Zachwyca się polską młodzieżą i czeka na seniorskie sukcesy

Materiały prasowe / Archiwum prywatne / Na zdjęciu: Tadeusz Klimkowski
Materiały prasowe / Archiwum prywatne / Na zdjęciu: Tadeusz Klimkowski

40 lat temu Tadeusz Klimkowski został mistrzem Polski w deblu z Andrzejem Grubbą. W AZS AWF Gdańsk grał też z Leszkiem Kucharskim i Andrzejem Jakubowiczem. Później wyjechał do Francji, a w okolicach Grenoble prowadzi klub tenisa stołowego.

W tym artykule dowiesz się o:

Redakcja PZTS: Jak pan odebrał sukcesy Polaków, którzy w Mistrzostwach Świata i Europy w grupach młodzieżowych zdobyli 21 medali w 2022 roku?

Tadeusz Klimkowski: Mimo że jestem daleko od ojczyzny, śledzę wyniki i kibicuję polskim tenisistom stołowym. Jestem pod wrażeniem ich sukcesów i tego, w jaki sposób pomaga im Polski Związek Tenisa Stołowego. Cieszy, że mocno stawia na rozwój młodzieży, zresztą Francuzi też od zawsze mieli znakomite rezultaty w kadetach czy juniorach. Oczywiście fajnie mieć medalistów w grupie do lat 15, 19 czy 21, ale prawdziwy ping-pong zaczyna się w kategorii seniorów. A my, Polacy, czekamy na spektakularne osiągnięcia w imprezach mistrzowskich czy innych wielkich turniejach. Inna sprawa, że w naszym sporcie konkurencja jest ogromna.

W meczach Ligi Mistrzów 16-letni Miłosz Redzimski pokonał legendarnego Timo Bolla, a Jakub Dyjas wygrał z Tomokazu Harimoto i Trulsem Moeregardem.

To rzadkość, aby Boll przegrywał z młodymi rywalami, chociaż sam jest u schyłku kariery. Należy docenić wygraną bardzo utalentowanego Redzimskiego, bo - co by nie mówić - to jednak Niemiec dalej jest w międzynarodowej czołówce. Z wielkim zaciekawieniem obserwuję poczynania Miłosza, który w polskiej superlidze pokonał wszystkich swoich 21 przeciwników. Papiery na granie mają także Samuel Kulczycki, Maciej Kubik i inni. Ale trzeba, co znów podkreślę, przełożyć wyniki juniorskie na seniorskie dokonania. I znów odniosę się do swojego, francuskiego podwórka. Wielkie nadzieje pokładane są z braćmi Alexisem i Felixem Lebrunami. Z kolei Flavis Cotton został mistrzem świata kadetów.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: tajskie wakacje byłego gwiazdora

Pańskie porównanie rodzeństwa Lebrunów do najzdolniejszych Polaków?

Mają indywidualne szkolenie w rodzinnym Montpellier, a stoi za tym ich ojciec, który był rezerwowym w kadrze Francji za czasów Gatiena, Chili, Eloi. 19-letni Alexis i 16-letni Felix już w tamtym roku zdobyli brąz w ME seniorów w Monachium. Na co dzień pracują z nimi rozbudowane sztaby szkoleniowe, mają oddzielnych trenerów tenisa stołowych, swoich sparingpartnerów, a finansowo wspomaga ich jeden z największych producentów sprzętu.

W Polsce też część zawodników młodego pokolenia podąża własnym torem, inni trenują w ośrodkach PZTS bądź klubowych.

Tenis stołowy to sport indywidualny, dlatego najlepiej byłoby, aby dany trener zajmował się na co dzień wyselekcjonowaną, niewielką grupą zawodników. W miarę własnego rozwoju, tego jak dany pingpongista podnosi swoje umiejętności trzeba również wybierać mu turnieje. Lebrunowie już nastawieni są na rywalizację seniorską, we Francji mają grać tylko, zwłaszcza starsi z braci, tylko w mistrzostwach kraju.

Tadeusz Klimkowski (fot. archiwum prywatne)
Tadeusz Klimkowski (fot. archiwum prywatne)

Jakim tenisistą stołowym w czasach juniorskich, czyli drugiej połowie lat 70., był Tadeusz Klimkowski?

W kadetach byłem w pierwszej czwórce, a w ostatnim roku w tej kategorii doszedłem do finału mistrzostw kraju, w którym przegrałem ze Stefanem Dryszelem. W juniorach też plasowałem się w ścisłej czołówce, a potem odjechał mi pociąg seniorski. Za długo byłem w MRKS Gdańsk, a za późno zdecydowałem się na przejście do lokalnego rywala AZS AWF. Byliśmy blokowani przez trenera. Szkoda, bo zaległości już nie dałem rady nadrobić. Pewnie byłoby co innego, gdybym zdecydował się odejść po pierwszym roku juniorów.

W mistrzostwach Europy juniorów zagrał pan dwa razy.

Debiutowałem w 1976 roku w austriackim Moedling, a w następnym sezonie wystąpiłem w reprezentacji we francuskim Vichy. W drugim turnieju w drużynówce byliśmy w ćwierćfinale, zaś indywidualnie Leszek Kucharski zdobył złoty medal, a Krzysztof Piechaczek brązowy. W Vichy grał także Andrzej Konopczyński.

Czego panu brakowało, aby stanąć na podium takich zawodów?

Moim słabym punktem była psychika, przegrałem wiele meczów ćwierćfinałowych, a więc o medal w różnych turniejach. Po prostu nie wytrzymywała głowa, stresowałem się i przegrywałem. Dziś, z bagażem wiedzy i doświadczenia, zwracam uwagę trenerów na aspekt mentalny. Trening na stole to jedno, ale odporność psychiczna w tenisie stołowym jest niesamowicie ważna. Poza tym granie w tzw. normalnych warunkach a w warunkach stresowych to jak dzień i noc.

Pana najlepsze wyniki w indywidualnych mistrzostwach Polski?

Właśnie ten nieszczęsny ćwierćfinał... Nie mogłem przeskoczyć ósemki i wbić się wśród medalistów. Za to z Andrzejem Grubbą zdobyliśmy tytuł mistrzowski w 1983 roku w Krakowie. Dwukrotnie byłem w finale z innymi partnerami - Piotrem Molendą i Andrzejem Jakubowiczem, ale przegrywaliśmy z Andrzejem Grubbą i Leszkiem Kucharskim. To było w 1981 oraz 1984 roku.

W jaki sposób doszło do utworzenia debla Grubba/Klimkowski 40 lat temu?

Z inicjatywą wyszedł Grubba, który chciał pomóc mi w zdobyciu ministerialnego stypendium. Warunkiem była wygrana w mistrzostwach kraju. Koledzy z klubu już mieli zapewnione finansowanie, stąd pomysł na moje granie z Andrzejem. Jak wspomniałem, gorzej mi szło w singlu. Porażki ponosiłem z lepszymi od siebie, jak Stefan Dryszel czy Norbert Mnich. A kiedy ograłem Stefana to wpadłem na Jakubowicza, który zresztą także od lat mieszka we Francji i utrzymujemy kontakt, rodzinne spędzamy wakacje - i przegrałem.

Jak pan wspomina drużynę gdańskiego AZS AWF, klubowego mistrza Europy z 1985 roku?

Panowała wspaniała atmosfera, wszyscy mieli świadomość, że pracujemy na własny rachunek, dlatego nikt nas zmuszał do treningów. Nikt nie musiał stać z batem nad głową. Grubba i Kucharski ciągnęli zespół, ale jeśli stawali się coraz lepiej, to postęp robili następni, Jakubowicz, ja itd. Na co dzień był tenis stołowy, ale też bieganie po lesie, mecze w piłkę nożną. W ogóle sport był naszą pasją i pewnie tym odróżnialiśmy się od większości dzisiejszej młodzieży. Swoją dobrą postawą wywalczyliśmy lepsze warunki treningowe. Zaczynaliśmy w małej sali, w której mieściły się dwa stoły.

Kto przez lata tworzył waszą grupę, poza wymienioną czwórką pingpongistów?

Trudno dziś wszystkich wymienić, ale byli m.in. Jarek Łowicki, brat Leszka - Zbyszek Kucharski, Piotrek Frąckowiak, Zbyszek Mojski, Tomek Kabaciński. Nie zrobili karier, a przyczyny były rozmaite. Rozmawiam czasem na przykład z Piotrkiem Frąckowiakiem, żałuje po latach, ale cóż, czasu się nie cofnie.

Tadeusz Klimkowski z podopiecznymi (fot. archiwum prywatne)
Tadeusz Klimkowski z podopiecznymi (fot. archiwum prywatne)

Prowadzi pan klub Saint Egreve, w którym występują znani z Superligi Przemysław Walaszek i Damian Węderlich, a także młodszy Karol Matyjek.

Rywalizujemy w Nationale 2, czyli na czwartym poziomie ligowym. Mam w drużynie perspektywicznych francuskich pingpongistów, ale potrzebują pomocy lepszych Polaków, by pozostać w tej klasie. Chcemy się utrzymać także po to, by nasze rezerwy mogły grać w Nationale 3. Stopniowo rozwijamy się sportowo i organizacyjnie, robimy co możemy. Mój asystent stara się pomagać, ale jest etatowym pracownikiem szpitala i nie może być każdego dnia na treningu.

Mieszka pan we francuskich Alpach, ale czy korzysta z bliskości sportów zimowych?

Będąc na AWF Gdańsk mieliśmy obowiązkowe obozy zimowe. Niestety, nie byłem przekonany do nart, ponadto obawiałem się kontuzji, dlatego pisałem do rektora z prośbą o wykreślenie mnie z listy uczestników. Jeździć na nartach nauczyłem się we Francji, stację narciarską mam pół godziny jazdy samochodem, dlatego w wolnych chwilach staram się szusować na stokach. W lutym będzie jeździł razem ze mną 6-letni wnuk Leo.

W 1968 roku w Grenoble odbyły się igrzyska zimowe. W mieście i regionie pamiętają o olimpiadzie?

Tak, pozostałe symbole igrzysk sprzed ponad pół wieku. Są także obiekty sportowe, oczywiście zmodernizowane, bo czas robi swoje. Jest także dawna wioska olimpijska.

Podobno urlop spędza pan najczęściej w Szkocji?

Mój syn Tomek, były wicemistrz Francji juniorów w grze deblowej, skończył studia w Glasgow, założył rodzinę i prowadzi biznes w Szkocji. Podoba mi się ten kraj, jest dużo do zwiedzenia, więc łączymy rodzinne spotkania z oglądaniem.

Czytaj także:
Polska letnią stolicą europejskiego tenisa stołowego
Po zdobyciu mistrzostwa Europy będą jeszcze mocniejsze

Komentarze (0)