Doping? Proszę bardzo. Tu panuje wolna amerykanka

- Moglibyśmy pojawiać na imprezach sportów walki, ale na skuteczną kontrolę nie mielibyśmy szans - wyjaśnia POLADA. Dlatego gwiazdy coraz popularniejszych gal freak-fightowych mogą spać spokojnie i... wciąż stosować niedozwolone substancje.

Mateusz Puka
Mateusz Puka
Michał Rynkowski Getty Images / Mike Egerton/PA Images / Na zdjęciu: Michał Rynkowski
Obowiązkowym kontrolom antydopingowym podlegają tylko sportowcy zrzeszeni w związkach sportowych biorący udział w zawodach przez te podmioty organizowanych - mówi prawo.

Tymczasem prywatne inicjatywy, takie jak rozmaite gale MMA, rządzą się własnymi prawami. Zawodnicy nie mają choćby licencji sportowych i w żaden sposób nie podlegają jurysdykcji.

POLADA, czyli polska agencja antydopingowa, teoretycznie mogłaby na takich imprezach zarządzić kontrolę, ale nie dość, że nie miałaby żadnych instrumentów, by zmusić zawodników do oddania próbki, to potem nie miałaby wpływu na karę dla przyłapanego na zażywaniu niedozwolonych środków zawodnika.

Między innymi właśnie z tego powodu POLADA zrezygnowała ze przeprowadzenia kontroli na ostatniej Gali KSW na PGE Narodowym, choć dostała zaproszenie od organizatorów. Na razie uczestnicy tych wydarzeń, jak i gwiazdy coraz popularniejszych gal freak-fightowych, mogą spać spokojnie i... wciąż stosować niedozwolone substancje.

- Nie podejmiemy się działań, jeśli nie będziemy mieli pewności, że w razie wykrycia substancji niedozwolonych organizator wyciągnie od takiego zawodnika konsekwencje - wyjaśnia dyrektor POLADA Michał Rynkowski. - W innym przypadku narażalibyśmy się na śmieszność. Badalibyśmy zawodników, robiłby się wokół tego duży szum medialny, a na koniec okazywałoby się, że to organizator o wszystkim decyduje i na przykład rezygnuje z wymierzenia kary. Z tego powodu angażujemy się w takie projekty, tylko jeśli wcześniej wypracujemy odpowiednie regulacje dyscyplinarne - dodaje Rynkowski.

ZOBACZ WIDEO: Mieczkowski prosto z mostu po KSW: byłem w szoku

Jako że imprezy freak-fightowe trudno zaliczyć do zawodów o charakterze sportowym, polska agencja antydopingowa raczej nigdy nie zdecyduje się na kontrolę w ramach własnego budżetu. Jeśli ktoś chciałby wynająć kontrolerów, to taka współpraca realizowana byłaby na podstawie osobnej umowy na zasadach komercyjnych.

Nie ma jednak możliwości, by organizatorzy wykorzystywali agencję antydopingową tylko jako uwiarygodnienie swoich zawodników, a tak naprawdę nie przestrzegali żadnych reguł antydopingowych. Najpierw trzeba byłoby wypracować odpowiednie wzorce, a najlepiej w momencie podpisania umowy przekazać kompetencje do karania zawodników tak zwanemu  Panelowi Dyscyplinarnemu.

Dodatkowym problemem, który odstrasza organizatorów takich imprez, jest kwestia finansowania takich badań. Badanie antydopingowe jednego zawodnika to koszt około 1,1-1,2 tysiąca złotych. Choć obecnie w branży rozrywkowej mowa o gigantycznych pieniądzach, to na razie trudno szukać takich, którzy na własną rękę finansowaliby antydopingowe procedury.

Tak było przez lata choćby w fitnessie i kulturystyce, które jeszcze do niedawna miał swój własny związek sportowy. Kontrolerzy regularnie pojawiali się na takich zawodach i... praktycznie za każdym razem wykrywali w organizmach zawodników niedozwolone substancje. W niektórych latach 8 na 10 złapanych sportowców było właśnie przedstawicielami fitnessu i kulturystyki. Było to oczywiście uciążliwe dla uprawiających te sporty, więc zaczęli przerzucić się na starty w zawodach organizowanych przez prywatne podmioty, gdzie kontroli nie ma. Z czasem Polski Związek Kulturystyki, Fitness i Trójboju Siłowego wyzbył się statusu związku sportowego w rozumieniu ustawy.

Dopóki organizacja podlegała kontrolom, traciła na popularności. W podobny sposób mogłoby ucierpieć federacje sportów walki, gdyby ogłosiły obowiązkowe kontrole. Można się domyślać, że część uczestników natychmiast przerzuciłaby się na inne federacje.

- Myślę, że polscy organizatorzy obawiają się dodatkowych problemów związanych z ewentualnymi wpadkami dopingowymi. Przykładem do naśladowania może być jednak UFC, którego władze zdecydowały się nie tylko na pojedyncze testy po walkach, ale jednocześnie system monitorowania zawodników przez cały rok. Na początku pojawiło się mnóstwo pozytywnych wyników, ale oni twardo stali przy swojej decyzji i zawieszali kolejnych dopingowiczów. Jak widać, biznes na tym nie stracił, a dziś nikt nie ma wątpliwości, że w UFC startują prawdziwi sportowcy - dodaje Rynkowski.


Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj więcej:
Miliarder z wizją. To on stoi za sukcesem Rakowa
Barcelona ma problem z Lewandowskim

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×