Siatka za siatką. A jak nie w nią, to w aut. Tak wyglądały pierwsze serwisy Igi Świątek w początkowych gemach ćwierćfinału US Open z Jessicą Pegulą. Liderka rankingu WTA od pierwszej piłki była bardzo spięta. I to było widać gołym okiem. Dwa podwójne błędy serwisowe przy break pointach mówią same za siebie.
Amerykanka to doświadczona zawodniczka. Od razu poczuła krew. Wchodziła w głębiej kort, jakby próbując wywierać presję na Polce. Wielokrotnie w historii to przynosiło skutek. Zadziałało także i teraz, bowiem Pegula prowadziła już 4:0.
Po raz kolejny wyszło na to, że jak się mocniej przyciśnie Świątek, wywrze na niej presję, to można ją złamać. Polka wtedy się frustruje i wychodzi to, na co często narzekają eksperci, gdy komentują grę Igi Świątek. Gdy jej plan A nie działa, to czasem nie za bardzo ma się czego chwycić. Często nie jest w stanie zmienić swojego stylu gry, spróbować czegoś niekonwencjonalnego i zaskoczyć. Tak było też w pierwszym secie ćwierćfinału, w którym Pegula dominowała.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: pogromca Błachowicza złapał oponę. Kilkanaście sekund i po sprawie!
Taki przebieg wydarzeń tylko wzmagał frustrację u Świątek i tak po ludzku trudno się temu dziwić. Przygnębiona mina trenera Tomasza Wiktorowskiego mówiła wszystko. Iga zaczęła się mylić także z coraz prostszych piłek. Po zepsutym dość łatwym smeczu przy stanie 5:1 i 40:15 zamachnęła się ręką, jakby z frustracji chciała roztrzaskać rakietę o ziemie. Jedna chwila, a doskonale obrazuje poziom irytacji, do którego Amerykanka doprowadziła Polkę.
Po złym pierwszym secie Świątek poszła do szatni i znów do maksimum wykorzystała przerwę toaletową. Zmieniła nawet strój, co miało zapowiadać nowe otwarcie w tym meczu.
I do pewnego stopnia faktycznie tak było. Liderka rankingu WTA grała skuteczniej, ale to było za mało na znakomitą Pegulę. Co z tego, że raz udało jej się przełamać Amerykankę, jak ta zrobiła to dwukrotnie. Kluczowe było to przełamanie na 3:4, w którym wyczekała aż jej rywalka zacznie popełniać błędy.
"To jest jeszcze do zrobienia" - krzyczał w tamtym momencie Tomasz Wiktorowski. Iga wdała się w dyskusję ze swoim trenerem i aż szkoda, że nie usłyszeliśmy, co miała mu do powiedzenia. Rady jednak nie pomogły. Pegula wygrała 6:2, 6:4.
Widać, że Świątek notuje spadek formy po nie do końca udanych dla niej igrzyskach. Ćwierćfinał US Open był bardzo podobny do półfinału IO w Paryżu z Qinwen Zheng. Sporo stresu, brak umiejętności wydobycia się z kryzysu, frustracja. To wspólne mianowniki obu tych spotkań. Należy jednak pamiętać, że do Roland Garros wszystko układało się perfekcyjnie i Iga wciąż jest jedną z najbardziej stabilnych tenisistek w tym sezonie.
Dla Amerykanki to wyjątkowe zwycięstwo. Wcześniej przegrała bowiem wszystkie swoje sześć ćwierćfinałów w turniejach wielkoszlemowych. Widać to było w ostatnim gemie, w którym serwowała po zwycięstwo. W jej szeregi także wkradła się wtedy nerwowość spowodowana tym, że stała przed życiową szansą. Świątek obroniła dwie piłki meczowe, ale już trzeciej nie była w stanie. A szkoda, bo gdyby nie wyrzuciła ostatniej akcji w aut, to ten mecz spokojnie mogła jeszcze wygrać.
Arkadiusz Dudziak, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj więcej:
Fatalny mecz Igi Świątek. Polka pożegnała się z US Open
A niewiele robi. Każdy by tak chciał. Praca marzenie.