Po czterech miesiącach przerwy Iga Świątek znowu zagra w finale turnieju WTA. Nie dość, że w Dosze gra jak z nut, to jeszcze układ turniejowej drabinki sprawił, że droga od pierwszej rundy do finału zajęła jej niecałe dwie godziny. - To chyba jakiś rekord świata - pisali na Twitterze tenisowi eksperci.
Najtrudniejsze wyzwanie wciąż jednak przed naszą tenisistką. Finałową przeciwniczką Świątek będzie bowiem rozstawiona z numerem "2" Jessica Pegula. W tym roku tenisistki miały już okazję zagrać ze sobą w Australii. Szóstego stycznia Amerykanka wygrała 6:2, 6:2, dając tym samym jasny sygnał, że jest jeszcze groźniejsza niż dotychczas.
Historie jak z bajki i koszmaru
Odkąd szkoleniowcem Amerykanki został David Witt (niegdyś odpowiedzialny za wyniki Venus Williams), postęp to drugie imię Jessiki. Zawodniczka, która latami grzęzła w eliminacjach lub pierwszych rundach wielkoszlemowych imprez, teraz jest stałą bywalczynią na poziomie ćwierćfinałów. To tym bardziej imponujące, że świetne wyniki na korcie nałożyły się w czasie z bardzo trudną sytuacją rodzinną.
ZOBACZ WIDEO: Tak wygląda w wieku 35 lat. Zdradziła receptę na niesamowitą figurę
Pegula pochodzi z domu kontrastów. Jej ojciec zbił fortunę na wydobyciu gazu oraz ropy naftowej i mógł sobie pozwolić niemal na wszystko. Z kolei matka Amerykanki została porzucona jako dziecko na ulicach Seulu. Testy DNA wykazały, że najprawdopodobniej ma też japońskie korzenie. Do Stanów trafiła dzięki rodzinie zastępczej, a ogromna determinacja i szczęśliwy splot wydarzeń sprawiły, że została pierwszą w historii właścicielką klubów NHL i NFL.
Ostatnio jednak Kim Pegula mocno podupadła na zdrowiu. W czerwcu ubiegłego roku przeszła zawał serca. Życie uratowała jej Kelly, młodsza siostra Jessiki, która trzy miesiące wcześniej przeszła kurs z udzielania pierwszej pomocy. Gdy zdała ten test, matka odpisała jej na rodzinnym czacie: w przypadku zawału, będziesz mogła nas teraz ratować...
Na najwyższej fali w karierze
Również Jessica była przy matce w najtrudniejszych chwilach. Przez dwa tygodnie szpital był jej drugim domem. Długo wahała się, czy wystartować w Wimbledonie. Ostatecznie poleciała do Londynu i przegrała w trzeciej rundzie - to jedyna z pięciu ostatnich imprez wielkoszlemowych, w której nie dotarła do ćwierćfinału.
Raptem cztery miesiące po dramatycznych wydarzeniach Pegula odniosła życiowy sukces. W Guadalajarze wygrała zawody rangi WTA 1000, po drodze pokonując cztery mistrzynie wielkoszlemowe. Trudno o dobitniejszy dowód przynależności do ścisłej światowej czołówki. Aktualnie 28-latka zajmuje czwarte miejsce w rankingu WTA, ale jest już przesądzone, że po turnieju w Dosze wyprzedzi pauzującą z powodu kontuzji Ons Jabeur i będzie jeszcze bliżej szczytu.
Jeśli chce jednak wdrapać się na sam wierzchołek, musi wygrywać również z Igą. Ostatni pojedynek pokazał jej, że można, jednak historia ich rywalizacji wciąż przemawia za Polką. Nasza reprezentantka wygrała cztery z sześciu dotychczasowych spotkań.
Sprint Świątek i maraton Peguli
Nigdy dotąd zawodniczki nie zmierzyły się ze sobą w finale. W takich okolicznościach bezcenne może okazać się doświadczenie Świątek, która wygrała już 11 turniejów głównego cyklu. Doha może być drugim miastem po Rzymie, w którym Polka obroni mistrzowski tytuł. Dla porównania, Pegula w zawodowej karierze wygrała tylko dwa turnieje singlowe.
Największa dysproporcja widoczna jest jednak w czasie, jaki obie spędziły na korcie w drodze do finału. Jak już wspomnieliśmy, u Świątek był on rekordowo krótki - dokładnie godzina i 49 minut. Z kolei Pegula na korcie przebywała blisko 10 godzin, gdyż do obowiązków singlowych dodała sobie jeszcze obciążenia związane z grą podwójną. Ośmiogodzinna przepaść może pogrążyć Amerykankę, zwłaszcza jeśli dojdzie do zaciętej trzysetówki.
Finałowe starcie zaplanowano na godzinę 16 polskiego czasu. Portal WP Sportowe Fakty przeprowadzi oczywiście relację live z tego spotkania.
Szymon Adamski, dziennikarz WP Sportowe Fakty