Polka zagra o finał turnieju WTA. Dwa tygodnie temu nie wierzyła, że może wygrać mecz

Materiały prasowe / Olga Pietrzak / Na zdjęciu: Maja Chwalińska
Materiały prasowe / Olga Pietrzak / Na zdjęciu: Maja Chwalińska

- Jak mogę cieszyć się grą, skoro nie wierzę w siebie? - rozmyślała Maja Chwalińska przy okazji turnieju WTA w Warszawie. Teraz uśmiechu jest już więcej. W Kozerkach 22-latka zagra o pierwszy w karierze finał turnieju głównego cyklu.

Pomiędzy dwiema jedynymi imprezami WTA, które rozgrywane są w Polsce, był zaledwie tydzień przerwy. W Warszawie i Kozerkach gra toczy się w podobnych warunkach - tu i tam korty twarde, nie należące do najszybszych. Maja Chwalińska zna doskonale obydwa obiekty. W 2019 roku wygrywała na nich zawodowe turnieje, lecz wtedy o dużo niższej randze, spod szyldu ITF a nie WTA, i przede wszystkim rozgrywane na ceglanej mączce.

Pod koniec lipca Chwalińskiej nie udało się nawiązać do pięknych wspomnień z kortów Legii. Dostała "dziką kartę" do turnieju głównego, leczy nie wykorzystała podarunku, już w pierwszej rundzie przegrywając 4:6, 1:6 z Laura Siegemund.

- Po prostu chciałabym wierzyć, że mogę wygrać mecz. Tego nie ma w mojej głowie i jest to słabe. Przez to wszystko nie mam radości na korcie, bo jak mogę mieć, skoro nie wierzę w siebie. Nie wiem już jak do tego podejść, dużo o tym myślę, chyba za dużo... - mówiła na konferencji prasowej po wspomnianym pojedynku.

Bez optymizmu, ale z sukcesem

Trudno było więc o optymizm przed imprezą w Kozerkach. Jego niewielkie pokłady zmalały jeszcze po losowaniu, gdy okazało się, że Chwalińska w pierwszej rundzie zagra z najwyżej rozstawioną Jule Niemeier. Ale stało się, sprawiła dużą niespodziankę i wygrała. Po meczu nie było co prawda euforii, ale w tunelu zatliło się światełko. Tylko tyle i aż tyle.

- Byłam zadowolona po tamtym meczu. Gry natomiast nie chcę oceniać, bo jakie to ma w sumie znaczenie po wygranym meczu? Przede wszystkim cieszę się, że gram kolejne mecze, bo nie pamiętam, kiedy zagrałam trzy z rzędu, szczerze mówiąc. Mam nadzieję, że przedłużę passę - powiedziała Chwalińska po kolejnych dwóch wygranych i awansie do półfinału.

Przez kibiców na pewno na długo zostanie zapamiętany ćwierćfinał. Rzadko kiedy na tym poziomie mamy bowiem okazję oglądać starcie dwóch naszych reprezentantek. Tymczasem na drodze Mai Chwalińskiej, której mało kto się spodziewał na tym szczeblu turniejowej drabinki, stanęła Martyna Kubka. To też niespodzianka, bo tenisistka z Zielonej Góry na co dzień gra w zawodach z cyklu ITF.

ZOBACZ WIDEO: Brak komunikacji i panika. O co chodziło z Fernando Santosem?

- Mam wrażenie, że z Martyną poznałyśmy się w wieku 10, może 11 lat. Spotykałyśmy się w zasadzie co tydzień w weekend, bo tak wyglądają turnieje w tych kategoriach wiekowych. Martyna to jedna z najprzyjaźniejszych osób w tourze. Cieszę się, że zagrała dobry turniej i mam nadzieję, że też ją to pociągnie do przodu - skierowała miłe słowa w stronę jednocześnie rywalki i koleżanki Chwalińska.

Jedna Polka już jest w finale

Kolejną naszą reprezentantką zadowoloną z występu w Kozerkach może być Katarzyna Kawa. Jedna z naszych najbardziej doświadczonych tenisistek dostała się do turnieju głównego kuchennymi drzwiami (jako szczęśliwa przegrana z kwalifikacji), ale zdołała wygrać jeden mecz w singlu, a do tego świetnie spisała się w deblu. W piątek, u boku Francuzki Elixane Lechemii, zagra w finale gry podwójnej.

W piątek zostaną też rozegrane półfinały singla, a w nich trzy tenisistki z drugiej setki i 532. w rankingu Maja Chwalińska. To już pokazuje, że łatwo na pewno nie będzie, ale Chwalińska tanio skóry nie sprzeda. Na pewno nie teraz, gdy z nagromadzonych nad jej głową ciemnych chmur zaczął prześwitywać promyk słońca.

Piątkowy półfinał pomiędzy Maja Chwalińską a Belgijką Greet Minnen rozpocznie się w piątek około godziny 17. Finał turnieju WTA 125 w Kozerkach zaplanowano na sobotę.

Szymon Adamski, WP Sportowe Fakty

Komentarze (0)