Serena Williams, Carlos Alcaraz, Andre Agassi - pokochali nową dyscyplinę. Szaleństwo!

Instagram / agassi / TikTok The Kitchen Pickleball / Na zdjęciu: Gwiazdy grające w pickleballa (Andre Agassi, Serena Williams, Carlos Alcaraz).
Instagram / agassi / TikTok The Kitchen Pickleball / Na zdjęciu: Gwiazdy grające w pickleballa (Andre Agassi, Serena Williams, Carlos Alcaraz).

Nastała moda na pickleballa. To sport, który zyskuje popularność najszybciej na świecie. Plejada gwiazd inwestuje w niego krocie, głównie za oceanem. - Szykuje się coś wielkiego - mówi Tomasz Gonsiorczyk z Polskiej Federacji Pickleballa.

Pickleball jest szczególnie popularny w Stanach Zjednoczonych, gdzie już funkcjonują trzy zawodowe ligi, w które inwestują wielkie nazwiska udzielające się w wielu różnych sferach życia. Fanom sportu nie trzeba przedstawiać takich sław, jak LeBron James, Kim Clijsters, Kevin Durant, Kevin Love, Naomi Osaka, czy Nick Kyrgios.

Nie brakuje także chętnych, w osobach byłych, a także czynnych, przy tym znamienitych sportowców, chętnie poszukujących nowych wrażeń. Swoich sił w pickleballu próbowali między innymi Serena Williams, Eugenie Bouchard oraz Carlos Alcaraz.

Rekreacyjnie w USA dyscyplinę uprawia ponad 40 milionów osób, a liczba entuzjastów stale rośnie. O tym, w czym tkwi jej fenomen, pisaliśmy w osobnym artykule (więcej -> TUTAJ).

W ciągu ostatnich kilku lat gra zyskała popularność również w Europie. Pojawiła się także w Polsce, na terenie której wciąż powstają nowe korty i organizowane są pierwsze turnieje. - Koszta związane z pickleballem, jego uniwersalność i radość czerpana z gry pozwalają zakładać, że szykuje się coś wielkiego. Ludzie chcą grać. Zresztą to nie są słowa bez pokrycia. Skoro celebryci i wielcy ze świata sportu inwestują swój kapitał, znaczy że są pewni odniesienia określonych korzyści majątkowych - mówi Tomasz Gonsiorczyk w rozmowie z WP SportoweFakty.

ZOBACZ WIDEO: Zdjęcia wrzucili do sieci. Zobacz, gdzie Ronaldo zabrał swoją ukochaną

- Uwiarygadnia to również fakt, że nie mówimy o pojedynczych nazwiskach. Koszykarze z najwyższej półki, pokroju Duranta, tenisiści typu Kyrgios, Isner, znani piłkarze, choćby Mesut Oezil, ale również artyści, tacy jak znany amerykański raper Drake. Wszyscy inwestują w pickleballa. Nie brakuje innych sław. Spory kapitał włożył jeden z najbardziej utytułowanych sportowców w historii - Michael Phelps. Za tymi ludźmi stoją wykwalifikowani analitycy, którzy doradzają im jak pomnożyć swoje środki, samemu na tym zarabiając - dodaje.

W samym Nowym Jorku funkcjonują 573 korty do pickleballa. Z kolei latem gracze mają do dyspozycji 14 kortów na terenie Central Park's Wollman Rink, w miejscu słynnego lodowiska, dobrze wszystkim znanego z hollywoodzkich filmów. Stawki ich wynajęcia zwalają z nóg, bo opiewają na mniej więcej 100 dolarów (za godzinę gry).

- Jest popyt, jest podaż. Cena wydaje się wysoka, ale mówimy o innych realiach. Trudno porównywać Polskę do Stanów Zjednoczonych, nie tylko ze względów ekonomicznych. Należy podkreślić, że liczba chętnych może zaskoczyć niejedną osobę. Korty były rozchwytywane. Pasjonaci chcąc pograć w pickleballa, musieli myśleć o rezerwacji z dużym wyprzedzeniem. Widok ludzi uprawiających tą dyscyplinę jest zupełnie normalny w Stanach. U nas też nikt nie będzie zdziwiony, gdy zobaczy dzieciaki biegające za piłką - zauważa Gonsiorczyk.

Pickleball najszybciej zyskuje popularność w Stanach Zjednoczonych. Według rankingu stworzonego przez portal recreateyou.com, sport bije na głowę pozostałe w ciągu ostatnich czterech lat. Jego przyrost zainteresowania wynosi aż 171.1 proc.

Dla porównania, drugie miejsce w klasyfikacji zajmuje turystyka alpejska (115.0 proc.). Ponadto pickleball jest uznawany za najszybciej rozwijającą się dyscyplinę na świecie.

- Celebryci chętnie zajmują się promocją. Nierzadko organizuje się mecze pokazowe i charytatywne, w których grają największe sławy, pokroju Steffi Graf, Johna McEnroe, czy Marii Szarapowej. Świat żyje pickleballem. My również. Łatwo zakochać się od pierwszej wizyty na korcie. Bardzo rzadko ktoś przychodzi spróbować sił i nie wraca. Myślę, że statystycznie mniej więcej jedna albo dwie osoby na dziesięć. Także mówiąc żartobliwie, ostrzegam. Trzeba uważać, bo ten sport uzależnia - podsumowuje przedstawiciel Polskiej Federacji Pickleballa.

Bogumił Burczyk, dziennikarz WP SportoweFakty

Zobacz także:
Pierwsza taka wygrana Kaśnikowskiego
Dramat Polski w finale United Cup!

Komentarze (0)