W tym artykule dowiesz się o:
Przed igrzyskami olimpijskimi w Soczi kibice nad Wisłą doskonale zdawali sobie sprawę z szans Kamila Stocha na złoty medal. Również po rozważaniach ekspertów niemal zawsze konkluzja była taka sama - "złoto". Szczególnie, że sukcesy zawodnika z Zębu jeszcze przed rozpoczęciem święta sportów zimowych sprawiały, iż apetyt rósł nieustannie. W Willingen Stoch wygrał w końcu dwa konkursy - ten niedzielny różnicą 13,5 punktu! Jak się okazało, nie były to dobre złego początki, a tylko przedsmak historycznych chwil w karierze lidera kadry Łukasza Kruczka.
Podczas konkursu olimpijskiego na skoczni normalnej, Stoch już w 1. serii postraszył konkurentów (osiągnął odległość 105,5 m). Adam Małysz nie miał wątpliwości, że po takiej próbie, "złoto" jest już na wyciągnięcie ręki. Mistrz świata z Predazzo miał przewagę 6,2 punktu, co na obiekcie HS-106 jest wynikiem wręcz fenomenalnym. W 2. odsłonie konkursu nasz lider tylko potwierdził swoją znakomitą dyspozycję. 103,5 m w zupełności wystarczyło nie do tego, aby zwyciężyć, ale aby zdominować rywali! Ostatecznie zawodnik urodzony w Zakopanem wygrał różnicą 12,7 punktu!
Polak nie dał szans pozostałym skoczkom także podczas konkursu indywidualnego na dużym obiekcie, choć tutaj nie triumfował już tak przekonywająco. W 1. serii nasz reprezentant pofrunął na odległość 139, zaś w drugiej 132,5 m. Drugi, nieco krótszy skok sprawił, że końcówka zawodów była niezwykle emocjonująca. Po nerwowym oczekiwaniu na ostateczne wyniki okazało się jednak, że Stoch został dwukrotnym mistrzem olimpijskim! Tym razem przewaga wyniosła 1,3 "oczka". Kamil Stoch osiągnął to, czego nigdy nie udało się wywalczyć Adamowi Małyszowi. Zrobił to nawet dwa razy w ciągu tygodnia! Po startach samego zawodnika z Wisły, już było wiadomo, że Soczi w sposób szczególny przejdzie do historii sportów zimowych w Polsce.
Maciej Kot w Soczi chciał zajmować miejsca w pierwszej dziesiątce. Choć przed igrzyskami olimpijskimi jego średnia forma nie prognozowała tego, że skoczek może wypełnić założenia, już pierwszy konkurs pokazał, że mistrz Polski 2013 z Wisły potrafi zbudować dyspozycję na najważniejsze konkursy w sezonie. Kot świetnie radził sobie już w seriach treningowych. Podczas zawodów na skoczni HS-106 tylko udowodnił, że rywale muszą się z nim liczyć. Po skoku na odległość 101,5 m w 1. serii zajmował 7. pozycję. W 2. odsłonie konkursu wywalczył tylko 98,5 m, ale to wystarczyło, aby obronić zajmowaną lokatę. Kot zakończył zmagania na normalnym obiekcie na 7. miejscu wygrywając z takimi tuzami, jak Noriaki Kasai, Gregor Schlierenzauer czy Simon Ammann.
Nieco gorzej, ale wciąż świetnie, było podczas zawodów na skoczni HS-140. W pierwszym skoku Kot poszybował na 126. metr rosyjskiego obiektu, aby w 2. serii wylądować 2,5 metra bliżej. Ostatecznie nasz reprezentant wywalczył 12. pozycję. Biorąc pod uwagę, że był to debiut skoczka na igrzyskach olimpijskich, Kot może być dumny ze swoich osiągnięć.
Dla Jana Ziobro sezon 2013/2014 jest pierwszym, w którym pełnoprawnie może siebie nazywać regularnym reprezentantem Polski. Nie trzeba dodawać, że również podczas igrzysk olimpijskich wystąpił pierwszy raz. Efekt debiutu? Po 1. serii, po skoku na odległość 101 m na skoczni normalnej zajmował 9. lokatę! W 2. odsłonie konkursu wylądował dwa metry bliżej i ostatecznie uplasował się na 13. pozycji.
Na większym obiekcie w pierwszej próbie osiągnął 128,5 m, natomiast w drugiej 129,5. Wyczyny te dały mu ostatecznie 15. miejsce. Zawodnik urodzony w Rabce-Zdroju przez całe igrzyska skakał równo, stanowił pewny punkt ekipy Łukasza Kruczka. Przed każdym z konkursów było niemal pewne, że szkoleniowiec nie będzie miał wątpliwości, że Ziobro powinien się znaleźć w składzie na zawody. Pomyśleć, że jeszcze rok temu część kibiców nawet nie wiedziała o jego istnieniu...
Dawid Kubacki przeciętnie prezentował się podczas serii treningowych i tak samo wypadł w konkursie na skoczni normalnej. Przekonał się, że na obiekcie HS-106 jeden metr może wiele zmienić. Zawodnik urodzony w Nowym Targu uzyskał odległość 97,5 m i nie awansował do 2. serii. Przeszkodził mu pech - zajął 31. lokatę. Podobno jednak szczęście sprzyja lepszym...
W konkursie indywidualnym na dużej skoczni nie wystąpił. Tym razem Łukasz Kruczek postawił na jego kolegę z drużyny.
Jeśli dla któregoś ze skoczków igrzyska olimpijskie były wybitnie nieudane, to właśnie dla Piotr Żyły. Do niedawna ulubieniec kibiców, nagle stał się obiektem niewybrednych żartów. Nie mógł odnaleźć się na skoczni normalnej, więc trener Kruczek postawił na Kubackiego. Otrzymał szansę startu podczas konkursu na dużym obiekcie, jednak skokiem na odległość 118 m nie miał szans awansować do serii finałowej i ostatecznie uplasował się na 34. lokacie. A potem jeszcze przyszedł ten nieszczęsny konkurs drużynowy...
Po dwóch "złotach" Stocha apetyty zarówno kibiców, jak i samych skoczków zdecydowanie urosły. Wszyscy oczekiwali medalu, bo mieli świadomość, ze "naszych" stać, na wywalczenie miejsca na podium. Stoch (130,5 m), Kot (131,5) i Ziobro 130,5) skakali bardzo dobrze (choć zapewne mistrz olimpijski mógł dorzucić jeszcze ze dwa metry do swojej odległości), niestety pierwszą próbę zepsuł Żyła (tylko 121) i to właściwie pogrzebało szanse biało-czerwonych na olimpijskie podium. Zawodnik z Wisły "doskoczył" do poziomu kolegów w 2. serii, jednak wtedy było już za późno. Mimo świetnych skoków Kota (129), Żyły (132), Ziobry (133) oraz Stocha (135) Polaków sklasyfikowano na 4. miejscu. Do trzecich Japończyków zabrakło 13,1 punktu.
Choć rozczarowanie, również samych skoczków, było spore, warto przypomnieć, że to najlepszy wynik polskiej drużyny podczas igrzysk olimpijskich. 4. pozycja, mimo, że nazywana najgorszą dla sportowców, paradoksalnie była więc przyzwoitym zwieńczeniem występów podopiecznych trenera Kruczka.
Choć wszyscy wiedzieli, że biało-czerwoni są w stanie zaprezentować się naprawdę korzystnie, mało kto postawiłby duże pieniądze na dwa "złota" Polaka. Kiedy dodać do tego nieco rozczarowujący, ale przede wszystkim - najlepszy w historii występ zespołu w konkursie drużynowym, tworzy nam się piękny obraz polskich skoków narciarskich - sportowo plasujących się w ścisłej światowej czołówce. Start naszych zawodników w Soczi będziemy pamiętali nie tylko ze względu na ogromne sukcesy, ale także dramaturgię w rywalizacji drużyn czy chwilową niepewność po drugim skoku Stocha w zmaganiach na dużej skoczni.
Jeśli podopieczni Kruczka utrzymają wysoką formę, to na pewno nie będą ich ostatnie igrzyska. Może na kolejnych role się odwrócą i słabych skoków Żyły czy Kubackiego nikt już nie będzie pamiętał? Oby. Jedno jest jednak pewne - dwóch złotych medali Kamilowi Stochowi nikt już nie odbierze, nawet gdyby przedwcześnie zdecydował się przejść na emeryturę. Na szczęście, zawodnik z Zębu ani myśli odpuszczać. Przed nim zawody Pucharu Świata oraz mistrzostwa świata w lotach narciarskich. Pierwszy poolimpijski konkurs cyklu już 26 lutego w Falun!