Co robią a czego nie robią uczelnie - problemy tenisa akademickiego

Niedawno w portugalskiej Coimbrze zakończyła się siódma edycja Akademickich Mistrzostw Europy w Tenisie. Dzięki bardzo dobrej postawie męskiej reprezentacji warszawskiej Akademii im. Leona Koźmińskiego Polska po raz pierwszy zdobyła złoto kontynentalnego czempionatu. Wydaje się, że jest to dobra okazja, żeby zastanowić się nad ogólną sytuacją akademickiego tenisa w kraju.

Na tle europejskim wypadamy całkiem nieźle, szczególnie jeśli chodzi o mężczyzn. W tym roku złoto "Koźmińskiego", w ubiegłym drużyna Wyższej Szkoły Psychologii Społecznej była srebrnym medalistą (o złoto otarła się o włos, zabrakło dosłownie dwóch piłek). Jeśli chodzi o kobiety, to może nie ma aż tak spektakularnych sukcesów, ale również nie ma się czego wstydzić. W zeszłym roku Akademia im. Jana Długosza z Częstochowy zdobyła czwarte miejsce. W tym roku ten wynik powtórzyła żeńska reprezentacja "Koźmińskiego".

Inne drużyny, które brały udział w AME, nie osiągnęły tak dobrych rezultatów, ale nie można powiedzieć, żeby od czołówki dzieliła je przepaść. Nawet jeśli przegrywały, to po zaciętej grze. Praktycznie z każdą z drużyn były w stanie nawiązać walkę. Najlepszym dowodem na to jest to, że w tym roku Polska wysłała aż sześć drużyn i każda z nich odniosła w Portugalii po kilka wartościowych zwycięstw.

Na polskim podwórku poziom tenisa na uczelniach jest bardzo różny. Niektóre szkoły są reprezentowane przez studentów, którzy grają w tenisa jedynie dla własnej przyjemności. Inne mają w składach wyłącznie zawodników, którzy kiedyś bądź nadal biorą udział w zawodowych turniejach. W tym roku poziom na Akademickich Mistrzostwach Polski był wyjątkowo wysoki. Wystarczy spojrzeć na listę nazwisk zawodników, którzy wzięli udział w tych zawodach: Marcin Gawron, Andrzej Kapaś, Joanna Sakowicz-Kostecka, Alicja Rosolska itd. Zeszłoroczny mistrz SWPS w tym roku musiał zadowolić się trzecim miejscem, a mistrzyniom z Akademii im. Jana Długosza nie udało się przebrnąć fazy ćwierćfinałów.

A może liga?

Nową jakość do tenisa akademickiego w Polsce wprowadził w tym roku Koźmiński za sprawą Jarosława Maringe. To on namówił do gry w akademickich rozgrywkach startujących w zawodowych imprezach Gawrona i Kapasia. Przekonał ich, że uczelnia może im zapewnić dobre warunki do studiowania. Takie, które umożliwią im dalsze wyjazdy na turnieje. Dla sportowców reprezentujących uczelnię były oczywiście przewidziane stypendia. Maringe uzmysłowił Gawronowi i Kapasiowi, że skończone studia zawsze mogą się przydać. Trzeba mieć jakąś alternatywę na życie, jeśli nieszczęście (np. kontuzja), uniemożliwiłoby kontynuowanie tenisowej kariery. Maringe chciałby stworzyć ligę międzyuczelnianą, coś na kształt NCAA w Stanach Zjednoczonych. Istnieje również międzynarodowa liga uczelniania. Organizowana jest ona przez uczelnie w Wielkiej Brytanii. W niej też warto by wziąć udział, tylko do tego potrzeba większej liczby zawodników.

Sama inicjatywa zorganizowania ligi międzyuczelnianej w Polsce wydaje się być słuszna. Nie wiem tylko czy w naszym kraju możliwa do zrealizowania. Rzadko która uczelnia będzie w stanie zebrać czterech grających zawodników. A liga dla dwuosobowych drużyn mija się z celem. Mam jeszcze większe wątpliwości kiedy widzę, jak niewiele klubów jest w stanie zebrać reprezentację do Drużynowych Mistrzostw Polski. U kobiet jak dobrze pójdzie w takiej imprezie uczestniczy pięć ekip. Zdarzało się już nawet tak, że wszystkie startujące teamy miały zapewniony medal.

Kto się liczy

Z wystawieniem drużyny w lidze na pewno nie miałby problemów Uniwersytet im. Adama Mickiewicza z Poznania. Mają oni zdecydowanie najszerszy skład ze wszystkich polskich uczelni. Nazwiska Huberta Gąsiorka, Jakuba Pitera, Szymona Judka, Wojciecha Gawlaka czy Andrzeja Hantke może nie robią takiego wrażenia jak Gawrona czy Kapasia, ale są znane sympatykom tenisa w Polsce. W tym roku poznaniacy zdobyli wicemistrzostwo kraju, w Europie zajęli siódme miejsce. Trochę nie wykorzystali swojego potencjału, bo stać ich było na medal.


Andrzej Kapaś, 21 lat, i Marcin Gawron, 22 (foto Baran/radanturgliwiceopen.pl)

Trzecią drużyną, która liczy się w Polsce jest SWPS. W jej skład wchodzi dwóch przyjaciół, Łukasz Cyrański i Marcin Maszczyk. Nie są to już aktywni zawodnicy, ale w tenisa nadal, jak się okazuje, grać potrafią. Rok temu zdobyli na rozgrywanych w Poznaniu AME srebrny medal. Siłą tej drużyny jest mocny debel oraz "Cinek", który jest jednym z największych polskich talentów tenisowych. Przez kontuzje nie do końca spełnionym. Pomimo tego, że sam już nie gra w turniejach, tylko zajmuje się trenowaniem młodych zawodników, nadal jest niezwykle groźny, nie tylko dla uczestników akademickich rozgrywek.

U kobiet nowością w tym roku był start Alicji Rosolskiej i Joanny Sakowicz. Obie mają na koncie tytuły mistrzyń Polski. Sakowicz po przerwie spowodowanej urodzeniem dziecka wróciła do tenisa w efektownym stylu: od razu wygrała Halowe Mistrzostwa Polski. O deblowej klasie Ali nikogo przekonywać chyba już nie trzeba. Rosolska wspierana przez Dagmarę Siarę oraz Martę Śmiechowską na AMP zdobyła złoto, a Sakowicz poprowadziła drużynę AWF Kraków do srebrnego medalu. Trzecie miejsce przypadło AWF Wrocław (Natalia Kołat, Sylwia Humińska), a czwarte Uniwersytetowi Warszawskiemu (Anna Niemiec, Maksimilia Wandel). Na AME pojechały trzy z czterech najlepszych drużyn (bez Krakowa) i wszystkie zajęły miejsca w czołowej dziesiątce.

Czerpmy z USA

Jeśli popatrzeć tylko na wyniki, to tenis akademicki ma się całkiem nieźle. Jesteśmy w końcu mistrzami Europy. Jednak tak naprawdę tenis uczelniany w Polsce cały czas opiera się tym, nazwijmy to klubowym. Najlepsi zawodnicy startujący w rozgrywkach na co dzień trenują w swoich klubach i je reprezentują. A szkołę tak przy okazji, raz albo dwa razy w roku. Magnesem, który uczelnie mogłyby zastosować, żeby zachęcić zawodników do reprezentowania swoich barw byłaby możliwość trenowania. Warunkiem do tego byłoby zatrudnienie dobrego trenera, który prowadziłby zespół oraz zapewnienie kortów, na których zawodnicy mogliby trenować na co dzień.

Ideałem akademickiej organizacji sportu cały czas są Stany Zjednoczone. Tam zawodnicy po rozpoczęciu studiów mają doskonałe warunki do dalszego rozwijania się pod kątem tenisowym. Dzięki temu, że reprezentują uniwersytet nie muszą płacić za naukę. Niestety w Polsce sport, nie tylko ten akademicki, spychany jest cały czas na dalszy plan. Zawodnicy w większości wypadków niewiele mają z tego, że grają dla swojej szkoły. Dlatego niektórzy w ogóle nie są tym zainteresowani. A szkoda, bo jak sama miałam okazję przekonać się o tym w Portugalii, tenis akademicki może dostarczyć wspaniałych przeżyć, być niesamowitą przygodą, jedną z tych niezapomnianych.

Źródło artykułu: