Trzy pokolenia pingpongowego rodu Kusińskich

Materiały prasowe / Archiwum prywatne / Na zdjęciu: Marcin Kusiński
Materiały prasowe / Archiwum prywatne / Na zdjęciu: Marcin Kusiński

Od kilku miesięcy Marcin Kusiński jest trenerem reprezentacji tenisistek stołowych. Jego ojciec, Janusz był mistrzem Polski i on również prowadził kadrę, a po latach grała w niej jego wnuczka Klaudia. Czy do ekipy trafi też najmłodsza z klanu Blanka?

W tym artykule dowiesz się o:

Redakcja PZTS: Tenis stołowy towarzyszy panu od dziecka. Pamięta pan swoje pierwsze kontakty z piłeczką, na treningach czy też na zawodach z udziałem taty Janusza?

Marcin Kusiński: Byłem maleńkim dzieckiem, jeździłem jeszcze w wózku, kiedy rodzice zabierali mnie na Spójnię. Oczywiście nie mogę pamiętać wydarzeń z pierwszej połowy lat 70., ale jest to uwiecznione na zdjęciach. Zresztą po latach także swoje córki Klaudię i Blankę, również w wózkach, zaprowadzaliśmy z żoną na treningi.

Ze swojego dzieciństwa mam przed oczami obraz taty grającego w spotkaniach 2 ligi w Łomży. Mogłem mieć 8 lat, więc był to 1979 rok, a ojciec 44. Bardzo mocno przeżyłem jego jedyną porażkę w sobotnim meczu. Co prawda w niedzielnym rewanżu wygrał, ale jakoś strasznie utkwiła mi wcześniejsza porażka.

ZOBACZ WIDEO: Odważna kreacja Ewy Brodnickiej. "Szalejesz"

Zmarły w 2020 roku pana ojciec wygrywał 5-krotnie MP w singlu, a pan 2 razy. W domu porównywaliście swoje osiągnięcia, kto był lepszy?

Tata uważał, że przebiłem go dokonaniami. Zdobyłem brązowy medal ME juniorów z Michałem Dziubańskim, potem srebro i brąz w DME seniorów, byłem też dwa razy w 1/8 finału ME w singlu. Ojciec nie miał takich sukcesów międzynarodowych, jednak to były zupełnie inne czasy, inne możliwości. To tak jakby porównać moją generację, zawodników urodzonych na początku lat 70., z dzisiejszą młodzieżą. PZTS nie miał wtedy tak dużych możliwości finansowych.

Rozgrywaliście mecze między sobą?

Różnica wieku sprawiała, że nie miałbym szans z tatą nawet pod koniec jego kariery, zaś kiedy ja byłem zawodnikiem, ojciec liczył ponad 50 lat i był słabszy ode mnie. Dlatego nie rozgrywaliśmy pojedynków na punkty. Ale oczywiście miał wpływ na mój rozwój pingpongowy, pomagał mi na treningach np. broniąc na jednej stronie stołu. W domu rodzinnym często rozmawialiśmy o tenisie stołowym, nie brakowało też ostrych dyskusji i często mieliśmy różne zdania na poszczególne tematy. Tata zwracał uwagę na moje - co się zdarzało - nie najlepsze zachowanie w okresie kadeckim czy juniorskim. Udzielał mi reprymendy, powtarzając, że jakaś gniewa postawa przy stole nie miała negatywnego wpływu na sportowe poczynania rywala, tylko moje. Starał mi się tłumaczyć, że nic dobrego z tego nie wynika. Dziś ja postępuję jak on, przekazuję cenne uwagi swoim podopiecznym.

Zachowały się materiały wideo z nagraniami z występów Janusza Kusińskiego?

Nie, nic nie mamy. Tata grał za... wcześnie, kiedy nie było powszechnie kamer na meczach pingpongowych. Pojawiły się w środku lat 80. Na szczęście pozostały po ojcu fotografie z różnych okresów jego kariery.

Pan Janusz mógł zostać piłkarzem? Bogdan Latuszkiewicz w "Alfabecie tenisa stołowego" pisał, że legendarny trener Kazimierz Górski wytypował pańskiego ojca do reprezentacji Warszawy juniorów w piłce nożnej.

Tata bardzo dobrze grał w piłkę. Będąc dzieckiem mnóstwo godzin spędzałem po szkole na podwórku na Bielanach. Wraz z kolegami kopaliśmy zaciekle, a ojciec z nami. Pokazywał nam, jak się uderza z rzutu wolnego, ale i jak ma chwytać piłkę bramkarz. Zresztą podczas zgrupowań dawnego składu tenisowej Spójni też rozgrywaliśmy piłkarskie mecze. To było w ramach treningu ogólnorozwojowego.

Jeszcze jedno pytanie o pańskiego ojca. Przez całą karierę pracował zawodowo w branży piekarniczej i leśnej?

Pamiętam, że tata pracował w piekarni na Krakowiaków w Warszawie. Młodzi ludzie tego nie wiedzą, ale kiedyś trzeba było wystać swoje w kolejce, by kupić chlebek. A tata zawsze przynosił świeżutkie pieczywo. Co ciekawe, we współpracy z austriacką firmą wprowadzał nowe technologie w tej branży.

Po 8 godzinach pracy wracał do domu i szliśmy na trening. Zawodnicy Spójni ćwiczyli m.in. w sali mojego liceum na ulicy Wojska Polskiego. I tam odbijaliśmy po 5 godzin dziennie, od 17 do 22, albo jeszcze dłużej. Czy teraz to możliwe? Cóż, za mało trenujemy... Teraz mamy setki piłeczek na treningach, a wtedy pęknięte kleiło się na gorąco. Do dyspozycji mieliśmy robota wyrzucającego piłeczki na stół. Nie znam historii jego pozyskania. Być może dzięki znakomitym pingpongistom państwu Calińskim, Danusi i Zbyszkowi, którzy mieli kontakty we Francji i jeździli do akademii Alojzego Ehrlicha. I stamtąd mogli przywieźć.

Najprzyjemniejsze trzy momenty z pana kariery zawodniczej?

Z pewnością zwycięstwo w MP w singlu w 1994 roku i powtórzenie tego sukcesu 8 lat później w Gdańsku. A trzecie wydarzenie to zakończenie mojej zawodniczej kariery w maju 2022 roku. Ostatni mecz zagrałem mając 51 lat w barwach BISTS Bielsko-Biała przeciwko Broni Radom. Historia zatoczyła koło, bowiem moje początki seniorskie związane były z Radomiem, z klubem Euromirex, w którym występowałem z Leszkiem Kucharskim, Piotrem Skierskim, Grześkiem Adamiakiem. Minęły trzy dekady, a my z Grzegorzem razem występowaliśmy z BISTS. Co ciekawe, w pożegnalnym pojedynku singlowym zmierzyłem się z Arturem Kalitą, który na początku lat 90. też był w Euromirexie. A więc ten trzeci moment był bardziej sentymentalny, a nie wspominam z racji jakiegoś wielkiego sukcesu. Jak widać, spotkanie w 1 lidze też może być szalenie ważne.

Najcenniejsze wygrane jeśli chodzi o zagranicznych rywali?

Na ME w Bremie w 2000 roku pokonałem słynnego Szweda Jana-Ove Waldnera. W drużynówce przegrał on tylko ze mną. Ale podczas turnieju indywidualnego zrewanżował się i pokonał mnie w meczu o ósemkę 3:2, chociaż prowadziłem 2:1. Wygrywałem w karierze też z jego znakomitymi rodakami, Joergenem Perssonem i Peterem Karlssonem, ówczesnym mistrzem kontynentu. Zwyciężyłem też w ważnym spotkaniu europejskiej Superligi z Kalinikosem Kreangą. Wtedy ograłem też innego Greka Panagiotisa Gionisa. Jednak byli też pingpongiści, których nigdy nie pokonałem. Jeden z nich to Timo Boll. W Lidze Mistrzów Odra Głoska grała z Goennern, a ja miałem 2:1 i 8:3. Niestety lepszy okazał się młodziutki Niemiec. Generalnie nigdy nie rozpamiętywałem porażek. Zawsze cieszyłem się, że trafiłem do sportu, to tenisa stołowego, że mogłem rywalizować na wysokim poziomie.

Z kim pan toczył najtrudniejsze pojedynki w Polsce?

Na przełomie XX i XXI wieku pasjonujące były finałowe boje w ówczesnej Ekstraklasie między Olimpią-Unią Grudziądz, w której występowałem znów z Leszkiem Kucharskim, a Morlinami Ostróda. Naszym rozgrywkom towarzyszyła niesamowita wrzawa. W Ostródzie na trybunach było prawie 2 tysiące kibiców, a później autokary z fanami jechały do Grudziądza. Wśród przeciwników byli m.in. Tomek Krzeszewski i Xu Kai. Na wyjeździe przegraliśmy 3:7, u siebie wygraliśmy 6:4, za mało... Walka była na noże, ale fair.

Jeśli chodzi o gry indywidualne w kraju, bywały sezony kiedy byłem najlepszy wśród tych, którzy pozostali w Polsce. Inni grali w zagranicznych klubach, jak Lucek Błaszczyk, Tomek Krzeszewski, Piotr Skierski, Piotr Szafranek, Michał Dziubański itd.

Tomasz Krzeszewski - jeden z rywali Marcina Kusińskiego w trakcie kariery (fot. PZTS)
Tomasz Krzeszewski - jeden z rywali Marcina Kusińskiego w trakcie kariery (fot. PZTS)

Co było największym rozczarowaniem w karierze? Brak awansu na igrzyska w Sydney po porażce z Tomaszem Krzeszewskim w kwalifikacjach w Hiszpanii?

Nie, nie rozpatruję tej przegranej w tych kategoriach. Tomek zagrał świetny turniej, ja też grałem bardzo dobrze, ale w tym pojedynku był lepszy ode mnie. Szkoda, że nikt nie dopilnował tego, że dwóch zawodników z tego samego państwa znalazło się w tej samej części drabinki. To było niedopatrzenie. Na igrzyska wychodziło dwóch pingpongistów, obaj mieliśmy sporą szansę. A że wrzucili nas do tej samej połówki to ktoś musiał przegrać. Lecz tak jak mówiłem, uważam, że miałem szczęście, że zostałem tenisistą stołowym, że poznałem wielu fajnych ludzi. Do dziś utrzymujemy kontakt. Nie ma nikogo, komu nie podałbym ręki.

Na jakich etapach swoich karier są pańskie córki: 29-letnia Klaudia i 13-letnia Blanka?

Klaudia jest już po karierze. Pracuje w dużej korporacji, spełnia się zawodowo, ale też pomaga w prowadzonym przeze mnie MUKS Start Nadarzyn. Jest grającą trenerką naszej drugiej drużyny występującej w 1. lidze. Bierze udział w rozgrywkach z marszu, na treningach nie skupia się na sobie, a bilans pojedynków ma bardzo dobry. Miała mnóstwo kontuzji przez wszystkie lata, dlatego nie wszystko potoczyło się tak, jak chcieliśmy. Na zapleczu Ekstraklasy dobrze radzi sobie również Blanka. Zdarza się, że sprawia miłe niespodzianki. Dziś ciężko powiedzieć, na co ją stać w tenisie stołowym. Na MP młodziczek była 5 w singlu oraz deblu. Klaudia w jej wieku miała już złote medale i radziła sobie ze starszymi. Ale na młodszej córce nie wywieramy presji, chcemy aby była zdrowa, aby uprawiała sport. Muszę także podkreślić, że po latach przerwy do gry wróciła moja żona Ania i gra w Starcie w 2. lidze. Kiedyś z sukcesami występowała w AZS AWF Gdańsk, była m.in. mistrzynią Polski juniorek w deblu.

Jak udaje się panu połączyć pracę w klubie w Nadarzyna z rolą selekcjonera kobiecej reprezentacji Polski?

Łatwo nie jest, ale pomaga mi rodzina, a także inne osoby. Decyzję o starcie w konkursie na trenera żeńskiej kadry narodowej konsultowałem z najbliższymi, więc liczyliśmy się z konsekwencjami. Życie trenera to praca na walizkach, wyjazdy itd. Teraz jestem w Katarze, gdzie siostry Anna i Katarzyna Węgrzyn startują w turniejach WTT Contender i Feeder.

Co pan sądzi o złotych medalistkach DME juniorek oraz o utytułowanej w kadetkach Natalii Bogdanowicz?

W młodzieży drzemie duży potencjał. Co prawda składając dokumenty na trenera reprezentacji miałem nadzieję na nieco inną sytuację, ale Natalia Bajor wybrała ścieżkę indywidualną, zaś Natalia Partyka - po bardzo dobrym występie w ME w Monachium, gdzie była blisko zwycięstwa nad późniejszą złotą medalistką Austriaczką Polcanovą - poprosiła o przerwę w grze w reprezentacji. Chce skupić się na startach wśród niepełnosprawnych. Na dziś nie ma tych najbardziej doświadczonych, a najstarsze są 22-letnie bliźniaczki Węgrzyn.

Chcę, aby do nich dołączyły m.in. Wiktoria Wróbel, Zuzanna Wielgos, Anna Brzyska, Ilona Sztwiertnia, czy niedawne kadetki Natalia Bogdanowicz, Zofia Śliwka i inne. Zależy mi też, żeby wspierały je seniorki, których mamy mało, jak Paulina Krzysiek, Katarzyna Ślifirczyk, Agata Zakrzewska, Martyna Lis, Magdalena Sikorska, może ktoś jeszcze. Celem jest zbudowanie - we współpracy z trenerem juniorek Alanem Wosiem - reprezentacji na igrzysk w 2028 i 2032 roku. Wierzę, że nasze tenisistki stołowe mogą należeć do najlepszych w Europie, a to oznaczałoby, że mogą wygrywać również z Azjatkami.

Czytaj także:
Polska letnią stolicą europejskiego tenisa stołowego
Po zdobyciu mistrzostwa Europy będą jeszcze mocniejsze

Komentarze (0)