Nowe fakty ws. zamachu na autokar Borussii. "Dom po drugiej stronie ulicy jest podziurawiony"

Reuters / Na zdjęciu: autokar Borussii Dortmund
Reuters / Na zdjęciu: autokar Borussii Dortmund

Niemieccy dziennikarze odwiedzili miejsce, w którym doszło do wybuchu. Okolica hotelu "L'Arrivee" wygląda jak pobojowisko. "To cud, że nikt nie zginął" - mówią zgodnie fachowcy.

Emocje związane z atakiem terrorystycznym na autokar wiozący piłkarzy Borussii Dortmund (do którego doszło 11 kwietnia 2017) powoli opadają. W okolicach hotelu, przy którym zdetonowano materiały wybuchowe, pracują obecnie specjalistyczne służby. Wnikliwie szukają śladów, które mogłyby doprowadzić do sprawców. Oceniają również zniszczenia, analizują sytuację. I dochodzą do przerażających wniosków.

Jak twierdzą dziennikarze dziennika "Bild", którzy odwiedzili okolice hotelu "L'Arrivee", to "cud, że nikt nie zginął". Przypomnijmy, że w efekcie wybuchu ranny został piłkarz Marc Bartra, również jeden z policjantów eskortujących na motorze autobus klubowy Borussii trafił do szpitala. Na całe szczęście w obu przypadkach nie było mowy o zagrożeniu życia.

- Niektóre metalowe odłamki z ładunków wybuchowych przeleciały nawet 100 metrów - można przeczytać w "Bildzie". Dziennikarze opisują dom, który znajduje się po drugiej stronie ulicy, przy której stoi hotel. Budynek jest oddalony o dobre kilkadziesiąt metrów od miejsca wybuchu. Wygląda dramatycznie. Elewacja jest podziurawiona, okna wybite, drzwi uszkodzone.

- Moja żona akurat prasowała, stała przy oknie - powiedział właściciel tego domu. - Nagle usłyszała huk, szyby nagle zaczęły pękać. Upadła na podłogę. Na całe szczęście fizycznie nie jest ranna. Ale już psychicznie nie czuje się nadal najlepiej. Przeżyła szok.

Właściciel domu zastanawia się, kto pokryje koszty naprawy. Podobnie jest w przypadku hotelu. Zniszczony na długości ponad 20 metrów żywopłot, uszkodzone ogrodzenie, zniszczone samochody stojące na przyhotelowym parkingu. - Nigdy w życiu nie przeżyłem gorszych chwil - przyznał kierownik obiektu, Josef Kachel.

ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: Chalidow już ma następcę. Tak ćwiczył z 4-letnim synem

Źródło artykułu: