Mija 7 lat od horroru Amerykanina na skoczni w Bischofshofen. Pierwszy sygnał ostrzegawczy Nick Fairall otrzymał w treningu. Upadł, ale niegroźnie. Wstał z zeskoku o własnych siłach. Zdecydował się jednak odpuścić drugą serię próbną, by jak najwięcej sił zyskać na kwalifikacje.
Gdy przystąpił do skoku, nie wyglądał na wystraszonego. Twarz na belce startowej nawet mu nie drgnęła. Zapaliło się zielone światło i ruszył z przekonaniem, że tym razem wszystko będzie w porządku i nie powtórzy się sytuacja z treningu. Lot był spokojny, skoczek mijał kolejne metry i zaczął podchodzić do lądowania.
Narty zetknęły się z zeskokiem i wtedy wydarzył się dramat. To była sekunda. Fairall przy potężnej prędkości poleciał głową do przodu. Uderzył o zeskok z ogromnym impetem. Leżał bezwładnie. Na trybunach skoczni w Bischofshofen zapadła cisza. Wszyscy patrzyli, jak lekarze zajmują się skoczkiem.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: szalony trening Pudzianowskiego. "Gorąco było dziś, -10°C"
Amerykanin trafił na nosze, został przewieziony do szpitala. Kwalifikacje kontynuowano, ale wynik zszedł na dalszy plan. Wszyscy myślami byli przede wszystkim przy Fairallu i z niepokojem czekali na informację ze szpitala. Diagnoza była koszmarna. Zawodnik miał przebite płuco, złamane żebro i co najgorsze uszkodzony kręgosłup.
W jednej chwili w Bischofshofen zakończyła się jego kariera. Trafił na wózek inwalidzki i już nigdy nie zasiadł na belce startowej jako skoczek narciarski. Nie załamał się. Została w nim dusza wojownika. Rok po tragicznym wypadku wrócił do Austrii i na konferencji prasowej opowiedział o tym, co go spotkało, o rehabilitacji i o swojej nowej pasji... nartach wodnych.
- Pół roku po wypadku po raz pierwszy założyłem narty wodne. Jazda za rozpędzoną motorówką, uczucie prędkości, przecinanie wody było niesamowite. Życie ma tendencję do rzucania nam kłód pod nogi. Narciarstwo wodne sprawia mi przyjemność, powoduje, że się uśmiecham i widzę uśmiech na twarzach innych ludzi - podkreślił.
Krótko po upadku Fairall nie został sam. Wielki gest wobec amerykańskiego skoczka wykonał Wojciech Fortuna. Mistrz olimpijski z Sapporo zdecydował się oddać swój złoty medal na licytację. Postawił tylko jeden warunek - wylicytowany medal ma trafić do Muzeum Sportu i Sztuki w Warszawie.
Medal kupiła polska firma odzieżowa za 50 tysięcy dolarów. Wojciech Fortuna przekazał po 25 tys. dolarów dla Nicka Fairalla na rehabilitację i dla Natalii Czerwonki, polskiej łyżwiarki szybkiej, która również przechodziła rehabilitację po wypadku. Sam medal, zgodnie z życzeniem mistrza, trafił do muzeum.
W miejscu, gdzie brutalnie zakończyła się kariera Fairalla, ponownie odbędzie się finał Turnieju Czterech Skoczni. Tym razem w Bischofshofen zaplanowano aż dwa konkursy - w środę odbędzie się rywalizacja w zastępstwie za odwołane wtorkowe zawody w Innsbrucku (16:30), a w czwartek tradycyjnie ostatni konkurs turnieju o 17:30. Transmisja w TVN, Eurosporcie 1 oraz na WP Pilot.
Czytaj także:
Adam Małysz odsłonił kulisy nocnych rozmów. Zabrał głos ws. startu Stocha w Zakopanem
Michal Doleżal zabrał głos ws. problemów Kamila Stocha. Zdradził, jaka jest atmosfera w kadrze