- Szkoda, że ojciec nie widzi tego, co dzieje się w polskich skokach w ostatnich 20 latach. Od jego śmierci tak wiele się wydarzyło. Nagle przyszły sukcesy systemowe i gdyby dożył do tego momentu, to bardzo by się cieszył - wspomina Apoloniusz Tajner.
28 lat temu zmarł Leopold Tajner, ojciec prezesa Polskiego Związku Narciarskiego, były skoczek, kombinator norweski i przede wszystkim trener skoczków. Urodził się w 1921 roku w Roztropicach. Później wraz z rodzicami przeprowadził się do Goleszowa, gdzie podczas drugiej wojny światowej była filia obozu Auschwitz. Pod koniec wojny pracował przy budowie torów kolejowych w Niemczech. Później wrócił do kraju.
Dwukrotnie, w Sankt Moritz i Oslo, uczestniczył w igrzyskach olimpijskich. Medali nie zdobył. Osiągnął je na krajowym podwórku - w 1949 roku został wicemistrzem Polski w skokach, a rok później mistrzem kraju w kombinacji norweskiej.
ZOBACZ WIDEO: Prawdziwe legendy skoków narciarskich. Niezwykłe spotkanie po latach
- Gdy miałem sześć albo siedem lat, to tata kończył karierę zawodniczą. Pamiętam ten okres jak przez mgłę. Częściej mogłem obserwować jego pracę jako szkoleniowca - dodaje prezes PZN.
Jako trener Leopold Tajner był człowiekiem orkiestrą. Ukończył kursy szkoleniowe, mógł prowadzić najlepszych skoczków w kraju. Nie tylko jednak ich trenował, ale sam budował skocznie. Dzięki niemu powstało około 10 takich obiektów, między innymi w Goleszowie i Wiśle.
- Jego skocznia w Goleszowie była o tyle nowatorska, że można było na niej skakać latem na słomie. Dojazd do progu mieli zrobiony z drabiny, której szczebelki były płaskie, dębowe. Jak były mocno posmarowane białą parafiną, to przypominały teraźniejsze tory najazdowe na skoczni. Na zeskoku ojciec rozłożył też takie specjalne drabiny, które polewał wodą. Takie miał pomysły i one się sprawdzały - przyznaje Apoloniusz Tajner.
W ten sposób Leopold Tajner starał się jak najlepiej wypracować u skoczków elementy odbicia na progu, dojazd na najeździe i lądowanie. Co ciekawe zawodnicy trenowali również na specjalnej lince z kamieniołomów. Byli na niej zawieszeni pasem spadochroniarskim, rozpędzali się na nartorolkach i lecieli z jednego do drugiego punktu.
Jego nowatorskie metody szkoleniowe spotkały się pozytywny odzewem u młodych skoczków. Leopold Tajner wychował dziesiątki skoczków i kombinatorów, a jego pracy przyglądał się Apoloniusz Tajner. - Często jeździłem z ojcem na zgrupowania. Podpatrywałem z uwagą zajęcia, byłem dumny z taty, z tego jak sobie radzi, ale wtedy jeszcze nie myślałem o swojej przyszłości zawodowej. Nie wyobrażałem sobie, że później wybuchnie taka małyszomania i nastąpi ciągłość sukcesów w skokach - wspomina.
Karierę trenerską Leopold Tajner zakończył w latach 90-tych. Otrzymał wiele odznaczeń, w tym Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski. - Ojciec cieszył się z każdego sukcesu polskiego skoczka. Pamiętam do dzisiaj, jak razem słuchaliśmy relacji z igrzysk olimpijskich w Sapporo i jak cieszyliśmy się z ze złotego medalu Wojciecha Fortuny. Jaka szkoda, że nie ma go już teraz z nami, gdy skoki stały się sportem narodowym - przyznaje prezes Polskiego Związku Narciarskiego.
Po zakończeniu kariery trenerskiej u Leopolda Tajnera zaczęły pojawiać się problemy zdrowotne. - Przez wiele, wiele lat wszystko było w porządku i później zaczęła się seria kłopotów. W przeciągu dwóch lat pojawiła się woda w nogach, problemy z płucami i sercem - zdradza Apoloniusz Tajner. Jego ojciec zmarł 25 lutego 1993 roku. Miał 71 lat. - Dwa lata i choroby go pokonały. Ostatnie dwa miesiące były bardzo trudne - dodaje.
Czytaj także:
Nudy nie będzie na pewno. Dawid Kubacki zdradził, co zabrał ze sobą na MŚ
Kamil Stoch ocenił swoje pierwsze skoki. Jednej rzeczy jeszcze w nich brakuje