Łukasz Czepiela jako pierwszy na świecie wylądował samolotem na szczycie wieżowca. Do niewiarygodnego wyczynu doszło we wtorek (14 marca) w Dubaju o godz. 6:58 lokalnego czasu. Polski pilot posadził samolot na słynnym lądowisku dla helikopterów, które położone jest na szczycie liczącego 56 pięter hotelu Burdż Al Arab.
Aby znaleźć się na budynku, Czepiela miał do dyspozycji "pas do lądowania" o długości zaledwie 27 metrów, musiał zmagać się z nieprzewidywalnym wiatrem i brakiem punktów odniesienia w czasie manewru.
Łukasz Kuczera, WP SportoweFakty: Wszyscy mówią o twoim lądowaniu w Dubaju, ale mało kto wie, że ta historia zaczęła się od wizyt na lotnisku Jasionka pod Rzeszowem, obserwowaniu i czyszczeniu samolotów.
Łukasz Czepiela, polski pilot akrobata, mistrz świata Red Bull Air Race: Na wszystko trzeba zapracować. To nie jest tak, że ktoś przyszedł któregoś dnia, dał mi czapkę Red Bulla i powiedział "masz tu samolot i lataj chłopie". Zaczęło się to w Rzeszowie i tam latałem tylko na szybowcach, bo to była jedyna rzecz, na jaką było mnie stać.
W momencie, kiedy chciałem podjąć bardziej konkretne decyzje dotyczące mojej kariery lotniczej, to musiałem opuścić Rzeszów i wyjechać do Anglii zaraz po maturze. Pracą z dziećmi i pracą w hangarze na Wyspach zarabiałem na to, żeby wyszkolić się na latanie samolotowe.
Patrząc z perspektywy czasu, pomyślałbyś wtedy, że to wszystko potoczy się w ten sposób?
Zawsze byłem ukierunkowany, aby zostać pilotem akrobacyjnym. Ta pasja latania wzięła się u mnie z tego, że jako 6-latek zobaczyłem pokaz akrobacji w Rzeszowie. Powiedziałem wtedy tacie, że w przyszłości będę pilotem akrobatą, a on to trochę zignorował. Wiemy, jak jest. 6-letnie dziecko chce być policjantem, tydzień później strażakiem, a później jeszcze kimś innym.
Zacząłem bardzo konsekwentnie realizować mój plan i zawsze było pod górę, ale robiłem małe kroczki co kilka miesięcy. Wiedziałem jednak, że będę latał akrobacje, nawet nie jako pilot zawodowy, tylko być może będę miał inną pracę. Zresztą bardzo długo pracowałem w biurze i pracą biurową zarabiałem na latanie. Gdy zacząłem przeznaczać wszystkie pieniądze na latanie, to zaczęły pojawiać się wyniki i różne możliwości. Znaleźliśmy takiego partnera jak Red Bull, potem kolejnych. Zaczęliśmy otwierać drzwi i świetnie sobie z tym radzimy.
ZOBACZ WIDEO: Polak dokonał niemożliwego. Wylądował samolotem na szczycie drapacza chmur
Gdyby nie emigracja, to marzenie nigdy by się nie ziściło?
Latanie jest jednym z najdroższych motorsportów, jakie kojarzę na amatorskim poziomie, a nie niesie za sobą żadnych pieniędzy. Początki były ciężkie, bo emigracja i praca po 12-14 godzin dziennie i to siedem dni w tygodniu. Zobaczmy jednak, gdzie teraz jesteśmy.
Gdyby ktoś chciał zacząć przygodę z lotnictwem, to o jakich kwotach mówimy?
Młodej osobie, która chodzi do szkoły średniej, polecałbym zacząć od szybowców. To najtańsza forma uprawiania sportu lotniczego. Myślę, że podstawowe kursy szybowcowe w dzisiejszych czasach zaczynają się od 3-3,5 tys. zł. Kurs podstawowy samolotowy to koszty ok. 30 tys. zł. Aby zostać pilotem samolotu liniowego, to wydatek rzędu 300 tys. zł.
Latasz też rejsowymi samolotami w Wizz Airze. Jak jesteś odbierany przez pasażerów i współpracowników?
Na pokładzie zapowiada się kapitana, więc kiedy nasza załoga mówi, że "wita państwa kapitan Łukasz Czepiela", to pasażerowie po lądowaniu przychodzą i chcą sobie zrobić zdjęcie przed wyjściem z samolotu.
Współpracownicy bardzo mi kibicują, nawet razem z managementem Wizz Aira. Mamy bardzo duże wsparcie w tym, co robimy. Pomimo tego, że to co robimy wygląda na szalone, to nie jest głupie. Nie ponosimy zbędnego ryzyka. To sprawia, że jestem lepszym i bezpieczniejszym pilotem. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, żeby airbusem zrobić "beczkę" albo wylądować w głupim miejscu. To są dwie różne metody latania.
Czy da się jakoś porównać samolot rejsowy do samolotu, którym wylądowałeś na szczycie drapacza chmur w Dubaju?
Samolot Edge, którym latam na pokazach czy ścigałem się w Red Bull Air Race, jest jak bolid Formuły 1. Natomiast samolot Carbon Cup, którym wylądowałem na szczycie drapacza chmur w Dubaju, to tzw. mod. Można go porównać do bardzo mocno zmodyfikowanego samochodu terenowego, bo ten samolot też jest poddany wielu modyfikacjom. Airbus to natomiast taki PKS. Autobusem PKS-u nikt nie spróbuje wjechać na tor wyścigowy, żeby pobić rekord okrążenia, ani nie weźmiesz go w teren do lasu.
W samolocie rejsowym możesz liczyć na szereg urządzeń pomocowych. Rozumiem, że maszyna, z której korzystałeś w Dubaju, pozbawiona jest takich "atrakcji"?
Carbon Cup, którym latałem w Dubaju, nie miał nawet trymera, czyli takiej klapki wyważającej, aby pilotowi było łatwiej sterować. Wyciągnęliśmy z niego absolutnie wszystko, co było zbędne. Ogrzewanie kabiny, przewody, wywietrzniki. Wszystko po to, aby samolot był jak najlżejszy.
Każdy 1 kg, przy tych 50-60 km/h, czyli prędkości, z jaką podchodziłem do lądowania, potrafi wydłużyć drogę hamowania o kilka centymetrów. W tym samolocie nie było absolutnie nic. Rurki, z których stworzony był kadłub, aluminiowe skrzydła i większość pokryta specjalnym płótnem lotniczym i karbonem. To był samolot bez kompromisów.
Trzeba się jakoś przestawić w głowie, że nie lądujesz na zwykłym lotnisku, a na szczycie drapacza chmur i masz tylko 27 metrów do dyspozycji?
Ostatni rok to było lądowanie samolotem dużym albo STOL (short takeoff & landing). Na moim rodzimym lotnisku w Częstochowie mieliśmy narysowaną imitację helipadu (lądowisko do helikopterów - dop. aut.). To są dwie czapki. Zakładasz czapkę pilota Red Bulla i wsiadasz do samolotu pozwalającego na akrobacje i ciśniesz lądowania, po czym zakładasz czapkę pilota liniowego i wykonujesz zwykłe rejsy. Przestawianie się w głowie jest bardzo łatwe. Samolotem do akrobacji wykonaliśmy 650 prób lądowania, zanim doszło do próby ostatecznej na szczycie drapacza chmur.
Wcześniej przeleciałeś pod jednym z mostów w Warszawie. Lądowałeś też na molo w Sopocie. Akcja z Dubaju była najtrudniejsza?
Zdecydowanie to była najtrudniejsza próba. Chodziło przede wszystkim o to, że była to platforma zawieszona w powietrzu. Nie można było dostrzec, jak wysoko nad ziemią się znajdujesz, a ocenianie wysokości było bardziej skomplikowane. Nawet jak narysowaliśmy sobie helipad w Częstochowie, to zbliżając się do ziemi, wiedziałem, że jestem 30 czy 50 metrów od niego. W Dubaju było tak, że znajdowałem się 200 metrów nad ziemią i nagle lądujesz. Ocenianie wysokości było mocną przeszkodą.
Jakie można mieć kolejne cele po wylądowaniu samolotem na szczycie wieżowca?
Bezpośrednim celem był start. Natomiast jeśli chodzi o długoterminowe projekty, to pracujemy nad pewnym przedsięwzięciem, które odbędzie się jesienią tego roku. Wydaje mi się, że będzie dość fajnie odebrane. Kręci mi się parę rzeczy w głowie. Kolejna rzecz, którą chciałbym zrobić, będzie bardzo spektakularna wizualnie. Pilotażowo będzie dużo łatwiejsza od wyzwania z Dubaju.
rozmawiał Łukasz Kuczera, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj także:
- Istnieje ryzyko ataku. Arabowie w najwyższej gotowości
- Wyścig F1 na ulicach Londynu? Plany nabierają kształtów