Iga Świątek podczas turnieju rangi WTA 1000 w Pekinie określiła obecny terminarz WTA jako "istne szaleństwo". W końcu zawodniczki muszą brać udział w czterech turniejach wielkoszlemowych, dziesięciu WTA 1000 i sześciu WTA 500. Za nieobecność grożą im kary, w tym utrata punktów rankingowych i grzywny.
Wypowiedź Świątek odbiła się szerokim echem, zwłaszcza że kilka czołowych tenisistek zakończyło już sezon, a liczba kreczów rośnie. Mimo to działacze WTA nie komentują otwarcie problemu.
ZOBACZ WIDEO: Robert Kubica ma relikwie Jana Pawła II. "Wdzięczność i podziw dla papieża nie zniknął"
W podcaście Tennis Bolshoi Kim Clijsters, była mistrzyni wielkoszlemowa, została zapytana o kwestię kalendarza. Wówczas postanowiła przypomnieć swoje doświadczenia z zarządu Rady WTA w latach 2003-2004.
- Mamy zawodniczki, które są niezadowolone ze wszystkiego. Kiedy zasiadałam w zarządzie Rady WTA w 2003 i 2004 roku, słyszałam tylko o kalendarzu, a teraz jest to samo - podkreśliła Belgijka.
Była tenisistka uważa, że skrócenie sezonu wymusiłoby zmianę systemu punktacji, ale nie wierzy, by do tego doszło. Jej zdaniem obecny harmonogram jest korzystny dla niżej notowanych zawodniczek.
- Nie da się zadowolić wszystkich. Turnieje muszą istnieć, muszą odbywać się w listopadzie i grudniu, ponieważ przez cały rok jest wiele tenisistek, które nie mają okazji rozegrać sporo meczów. Więcej zawodniczek przegrywa w pierwszych dwóch rundach i zawsze ma kilka dni wolnego przed kolejną imprezą, więc więcej tenisistek musi się z tym zmagać od tych, które wygrywają turnieje - wyjaśniła Clijsters.
W praktyce najbardziej obciążone są czołowe zawodniczki, takie jak Świątek. Do 8 października 2025 r. Polka rozegrała już 74 mecze, a to jeszcze nie koniec. W końcu nasza tenisistka rywalizuje w turnieju rangi WTA 1000 w Wuhan, a przed nią jeszcze impreza WTA Finals.