Tekst powstał w serii Rodzice Mistrzów, która jest kontynuacją cieszącego się dużym zainteresowaniem przedsięwzięcia o nazwie Drużyna Mistrzów. Kolejny odcinek już w następny piątek
Pomógł fakt, że nie było punktu zwrotnego, lecz splot czynników, które ze sobą współdziałały. Pierwszy moment to akceptacja wyboru syna. A wybrał skoki. Miał zaledwie kilka lat, a już narzucił sobie dyscyplinę sportu. Nauka jazdy na nartach jednoznacznie wiązała się dla niego ze skokami.
Początkowo z żoną traktowaliśmy to jak zabawę. Cieszyło nas, że ma talent do sportu. Jednak już wtedy musieliśmy się pogodzić z tym, że jeśli nadal będzie trenować, wreszcie przejdzie na większe obiekty. A większe skocznie to większe ryzyko.
Jednak nie było wyjścia.
Najpierw jest człowiek
Była uniwersjada. Krysia, moja żona, zaprowadziła troje naszych dzieci na konkurs skoków. Kamil miał pięć i pół roku. Być może wtedy pojawiła się iskierka, że też chciałby tak, jak sportowcy, których oglądał.
Jednak swoją pasję zapoczątkował jeszcze wcześniej - z kolegami, skacząc na małych, własnoręcznie zbudowanych obiektach w Zębie. U nas mnóstwo dzieci się tak bawiło. Samo zjeżdżanie było frajdą, ale blisko naszego domu nie było wyciągów, a bez nich narciarstwo staje się trochę bez sensu - kto będzie szedł 100 metrów w górę szatkując drobnymi krokami w nartach tylko po to, aby zjeżdżać przez kilka sekund?
Potem była słynna nauczycielka WF-u pani Jadwiga Staszel. Pierwsze szkolenie stworzył u nas Stanisław Bobak, potem, za darmo, młodzież trenował Adam Celej, późniejszy szkoleniowiec kadry juniorów. Ponadto dziadek Mieczysław Marduła - też trenował za darmo. Pamiętam, jak pogroził nam palcem, że jeśli zmarnujemy talent Kamila, to nam pokaże!
Kształtowanie mistrza to proces ewolucyjny i wrażliwy na wiele czynników. Nie wystarczy rozpoznać talent. To przede wszystkim akceptacja tego, co jest w dziecku, jego natury. To syn sygnalizował zainteresowanie, a my widzieliśmy w nim radość. Stałem więc na deszczu i śniegu obserwując jego treningi i zawody. Najpierw dwubój, czyli kombinacja norweska. Widziałem postępy, więc ze spokojem przyjmowałem to, jak się rozwija. Żona natomiast, po każdych zawodach, sprawdzała, czy Kamil jest cały i zdrowy. Bardzo się bała.
Dziecko trzeba szanować, ale nie podchodzić do niego bezkrytycznie. Chodzi o zrozumienie i troskę. Pamiętajmy, że może być różnie i zawsze oferujmy pomoc, nigdy nie zostawiajmy dziecka samego.
Dziś Kamil już nie prosi mnie o rady. Ja natomiast nie wtrącam się w proces szkoleniowy i wydaje mi się, że tak jest dobrze. W naszych czasach borykaliśmy się z innymi problemami, funkcjonujemy na innych poziomach niż nasze dzieci. A one sobie świetnie radzą. Oczywiście, czasem trzeba pomóc, coś skomentować, ale nie wtrącać się. Oprócz rodzicielskiego wsparcia Kamil niczego więcej od nas nie potrzebuje.
I to, co bardzo, bardzo ważne - nie wychowuje się prezesa, biskupa czy sportowca. Wychowuje się człowieka, bo to "człowiek" brzmi dumnie, ciekawie i wiarygodnie. Tego nauczyłem się od Dostojewskiego. Najpierw jesteśmy my, a dopiero potem zajęcie, jakie wykonuje się w życiu. Takie podejście uwrażliwia, pomaga zrozumieć drugiego sportowca jako rywala i tego, który przeżywa podobnie do nas. Każdy powinien być życzliwy dla drugiego. Nie może być mowy o wywyższaniu się. Takie wartości przekazywaliśmy Kamilowi.
Zresztą grupa, która utworzyła się w reprezentacji Polski składa się z naprawdę fajnych chłopaków. To bardziej koledzy niż rywale ze skoczni. Ich wypowiedzi i zachowania są autentyczne, niczego nie udają. Nie można ich nazwać sportowcami-celebrytami. Promują się różnie, ale nie widać w nich gry czy celowych zagrań pod publikę. Nie wiem, z czego się to wzięło - może ze wspólnego ryzyka, jakie podejmują, które ich w jakiś sposób integruje. Ale to też kwestia wychowania. Na pewno.
Fala
Dzięki temu, że byłem blisko nie tylko samego Kamila, ale też grupy kształtujących się skoczków, mogłem zauważyć grzechy osób, które profesjonalnie zajmują się trenowaniem młodzieży.
W skokach istniało coś w rodzaju fali. Jak w wojsku, tylko oczywiście znacznie łagodniejszej. Pamiętam, że młodsi musieli nosić sprzęt tych starszych. A torby były bardzo ciężkie - zawierały kombinezony, kaski, narty itd. W Polskim Związku Narciarskim byłem członkiem komisji ds. sportu młodzieżowego, więc zwróciłem na to uwagę podczas posiedzenia zarządu i, o dziwo, posłuchano mnie. Wtedy ukrócono ten proceder.
Taka fala powoduje toksyczne relacje, może rozwijać patologie. Dziś każą nosić torby, a jutro flaszkę albo jeszcze coś gorszego. Zależało mi, aby z tym skończyć, nie tylko przez wzgląd na Kamila - w innych grupach zawodników było przecież tak samo. Tworzyła się sztuczna hierarchia, a trener albo nie potrafił, albo bał się zareagować. Hierarchiczność rodzi skłonność do dominacji jednej grupy nad drugą, a to już patologia.
Szkoleniowcom zdarzało się popełniać więcej błędów. W sam proces szkoleniowy i sportowych oddziaływań starałem się zbytnio nie ingerować, choć zauważałem choćby zbyt szybkie wdrażanie Kamila do zawodów międzynarodowych. Był taki moment, że trener zabrał go na zawody za granicę bez naszej wiedzy.
Dziś wiem na pewno, że między trenerem a rodzicem powinna występować świetna współpraca. Brak otwartości prowadzi donikąd. Wzorową współpracę mieliśmy choćby ze Szkołą Mistrzostwa Sportowego w Zakopanem. Trener Krzysztof Sobański był uwrażliwiony na kwestie wychowawcze i potrafił dobrze reagować u młodych sportowców w trudnym okresie dojrzewania. Trafienie na odpowiednich ludzi pozwala pokonać zawodnikowi pierwsze problemy. Do tego jest potrzebne trochę szczęścia. A potem to, o czym mówią wszyscy sportowcy, czyli niezmiernie dużo motywacji, systematyczności i wysiłku.
"Tak to mi mamo nie pomagasz"
Należy ciężko pracować również nad swoimi oczekiwaniami. Dziecko musi zrozumieć, że każdy wysiłek prowadzi do rozwoju jego umiejętności. Motywację do wysiłku łatwo zniszczyć, choćby konfliktem w grupie czy brakiem odpowiedniej reakcji na sytuacji kryzysowe.
Najważniejsze, aby w najtrudniejszych okresach nie dolewać oliwy do ognia i nie reagować histerycznie. Nie ma sensu niczego przyspieszać. Nagłe ruchy mogą tylko zaszkodzić. Trzeba podchodzić do treningów spokojnie, rozsądnie i rozumnie. Zawodnik ma prawo przejść kryzys. Rozmawialiśmy z trenerami i innymi rodzicami, obserwowaliśmy Kamila.
A on wolno rozwijał swoją ostateczną sylwetkę sportowca - wysoką i mocną. Cechy motoryczne zyskał późno. To generowało problemy. Kiedyś Krysia powiedziała Kamilowi, żeby sobie dał spokój ze skokami, skoro jest tak trudno. Odpowiedział: "Tak to mi mamo nie pomagasz".
Kamila nic nie mogło strącić z wcześniej obranej drogi. Nawet gdybyśmy z jakiegoś powodu chcieli mu przeszkodzić, na pewno by nam się to nie udało. Kiedy zauważyliśmy podejście i nastawienie naszego dziecka, szybko zmieniliśmy strategię. Mogliśmy tylko go wspierać – on swoją drogę już wybrał.
W przeciwieństwie do motoryki, orientacja i motywacja dojrzały w nim szybko. Dlatego bardzo wcześnie wzięto Kamila do kadry - moim zdaniem zbyt wcześnie. Tak samo zresztą uważał trener Sobański. Trzeba skromnie i ostrożnie formułować wypowiedzi na temat przyszłości i talentu dziecka. Jeśli mówimy, że kiedyś zostanie mistrzem, a ostatecznie nic z tego nie wyjdzie, to wniosek jest prosty - rodzice są niekompetentni w przewidywaniu przyszłości, w swoich ocenach. To zostanie w głowie dziecka.
Oczywiście jako rodzice mamy skłonność do przesady w opisie zdolności dzieci, ale takie nasze prawo. Najważniejsze to dobra atmosfera, zgoda.
I mądre wymagania.
Poczucie bezpieczeństwa
W jednym z odcinków Drużyny Mistrzów na WP SportoweFakty Kamil napisał: "Z mamą mieliśmy tylko umowę, że jeśli chcę zostać profesjonalnym sportowcem, to muszę zdać maturę. Niestety, nie zauważyłem tego, co było napisane małym druczkiem. A mianowicie studia. Musiałem je ukończyć".
Kamil ma rację, zależało nam na tym, aby nie zakończył edukacji na szkole średniej. Ukończyłem Uniwersytet Jagielloński, żona też ma wyższe wykształcenie. Córki skończyły UJ i byliśmy pewni, że Kamil jest na tyle zdolny, żeby mieć zaliczone studia. Szkoda byłoby zmarnować taką szansę.
Bardzo pomógł mu w tym prof. Szymon Krasicki. Świetnie analizował Kamila i potrafił do niego dotrzeć. Zresztą mam jego książkę "Narciarskie pasje" i w jednym fragmencie autor słusznie zauważa, że Kamil kilkakrotnie miał możliwość odłączenia się od grupy w kadrze narodowej i pracy z trenerem indywidualnym. Postawa syna była jednak za każdym razem niezwykle wychowawcza - nie ja jestem najważniejszy, lecz grupa.
Istotne jest, aby nie tworzyć sztucznej hierarchii. Nie ma równych i równiejszych.
Ukończone studia dają swego rodzaju poczucie bezpieczeństwa. Ale w życiu syna było coś jeszcze istotniejszego, co takie poczucie mu zapewniło. W Drużynie Mistrzów napisał: "Małżeństwo z Ewą pozwoliło mi poczuć się bezpiecznym. Mam osobę, której mogę w pełni zaufać i do której mogę wracać po zawodach. Szczególnie tych nieudanych. Mam kogoś, kto daje mi siłę do dalszej walki z samym sobą. Kto buduje moje poczucie pewności jako mężczyzny".
Jeśli małżonkowie dobrze się dobierają, to małżeństwo z pewnością dodaje integralności, spokoju i poczucia dojrzałości. Człowiek dokonuje wyboru w życiu. Jeśli dokona właściwego, to taki wybór doda mu pewności i energii. Wie, co robi i dlaczego.
My też bardzo się cieszymy ich małżeństwem. To bardzo ważne, aby para się wspierała i pomagała sobie w trudniejszych chwilach. Cała rodzina ma bardzo dobry kontakt z Ewą.
Szacunek
Ostatnio media często dywagują ws. końca kariery Kamila. To zaczyna go męczyć.
Nasza postawa w tej sprawie jest oczywista:
Kamil, jako 12-letni chłopak skoczył na Wielkiej Krokwi, miał śmiałość marzyć o starcie na igrzyskach, miał odwagę marzyć o medalach olimpijskich. Uszanowaliśmy to, więc uszanujemy też indywidualne postanowienie Kamila o zakończeniu kariery. Jego decyzje są autonomiczne i nic nam do tego. Jesteśmy pewni, że postąpi mądrze.