Redakcja PZTS: Podczas Grand Prix Polski wygrał pan wszystkie 8 meczów z bilansem setów 28-0. Turniej w Gliwicach potraktował pan treningowo przed drużynowymi mistrzostwami Europy?
Marek Badowski: Miałem okazję rozegrać sporo pojedynków na punkty. Poza tym liczyło się to, aby zdobyć jak najwięcej punktów pod kątem rozstawienia w indywidualnych mistrzostwach kraju.
Nie brakowało jednak zaciętych setów, zakończonych na przewagi - ze Stecyszynem, Kolasą, Kulpą i Gawlasem.
Dobrze grałem końcówki setów. W półfinale i finale tylko ostatnie sety były wyrównane, we wcześniejszych zwyciężałem raczej gładko. Z kolei z Kubą Stecyszynem i Szymonem Kolasą od początku było sporo emocjonujących końcówek, wszystkie rozstrzygnąłem na swoją korzyść.
ZOBACZ WIDEO: Robert Kubica ma relikwie Jana Pawła II. "Wdzięczność i podziw dla papieża nie zniknął"
W grupie eliminacyjnej pokonał pan m.in. Patryka Żyworonka. Co dobrego można powiedzieć o byłym mistrzu Europy kadetów?
Bardzo dobrze spisywał się w otwartej grze. Kolejne silne strona Patryka to blok i kontratak. Dobrze czuł się w obronie w dłuższych akcjach. Czy był ze mną bez szans? Na tym turnieju miałem zdecydowaną przewagę, zresztą podobnie było na tegorocznych mistrzostwach Polski w Białymstoku, gdzie też na siebie trafiliśmy.
Dlaczego przed DME nie udało się panu zagrać w żadnym turnieju cyklu World Table Tennis?
Był pomysł, abym pod koniec sierpnia - jeszcze przed sezonem w Lotto Superlidze - wystąpił w Feederze w czeskim Ołomuńcu. Popełniłem błąd, źle sprawdziłem terminy i niestety nie mogłem tam pojechać. Zadecydowały względy osobiste, po prostu byłem drużbą na weselu przyjaciela i nie mogłem wycofać się tuż przed uroczystością. Z kolei wcześniej i później były zaplanowane zawody Smash, ale ja się do nich nie kwalifikuję, bo nie ma mnie w rankingu światowym.
Długo pana nie było w zawodach międzynarodowych, stąd brak punktów. Dlaczego zdecydował się pan wrócić do kadry narodowej w tym momencie?
Uznałem, że to dobry moment na ponowną grę w reprezentacji. Mamy dobrze rokujący skład. W drużynie znamy się od dawna z chłopakami i mam z nimi dobre relacje. A że przed nami fajny turniej drużynowe mistrzostwa kontynentu, więc postanowiłem wrócić.
Na pewno wiele razy rozmawiał pan z selekcjonerem Tomaszem Redzimskim, który nigdy nie ukrywał, że "czeka na Marka Badowskiego".
Trener pytał, co sądzę o powołaniu na DME w Zadarze. Odpowiedziałem, że jestem chętny i gotowy.
Jak długo trwał rozbrat z ekipą narodową?
Ostatni raz wystąpiłem latem 2023 roku w Contenderze w Zagrzebiu. Przegrałem w eliminacjach z południowokoreańskim tenisistą stołowym Oh Junsungiem 1:3. To był czas kiedy pozostali reprezentanci grali w Igrzyskach Europejskich w Krakowie.
Redzimski mówi, że skoro wygrał pan ze Szwedem Antonem Kalbergiem w półfinale Ligi Mistrzów to będzie pan dużą siłą reprezentacji.
Sytuacja wygląda w ten sposób, że jedynką w drużynie jest Miłosz Redzimski. O drugie i trzecie miejsce w składzie będą rywalizować pozostali zawodnicy, zobaczymy kto będzie w najlepszej dyspozycji w Zadarze. Spróbujemy jak najlepiej przygotować się do zawodów. Wierzę, że jesteśmy w stanie wygrywać z europejską czołówką. Ważne będzie zaadaptowanie się do piłek nittaku, jakimi rozgrywany będzie turniej.
Jak można je scharakteryzować?
To są bardzo ciężkie piłki, trudno się je pociera, mają wysoki i szybki kozioł. Dawno nimi nie grałem. Ostatni raz chyba na indywidualnych ME w Warszawie w 2021 roku. Na pewno także w ćwierćfinale DME 2019 we Francji.
Wystarczy czasu na "zapoznanie" z piłeczkami?
Kilka treningów na zgrupowaniu w Grodzisku Mazowieckim, kolejne już na miejscu, tj. w Chorwacji. Prawdopodobnie większość rywali też będzie miała niewiele czasu.
Wracając do czerwcowego mecz z Kallbergiem w Saarbruecken, to takimi spotkaniami trzeba przekonać do siebie selekcjonera...
To był bardzo dobry mecz w moim wykonaniu, podszedłem do niego z przekonaniem o swoich wysokich umiejętnościach. Dobre przygotowanie taktyczne, dobry bekhend, to niektóre z "tajemnic" sukcesu. Jesteśmy rówieśnikami, mamy po 28 lat, więc w ciągu wielu sezonów dość często rywalizowaliśmy. Pokonałem Kallberga także podczas premierowej edycji młodzieżowych ME w Soczi oraz na World Tourze w jego ojczyźnie.
Polska jest w grupie z Finami i Belgami. Kogo pan zna najlepiej z tych zespołów?
Najczęściej grałem z Finem Olahem z Balty AZS AWFiS Gdańsk. W tamtym roku pokonałem Alexa Naumiego z Olimpii Grudziądz. Jeśli chodzi o Belgów, z Martinem Allegro przegrałem na jakimś turnieju w Chorwacji. Z Cedricem Nuytinckiem wygrałem z kolei na DME 2019 w Nantes. Nigdy nie zmierzyłem się, ani nie trenowałem z Adrienem Rassenfosse.
Z Olahem niedawno było 3:1 w Lotto Superlidze. Wygrywał pan sety do 3,3,4. Nie było w ogóle walki z jego strony?
Znów podkreślę udane przygotowania taktyczne, tym razem do gry z Benedekiem Olahem. On z kolei popełnił sporo błędów. Wyglądał na takiego zawodnika "rozregulowanego". I raczej cały mecz, poza jednym setem, był pod moją kontrolą.
Trener Finów ustawiając skład będzie dążył do uniknięcia pary Olah - Badowski?
Trudno powiedzieć, ale przecież Olah jest ich najlepszym tenisistą stołowym. Raczej nie mają pola manewru, mówiąc o liderze.
Awans do 1/8 finału zapewnia jednocześnie występ w przyszłorocznych drużynowych MŚ w Londynie.
To jest nasz pierwszy cel, wyjść z grupy, znaleźć się w najlepszej "16" i mieć zagwarantowany start w DMŚ 2026. Jeśli zagramy na swoim najwyższym poziomie, jesteśmy w stanie awansować z pierwszego miejsca. W najgorszym przypadku z drugiego.
Kolejne cele do zrealizowania?
Z pewnością chcielibyśmy maksymalnie dobrze zaprezentować się w 1/8 finału i awansować do ćwierćfinału, a potem skutecznie powalczyć o medal.
Blisko podium byliście 6 lat temu, chociaż wtedy od młodego polskiego zespołu nikt raczej tego nie oczekiwał.
Wspominając Nantes 2019 mogę powiedzieć, że to był jeden z najwspanialszych turniejów w mojej karierze. W grupie wygrałem komplet czterech pojedynków i pokonaliśmy po 3:2 zarówno Serbię, jak i Belgię. Wygrałem z Aleksandarem Karakaseviciem i Zsoltem Peto oraz Nuytinckiem i - przy 2:2 - z Florentem Lambietem 3:2.
A później był niezapomniany ćwierćfinał z gospodarzami.
Francuzów wspierała kilkutysięczna publiczność, było głośno i żywiołowo. Niespodziewanie prowadziliśmy 2:0... Byliśmy o krok od sprawienia sensacji. Szkoda, że się ostatecznie nie udało.
Niedawno zagrał pan ze słynnym Trulsem Moregardem przy rekordowej 2-tysięcznej publiczności i w obecności premiera Szwecji.
Głośno było o tym wydarzeniu, piękna sprawa i piękna oprawa. Widać, że Szwedzi mocno żyją ping-pongiem. Co do pojedynku z Moregardem, medalistą olimpijskim i mistrzem świata, przegrałem 0:3, lecz miałem swoje szanse. Brakowało mi skuteczności w końcówkach. W każdym secie przestrzeliłem dwie takie łatwiejsze piłki i to się zemściło. W jednym prowadziłem już 9:6 albo 9:7, było blisko. Cieszy, że dobrze sobie radziłem w długich wymianach z tej klasy rywalem. Co ciekawe, razem z Irańczykiem Amirrezą Abbasim zagraliśmy przeciwko Moregardowi w deblu. Nieznacznie ulegliśmy 9:11 w ostatnim secie. Było już 5:10, jednak odrobiliśmy cztery punkty.