Samotnicy potrzebują azylu

East News / Wojciech Olszanka / Na zdjęciu: Iga Świątek z tatą Tomaszem
East News / Wojciech Olszanka / Na zdjęciu: Iga Świątek z tatą Tomaszem

Chciałem, żeby córki były pływaczkami. To były czasy najlepszych wyników Otylii Jędrzejczak. W gminie Raszyn wybudowano basen i tam trenowaliśmy. Ale nasz pomysł na sport szybko się zmienił. Wszystko przez kłopoty zdrowotne.

W tym artykule dowiesz się o:

[b]

Tekst powstał w serii Rodzice Mistrzów, która jest kontynuacją cieszącego się dużym zainteresowaniem przedsięwzięcia o nazwie Drużyna Mistrzów. Kolejny odcinek już w następny piątek[/b]

Pojawiały się zapalenia uszu, gardła i trzeba było zaniechać tego sportu. Laryngolożka stwierdziła, że jak nie przestaniemy trenować pływania, to może się skończyć głuchotą. Umiejętności dziewczynom zostały, choć spektakularnych wyników nie było. Pływały ponad pół roku czy niecały rok, a potem trzeba było zrezygnować.

Nie chcę opowiadać niestworzonych historii - nie było żadnej jasności, która nas nagle oświeciła, że Iga będzie gwiazdą tenisa. Tenis wymyśliłem sam, bo chciałem, żeby moje córki uprawiały sport indywidualny. Nie wybrałem drużynowego, bo, jako wioślarz, nie osiągnąłem spektakularnego wyniku - byłem w osadzie, w zespole i musiałem współpracować. Nie odpowiadałem w pełni za rezultaty. Pomyślałem, że jeśli moje dzieci mogą mieć coś wspólnego ze sportem, to tylko indywidualnym.

Odpowiedzialność za wynik, za sukces, spada na zawodniczkę. Przegrana też staje się jej indywidualnym problemem. Ale nie wszyscy mają predyspozycje akurat do tego. Mam wrażenie, że choćby Agata mogła w pewnym momencie spróbować sił np. w siatkówce czy koszykówce i byłaby świetna w sportach drużynowych. Iga natomiast posiada cechy indywidualistki. Jest zdeterminowana, nie ogląda się na to, czy jej rywalki coś zrobiły bądź nie. Patrzy tylko na siebie, swoją pracę i możliwości.

Dryg do tenisa

Trochę miałem marzenie o posiadaniu dwóch zawodniczek w domu. Tak jak to funkcjonowało w przypadku sióstr Williams czy Radwańskich. To nie było jednak najważniejsze w wychowywaniu moich córek. Sport był środkiem do nauki wytrwałości, dyscypliny, ale też zabawą, elementem dbania o zdrowie.

Bardziej zmotywowana do tenisa była Agata. Iga biegała po korcie, patrzyła, podziwiała, ale jej uczestnictwo, z racji młodego wieku, na tym się kończyło. Patrząc na siostrę, sama starała się łapać i odbijać piłkę. Motywatorem była więc bardziej siostra i zabawa na korcie niż ja sam.

Jednak minęło kilka lat i szybko się okazało, że Iga ma dryg do tenisa. Górowała nad rówieśniczkami.

Iga z tatą podczas konferencji prasowej po zwycięstwie w juniorskim Wimbledonie / fot. Bartłomiej Zborowski / PAP
Iga z tatą podczas konferencji prasowej po zwycięstwie w juniorskim Wimbledonie / fot. Bartłomiej Zborowski / PAP

Pamiętam, że kiedyś braliśmy udział w programie Tenisowe Asy. Dziewczyny ktoś do niego wyznaczył. Organizatorzy proponowali układ, dzięki któremu przez rok mogliśmy mieć darmowe szkolenie. Robiono selekcję. Dzieciaki odbijały piłki z Magdaleną Grzybowską, byłą polską tenisistką. Iga odbijała najdłużej, a miała tylko sześć lat. To na mnie zrobiło olbrzymie wrażenie. Nie było mowy o tym, aby Igi nie wybrano w tej selekcji.

Iga grała też pod patronatem Eli Ślesickiej i to były jej początki. Bardzo chciała rywalizować. Grała z 10-latkami i wszystkie ogrywała. Była przeszczęśliwa, bo rywalizacja jest wpisana w jej osobowość. Zresztą tak jest do dziś. To ważna cecha jej charakteru.

Od początku Igę wyróżniała dobra koordynacja ruchowa. Wychodziła z chłopakami na boisko i kopała piłkę. Sprawiało jej to przyjemność. Chodziła tam po lekcjach. Tymczasem terminarz był bardzo napięty, a Iga przecież normalnie chodziła do szkoły i rodziło to wyzwania. To był dla nas dość trudny czas, bo trenowała zarówno Iga, jak i Agata.

Przyjeżdżałem po nie do szkoły wcześniej, zabierałem obiad do pudełka dla jednej i drugiej. Wszystko działo się na wariackich papierach. Dziewczyny jadły w samochodzie, bo za pół godziny czy za godzinę miały trening. Iga trenowała wyłącznie indywidualne. Agata próbowała zajęć grupowych.

"Właściwie, po co ja to robię?!"

Nie zmuszałem Igi do tenisa, ale były sytuacje, że trening nie wychodził, coś się nie układało. Iga mówiła, że rezygnuje z zajęć. Wtedy używałem małego podstępu. Tego samego dnia nie rozmawiałem z nią o tenisie, a następnego znów zabierałem na zajęcia. Mówiłem, że teraz będzie dobrze, na nowo wciągałem w temat.

Córki zaraziłem tenisem w bardzo młodym wieku i tak już zostało. Miałem rozmowy z paroma mamami maluchów trenujących tenis - mówiły, że dzieci nie chciały chodzić na zajęcia, a one nie miały zamiaru ich stresować. Tak się te treningi kończyły. Ja natomiast uważam, że dziecko w wieku pięciu czy dziesięciu lat nie do końca wie, czego chce. Podobają im się różne rzeczy - wiadomo - ale to rodzice decydują o tym, w którym kierunku na tym etapie życia się rozwijają. To my decydujemy, czy dziecko pójdzie do szkoły X czy Y, czy będzie uprawiać sport, czy nie. Nie wiedziałem, czy Iga lub Agata mają stuprocentowe predyspozycje do tenisa, ale zauważałem, że idzie im nieźle. I to mi wystarczyło. Potrzebowały też jedynie małych zachęt, motywacji. Chciałem im pokazać wiele aktywności, a jednocześnie zachęcić do wytrwałości.

Agata była niezwykle rzetelna w trenowaniu - jeśli trener kazał odbić piłkę sto razy, to odbijała. Iga natomiast po pięćdziesięciu odbiciach przerywała i pytała trenera, po co ona to właściwie robi. Była dzieckiem z charakterem, od samego początku. Zauważyłem to, dlatego postanowiłem nieco skierować ją we właściwą stronę, nauczyć cierpliwości, tłumaczyć to, co się dzieje. Zawsze chcemy dla swoich dzieci jak najlepiej.




Wtedy zaczyna się zabawa

Oczywiście musieliśmy pokonywać pewne problemy. W Polsce nie ma klubów tenisowych. Płaci się za kort i za trenera. Na tamten czas wydawałem 80 zł za godzinę, a tych godzin musiało być kilka w tygodniu. Żadnych rabatów. W pewnym momencie, jako rodzice, poświęcamy swój czas i pieniądze, sami angażujemy się w cały proces. Jest chwila, kiedy dziecko mówi - chcę to robić! Wtedy wkręcamy się w spiralę wydatków. Kiedy dziecko ma kilka lat, sumy nie są wielkie. Ale wreszcie staje się nastolatkiem i trzeba jechać na ogólnopolski turniej. Wtedy zaczyna się prawdziwa zabawa.

Jednak to i tak jeszcze nie generuje przesadnie wysokich kosztów. Inaczej jest, kiedy trzeba jeździć po Europie. Kwoty drastycznie wzrastają. Nie chcę, żeby padały konkretne sumy, bo one odstraszają od tenisa. W moim przypadku trenowały dwie córki, więc wydatki się podwajały.

Potrzebowałem pomocy sponsorów, znajomych. Czasem ktoś dopłacał nam do wyjazdu. Wiadomo, nie wiązało się to w żaden sposób z ekspozycją loga danej marki, bo turniejów nie transmitowała telewizja. To była pomoc na zasadzie charytatywnej, relacyjnej. Spotkaliśmy na swojej drodze kilka osób, którym należały się podziękowania.

Ja natomiast prowadziłem firmę. Razem ze współpracownikami sprzedawaliśmy i naprawialiśmy urządzenia biurowe - kserokopiarki, faksy itd. Zaczynałem w 1992 r. Nie było źle, kupiłem kawałek ziemi i wybudowałem tam dom. Potem sporo się zmieniło, na rynek weszły duże firmy i sytuacja zaczęła się komplikować. Wciąż jednak nie narzekałem. Natomiast, kiedy zacząłem na poważnie uczestniczyć w rozwoju córek, działalność zawodowa zaczęła mi trochę uciekać.

W końcu firma upadła. Nie da się dobrze prowadzić dwóch tak skomplikowanych tematów. Natomiast nigdy nie planowałem wyciągać pieniędzy z pasji moich córek. Nie liczyłem na żadną rekompensatę. Na szczęście przed upadkiem firmy spływało jeszcze trochę środków z jej działalności - nie było tak, że nie miałem na bułkę z masłem. Jednak przyznaję, że w tym czasie mocno... rzeźbiłem - trochę pieniędzy miałem dzięki pomocy z zewnątrz, za część wyjazdów mieliśmy zwrot od związku tenisowego. Tak zbierała się suma, która pozwalała na udział Igi w kolejnych turniejach.

Słyszałem, jak ktoś niedawno mówił o kwocie potrzebnej do utrzymania rokującej zawodniczki w tenisie. Podawał ok. pół miliona zł rocznie. Uważam, że w dzisiejszych czasach faktycznie to nie jest przesadzona suma.

"Tato, co ty możesz wiedzieć?"

Dostałem kiedyś pytanie, czy Iga jest córeczką tatusia. Nasze relacje są bliskie, to prawda, ale zawsze obie córki traktowałem tak samo. Nie faworyzowałem żadnej z nich i dostrzegałem mocne strony zarówno Agaty jak i Igi, bo są zupełnie różne.

Wcześniej bardzo lubiłem sobie porozmawiać z Igą o jej karierze. Jednak nie na zasadzie dawania rad, po prostu swobodnie rozmawialiśmy o sporcie. Starałem się przekazać jej swoje doświadczenie zawodnicze. Nigdy nie wtrącałem się do pracy trenerskiej. Zarówno w czasie, kiedy Iga trenowała z Piotrem Sierzputowskim, jak i teraz z Tomaszem Wiktorowskim. Nie czyniłem bezpośrednich uwag.

Kiedyś Iga mnie zapytała: "Co ty tato możesz wiedzieć, skoro nigdy nie grałeś w tenisa?". Mówiła to będąc młodziutką dziewczyną. Odpowiadałem więc, że czasem obserwator z boku może zauważyć więcej niż osoba będąca wewnątrz. Nie chodziło o ucieranie nosa, ale raczej szukanie złotego środka.

Iga jest uparciuchem. Kiedy coś sobie zaplanuje, musi zrealizować. Możemy to oceniać jako negatywną cechę, ale moim zdaniem na korcie to bardzo pomaga. Zdajmy sobie sprawę też z tego, że podczas meczu na pierwsze miejsce wysuwają się olbrzymie emocje. Im bliżej kortu się przebywa, tym bardziej można to odczuć i przede wszystkim - zrozumieć. Lubię być blisko Igi i blisko jej meczów. Nie ukrywam, że obecność na turniejach sprawia mi dużą przyjemność. Natomiast ponad dwa lata temu zostałem namówiony do organizacji turnieju w Warszawie i on zabiera mi mnóstwo czasu i energii. Dlatego nie zawsze mogę towarzyszyć córce.

Sport samotników

Jasne, że chciałem, żeby Iga osiągała duże sukcesy - jak obecnie - ale nigdy nie zakładałem, że tak się stanie. Iga w wielu tematach prześcignęła moje wyobrażenia.

Dlatego w wieku 14 lat córkę dostrzegła firma Nike i podpisaliśmy kontrakt. Ten kontrakt przedłużono na pięć lat, już widziano jej długofalowy potencjał. Zastanawiałem się, co będzie, kiedy córka skończy 18.-19. rok życia. Miałem nadzieję, że przebije się gdzieś w okolice 700.-800. miejsca rankingowego.

Iga natomiast wszystko osiągała zdecydowanie wcześniej niż sądziłem. Jako 19-latka zakasowała konkurencję i mnie jednocześnie. Nie spodziewałem się też, że w zeszłym roku wygra w dwóch turniejach wielkoszlemowych. Miałem nadzieję na półfinał, może finał, ale zwycięstwo?! Musimy zdawać sobie sprawę, że na triumf w szlemie składa się wiele czynników, które muszą wystąpić przez pełne dwa tygodnie. Mimo tego jak trudne to są wyzwania, 2022 był rokiem kosmicznego skoku Igi, wielu rekordów i wygranych turniejów. Nie spodziewałem się takich wyników.

Nie wiem dokładnie, co będzie dalej. Zawsze uciekałem przed wróżeniem. To nic nie daje, a nie potrzebuję świecić wiedzą czy zdolnością przewidywania. Chcę, aby córce dopisywało zdrowie i sprawność fizyczna i żeby cieszyła się swoim życiem i grą w tenisa. Potrafi grać, poradzi sobie. Liczę, że po drodze zrobi parę dobrych wyników. A już wpisała się w historię polskiego i światowego tenisa, i nie musi nikomu nic udowadniać.

Zobaczymy też, kiedy ta praca jej się znudzi. Być może wesprę ją ojcowsko w szukaniu kolejnych celów, gdy nadejdzie taki moment. To jest trudny sport, dyscyplina samotników. Idze zależało na zbudowaniu teamu, z którym nie tylko będzie osiągać wyniki sportowe, ale też wspólnie wyjdzie na kolację, porozmawia. Cieszę się, że jest w dobrych rękach, że nie muszę się o nic martwić. Natomiast, kiedy Iga wraca do domu, robi to z dużą chęcią.

Staram się tworzyć dla córki klimat azylu, ostoi.

Tomasz Świątek: Motywatorem była więc bardziej siostra i zabawa na korcie niż ja sam. Na zdjęciu Agata po lewej, Iga po prawej / fot. Instagram
Tomasz Świątek: Motywatorem była więc bardziej siostra i zabawa na korcie niż ja sam. Na zdjęciu Agata po lewej, Iga po prawej / fot. Instagram
Źródło artykułu: WP SportoweFakty