Robert Radwański: Nigdy nie przekroczyłem granicy

- Kiedyś znajoma rzuciła, że "tresuję córki". Odpowiedziałem, że my tylko trenujemy. Sport to bardzo ciężka praca. Jeśli chcesz sukcesu dzieci, niestety zabierasz im kawałek dzieciństwa - mówi Robert Radwański, wieloletni trener Agnieszki i Urszuli.

Dariusz Faron
Dariusz Faron
Robert Radwański PAP / Stach Leszczyński / Na zdjęciu: Robert Radwański

Oto #TOP2022. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.

Porozmawialiśmy z nim o ostatnim wielkim sukcesie Igi Świątek, a także wywiadzie, jakiego udzieliła nam jego córka, Agnieszka Radwańska. Dwudziestokrotna zwyciężczyni turniejów WTA opowiadała nam m.in., jaką cenę musiała zapłacić za swoje sukcesy.

- Przez 15 lat treningów z tatą nigdy nie padło pytanie: jak się czujesz? Mocno przekraczałam własne granice. Wysiłek był taki, że przestawałam czuć własne ciało - mówiła krakowianka.

- Córki mają rację, że nie byłem wylewny. W naszym zespole panowała afirmacja pracy. Bywało różnie, ale to sport to twarda szkoła. Trzeba oceniać "po owocach", a my osiągnęliśmy sukces - analizuje Robert Radwański.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: partnerka Milika błyszczała w Paryżu

Dariusz Faron, WP SportoweFakty: Agnieszkę pytałem ostatnio o Igę Świątek, to i pana zapytam. Będzie na szczycie przez lata?

Robert Radwański, były trener Agnieszki i Uli:
To wróżenie z fusów. Wątpię, żeby Iga czuła całkowity spokój. Każda obrona tytułu jest niesamowicie trudna, presja będzie tylko rosła. Świątek doskonale sobie radzi. Natomiast trudno przewidzieć, czy za jakiś czas nie pojawią się następne młode gniewne, które postarają się jej zagrozić. W pierwszej dziesiątce jest sporo bardzo dobrych zawodniczek. A poza tym panta rhei, wszystko płynie.

Ale podczas US Open na Świątek nie było mocnych.

Wielkie gratulacje dla Igi oraz całej jej ekipy. Turniej ułożył się dla niej bardzo dobrze. Miała wzloty i upadki, ale nieustannie parła do przodu. Bałem się pierwszych rund. Iga miała różne momenty, jednak konsekwentnie odprawiała kolejne rywalki. Kiedy się rozgrzała, wiedziałem, że będzie coraz lepiej. A najlepsze spotkanie rozegrała w finale. Pierwszy serwis wychodził wspaniale. To jedyne uderzenie, na które nie ma wpływu przeciwnik. Hołduję maksymie, że w sporcie zawodowym najważniejsze jest zwycięstwo. Iga tego dokonała.

Rozmawiałem ostatnio z pana córką, Agnieszką. Mówiła, że gdyby nie pan, nie osiągnęłaby sukcesu. Ale stwierdziła też, że przez 15 lat ani razu nie zapytał pan, jak się czuje. 

To była twarda szkoła. To prawda, że nie byłem wylewny. Czy żałuję? Na korcie z ojca zamieniałem się w trenera. Oceniam moją współpracę z córkami jako bardzo udaną. W tenisie było wiele podobnych układów, które nie doprowadziły zawodniczek do triumfów.

Ale Ula mówiła mi niedawno: czasem potrzebowałam ojca, nie trenera. Nie uważa pan, że proporcje były zachwiane?

Córki mają rację. Z drugiej strony, wie pan, jak to jest w profesjonalnym sporcie - albo się na niego decydujemy, albo nie. Albo gramy dwa razy w tygodniu, albo dwa razy dziennie. Jeśli chcemy, by dzieci odniosły sukces, często zabieramy im część dzieciństwa. Tak jest w każdym sporcie, nie tylko w tenisie. Przecież zdaje pan sobie z tego sprawę. To nie tak, że kładziesz się pod stołem, wyciągasz tylko po coś rękę i osiągasz sukces. Panowała w naszym zespole afirmacja pracy. Podkreślam jeszcze raz: współpracę z córkami oceniam jako bardzo dobrą. Gdyby były krzyki, wrzaski, to przecież nie dawałoby to wyników. Nigdy nie przekroczyłem granic.

A co byłoby tym przekroczeniem granic?

Ależ mnie pan ciągnie za język! Niech się pan domyśli, jest pan inteligentnym człowiekiem.

Mówi pan, że krzyków i wrzasków nie było, ale bywało ostro. Po porażkach czasem podobno nie odzywał się pan do córek dwa dni. I rozmawiał z nimi dopiero w drodze na lotnisko.

No różnie bywało... Do wspomnianej przez pana sytuacji doszło tylko raz, po porażce "Isi" z Szarapową. Nigdy się nie mściłem na córkach. Było naprawdę OK. Pilnowałem wręcz, byśmy za bardzo nie "świrowali" w domu. Wiedziałem, że jeśli nawet przy zupie będziemy w kółko rozprawiali o tenisie i ten tenis będzie wypadał z lodówki, to nic z tego nie wyjdzie.

Jeśli ojciec jest trenerem swojej córki i za wszelką cenę dąży do sukcesu, może to wpływać na nią bardzo destrukcyjnie. 

Ależ oczywiście i jest w tenisie mnóstwo takich historii. Ludzie poświęcali swoje małżeństwa, firmy... dosłownie wszystko, by dziecko odniosło sukces, a się nie udawało. Kiedyś podczas naszego treningu na korcie obok grała moja znajoma. Powiedziała, że to, co robię z córkami, jest "treserką". A ja do niej: "Przepraszam cię, to po prostu trening. Treserka jest w cyrku, gdy ktoś wykonuje polecenia wbrew sobie". Myślę, że ta osoba zwyczajnie nam zazdrościła. Sport to ciężka praca.

Nie ma w tej pracy przestrzeni na rozmowę o uczuciach?

Moim zdaniem byłem dla córek delikatny i wyrozumiały. Poza tym: "po owocach ich poznacie". Dziś tak naprawdę do wszystkiego się można doczepić. Widział pan tę aferę na US Open? Ojciec po meczu dotknął pupy córki i ją pocałował. Zrobili z niego nie powiem kogo! To jest po prostu straszne. Pan mi zarzuca, że ja byłem oschły, a tu właśnie wybuchła awantura, że ktoś całuje córkę. Sam pan widzi - można skrytykować wszystko i wszystkich.

Na koniec jeszcze jeden cytat z Agnieszki: "Tata ma dwie córki, więc gdy urodził się mój syn Kuba, oszalał na punkcie wnuczka". 

To prawda! Wnuk trochę podrośnie i będziemy ciężko pracować! On sobie, biedny, nie zdaje sprawy, co go czeka z dziadkiem na korcie za jakieś trzy lata!

Zobacz też: 
Roger Federer zakończył karierę. Świat sportu komentuje 
To ona może zazdrościć w przyszłości Idze Świątek

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×