Maciej Ryszczuk w drużynie Igi Świątek jest odpowiedzialny za przygotowanie fizyczne oraz fizjoterapię liderki rankingu WTA. Trener był już w sztabie polskiej tenisistki, kiedy prowadził ją Piotr Sierzputowski. Teraz pracuje z Tomaszem Wiktorowskim. Wcześniej z kolei był członkiem teamu m.in. Timei Babos.
To dzięki niemu Polka w każdym turnieju wyróżnia się znakomitym przygotowaniem fizycznym.
Mateusz Wasiewski, WP Sportowe Fakty: Zdążyłeś już odpocząć po turnieju Roland Garros, w którym Iga zwyciężyła?
Maciej Ryszczuk, trener przygotowania fizycznego oraz fizjoterapeuta Igi Świątek: Odpocząć udało się jedynie od tenisa. Obowiązki domowe i rodzinne mnie wezwały. Nazwijmy to innym rodzajem odpoczynku.
Dotarło do ciebie, że macie już z Igą czwarty turniej wielkoszlemowy na koncie?
Mimo wszystko jeszcze nie do końca. To chyba przyjdzie dopiero, jak zakończę lub zmienię pracę. Myślę, że wtedy pojawi się okazja na głębsze refleksje i rozmyślenia, co tak naprawdę się wydarzyło.
Jak wyglądała wasza droga do Rolanda Garrosa? Przez kontuzje Igi z pewnością nie było łatwo.
Nie demonizujmy tych kontuzji, choć były to rzeczywiście wyzwania do opanowania. W Rzymie nałożyły się oczekiwania, późne mecze, pogoda. Było trochę w tym pecha. Z kolei podczas Indian Wells Iga grała z uszkodzonym żebrem. To, co wydarzyło się wcześniej, podczas rozgrywek w Emiratach, czyli ataki kaszlu, było sporym wyzwaniem. Nie byliśmy w stanie tego w żaden sposób stłamsić ze względu na wymogi w krajach, w których przebywaliśmy, bo nie mogliśmy użyć mocniejszych leków, które pozwoliłyby zablokować odruchy kaszlowe. Zdarzył się pech. Iga uszkodziła sobie żebro i musieliśmy z tym walczyć.
Mieliśmy pewne przygody z WTA. Najpierw postawiono nie do końca prawidłową diagnozę. Później wytyczono nam rekomendację, aby Iga spędziła bez żadnego ruchu i gry na korcie dość długi czas. Gdybyśmy zasugerowali się tylko tą rekomendacją, to treningi tenisowe i fizyczne zaczęlibyśmy przed samym Rolandem Garrosem. Musielibyśmy odpuścić większość turniejów na nawierzchni ziemnej. Według wytycznych mieliśmy pozostać 12 tygodni bez żadnych zadań ruchowych. Sami zdecydowaliśmy się pogłębić diagnozę z doktorem. Bardzo rzetelnie omówiliśmy plan działania i udało nam się znacznie skrócić cały proces.
Dzięki temu mieliśmy wygrany Stuttgart, finał w Madrycie i niestety nie do końca szczęśliwy Rzym. Patrząc jednak z perspektywy czasu, dobrze się stało, że ten turniej skończył się na tym etapie, a i tak było to daleko, bo w ćwierćfinale. Dobrze się stało, że Iga zakończyła to spotkanie, bo mogłoby dojść do jeszcze poważniejszego urazu. To byłoby bowiem nie lada wyzwanie, aby dotrwać do kolejnego finału, a później od razu rzucić się na Rolanda Garrosa. Nie byłoby czasu na nic. Krótką przerwę poświęciliśmy na odpoczynek.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: wzruszające chwile po sukcesie Djokovicia w Paryżu
Ten okres związany z problemami z żebrami i urazem podczas turnieju w Rzymie nazwałbyś najtrudniejszym etapem w waszej dotychczasowej współpracy?
Nie, bo problemy tego typu występowały, odkąd razem pracujemy. Te gorsze momenty przychodziły jednak w takich okresach, które nie kolidowały z turniejami. A tu ze względu na uraz żebrowy i wycofanie się z Miami, pewne warianty przygotowań musieliśmy zmienić. Mieliśmy też na uwadze to, że ciężko będzie przejść przez całą mączkę od A do Z, zwłaszcza grając z taką intensywnością.
Iga była w Paryżu przygotowana na maksymalnym poziomie?
Nie robiliśmy testu formy, bo dosłownie brakowało nam czasu. Rozegraliśmy tylko trzy treningi z innymi zawodniczkami. Z reszty zrezygnowaliśmy. Lekarz zalecał, żeby pierwsze treningi nie były na maksymalnej intensywności. Celem było całkowite doleczenie, a nie utrzymywanie sytuacji na średnim poziomie, bo wiadomo, że w pewnym momencie ciało by się odezwało.
Czy w meczu finałowym z Karoliną Muchovą było widać wyższość fizyczną Igi Świątek? Nawet w trzecim secie, pod koniec spotkania, nasza zawodniczka wyglądała pod tym względem naprawdę dobrze.
Iga bardzo dobrze się prezentowała. My nie przygotowujemy formy tylko pod konkretny turniej, ale pracujemy tak, żeby optymalna dyspozycja zostawała z Igą przez większość roku. Taki system wdrożyliśmy już kilka lat temu. Dzięki temu, jeśli wydarzy się taka sytuacja jak w Rzymie, to nie mamy żadnych problemów, żeby utrzymać optymalną formę. Poza tym sam uraz to nie jest powód do tego, aby w ogóle się nie ruszać. Możemy pracować inaczej. Choć w przypadku kontuzji żebra to trudne, bo tu ból pojawiał się nawet przy samym oddychaniu.
Przed nami sezon trawiasty. Czy przygotowanie Igi na konkretną nawierzchnię jest inne niż standardowa praca?
Nie trenujemy jakoś specjalnie inaczej, choć oczywiście przygotowujemy się do na przykład niższej pracy na nogach. Oczywiście będzie też więcej poruszania na samej trawie, żeby Iga przyzwyczaiła się do nawierzchni. Nie ma tam pełnych doślizgów, jest trochę inny start, bardziej miękkie podłoże. To jest głównie kwestia specyficznego poruszania się na korcie.
Jakie jest twoje dotychczasowe najlepsze wspomnienie ze współpracy z Igą? Ulubiony turniej?
Bardzo trudne pytanie...
Najbardziej ekspresyjny byłeś chyba po ubiegłorocznym US Open.
Wydaje mi się, że najlepiej pamięta się ten pierwszy raz, więc postawiłbym na Rolanda Garrosa w 2020 roku. Wtedy nie spodziewaliśmy się sukcesu. Wcześniej mieliśmy duże problemy podczas turnieju w Rzymie, odpadliśmy w pierwszej rundzie. Tamto zwycięstwo było czymś niesamowitym.
Mówi się o tobie, że jesteś mistrzem klaskania w boksie. Lubisz, jak cię tak nazywają?
Tak, zdecydowanie tak! Myślę, że w dużej mierze sam sobie go nadałem. Przynajmniej na jakiś tytuł zasłużyłem. To jest coś, czego się nie wyrzekam. Klaskać też trzeba umieć.
Jeśli chodzi o emocje w boksie, to pojawiają się komentarze, że jesteście bardzo spokojni, czasem aż za bardzo. Czy to jest prośba Igi?
To nie do końca jest tak, że my jesteśmy spokojni. Bardzo dużą dawkę ekspresji pokazujemy przy punkcie albo bezpośrednio po akcji. Kamery nie do końca to pokazują. Nie wszystko widać w telewizji. Później staramy się zachować spokój. Tych emocji nie może być też za dużo, bo sama zawodniczka ma ich wystarczającą ilość. Ponadto nasze odczucia mogą w danej chwili nie do końca pokrywać się z odczuciami Igi. Mogą jej bardziej przeszkodzić niż pomóc.
Wiele było też w Paryżu emocji na linii relacji Ukraina - Białoruś. Jak to wyglądało od wewnątrz?
Trudno mi do końca określić, ale jak zawodniczki mijały się ze sobą, czy to na siłowni, czy w innych wspólnych strefach, to raczej panowało milczenie. Każdy szedł w swoją stronę. Można było odczuć niezręczność. Do nas bardzo często podchodziły Ukrainki, witały się, zamieniały kilka zdań. Często rozmawiały z Igą na różne tematy.
A jak to wygląda u was? Jakie są relacje teamu Świątek z teamem Aryny Sabalenki?
Ciężko to nazwać relacją. Po prostu mijamy się na co dzień, funkcjonujemy przecież w jednej przestrzeni. Nie robimy tego z pogardą czy w jakimś milczeniu. Mówimy dzień dobry, cześć. Nie nawiązujemy nadmiernych relacji.
Jak wiemy, Iga gra z ukraińską wstążką na czapce. Większość osób taką postawę szanuje, jednak pojawiają się też głosy krytyki, że nasza tenisistka reprezentuje flagę Ukrainy, a nie Polski. Docierają do was takie komentarze?
Do nas, jako całego teamu, takie komentarze nie dotarły. Widziałem jednak niektóre opinie na Twitterze. Warto zwrócić uwagę na to, że gdziekolwiek Iga się nie pojawia, to przy jej nazwisku widnieje flaga Polski. Mam wrażenie, że często na ten temat wypowiadają się osoby, które nigdy nie widziały żadnego meczu albo po prostu lubią ogólnie krytykować.
Iga reprezentuje swój kraj, co widać podczas każdego meczu. Jeśli może, zarówno pod względem zdrowotnym jak i planowania turniejów, wystąpić w kadrze Polski, to w niej gra. Nie widzę żadnego problemu w tym, że nosi ukraińską wstążkę. Robi to po to, żeby przypominać ludziom, że tam wciąż dzieją się straszne rzeczy, a my mamy szczęście żyć w kraju, w którym nie ma wojny. Wszyscy wiedzą, że Iga jest Polką i jej osiągnięcia są najlepszą promocją kraju.
A jak wyglądają wasze stosunki z Ukraińcami?
Generalnie nasze relacje są naprawdę dobre. Często Ukrainki podchodzą do Igi, zadają jej pytania, inicjują rozmowę. Zawsze gdzieś te dwa-trzy zdania zamienimy też jako zespoły. Widać, że dziewczyny są wdzięczne za to, co robi Iga.
Pozostając w temacie relacji z innymi zawodniczkami - z kim wam się najlepiej trenuje?
Trenowanie z większością dziewczyn, z którymi gramy na punkty, jest zazwyczaj dość sympatyczne. Wskazałbym tu na Beatriz Haddad Maię czy swojego czasu Anett Kontaveit, z którą mieliśmy wiele bardzo dobrych, miłych spotkań na korcie. Kiedyś też była Paula Badosa, ale już od dawna nie trenowaliśmy z nią. Do tego mógłbym wymienić jeszcze Soranę Cirsteę oraz Donnę Vekić, z której trenerem mam bardzo dobre relacje, bo razem wcześniej pracowaliśmy.
Nie wszyscy wiedzą, że Iga Świątek nie jest jedyną zawodniczką przez ciebie prowadzoną. Pracujesz również z grupą lekkoatletów, na czele z Damianem Czykierem, Weroniką Barcz oraz Klaudią Wojtunik.
Dokładnie, to jest jedna grupa szkoleniowa. Głównym trenerem, a przy tym moim kolegą, jest Mikołaj Justyński. On zajmuje się technicznymi aspektami. Ja staram się wszystko rozpisywać, zbierać w całość. Ten zespół to taka mocna grupa pod wezwaniem.
Jak łączysz pracę z nimi oraz Igą?
Pomaga Mikołaj, który był płotkarzem i zjadł zęby na lekkiej atletyce. On wszystko dogrywa. Ja z nim ustalam, co i jak chciałbym zrobić. Mikołaj się do tego odnosi i całość planujemy zdalnie. Jak pojawiają się nowe ćwiczenia, formy treningu, to albo nagrywam to, co chciałbym zobaczyć z ich strony, albo wysyłam filmik, a oni te ćwiczenia później wykonują.
Czytaj także:
Iga Świątek: Moje oczekiwania są mniejsze