Indian Wells - miasteczko na pustyni w Kalifornii, gdzie emeryturę w słońcu spędzają milionerzy (właśnie Indian Wells posiada największy w Ameryce odsetek mieszkańców, których stan konta jest co najmniej siedmiocyfrowy). Miasteczko tak malutkie, że kort centralny kompleksu tenisowego Indian Wells Tennis Garden ma pojemność cztery razy większą niż liczba mieszkańców tej cichej mieściny.
Gdy w 2010 roku imprezie groziło bankructwo i sprzedanie jej za granicę, na scenę wkroczył Larry Ellison. Z wyglądu przypominający Mickey'a Rourke, ze stanu konta już mniej. Według listy Forbesa, Amerykanin jest trzecim najbogatszym obywatelem USA (za Billem Gatesem i Warrenem Buffettem) i piątym najbogatszym człowiekiem globu, a jego majątek jest szacowany na 36 miliardów dolarów. Ellison, prywatnie wielki fan Rafaela Nadala, zawsze zajadający się chipsami na meczach Hiszpana, stworzył tenisistom i tenisistkom miejsce idealne. Sam mówi, że "Rafa mieszka u niego i w wolnych chwilach gra w golfa na jego polu".
W Kalifornii dużo się działo już przed samym turniejem. Na początek skompromitowali się organizatorzy, którzy na plakacie reklamującym męski turniej umieścili zdjęcia całej męskiej czołówki i nawet niektórych zawodników z zaplecza, zapominając o mistrzu US Open, Juanie Martínie del Potro. Nie należy jednak wykluczać możliwości, że Argentyńczyk po prostu schował się podczas robienia zdjęć za plecami Johna Isnera.
Głównym zajęciem tenisistów przed rozpoczęciem turnieju była... gra w piłkę nożną. Jedni w pełnym piłkarskim rynsztunku, inni prawie bez takowego (ku uciesze patrzących dam), ganiali za okrągłym balonem z nieskrywaną radością. Zawodniczki za to od początku zostały rzucone w medialny wir i przez godzinę każdy dziennikarz mógł wypytywać tenisistki z czołowej ósemki o co tylko chciał. Podczas rozmów psikusy koleżankom chciała sprawić Karolina Woźniacka, jednak wyszło na odwrót.
Nie próżnował Matt Cronin, który wreszcie zrobił to, co powinno było się zrobić, zanim powstały wszelakie głupie artykuły oczerniające Wiktorię Azarenkę w związku z sytuacją z Dubaju: usiadł, porozmawiał z Agnieszką Radwańską i z Białorusinką i dopiero napisał, co o sprawie myśli.
Polka tonu wypowiedzi nie zmieniła: - Może i wygrała mecz czy turniej, ale straciła dużo szacunku i nie sądzę, żeby to było dobre dla wizerunku kobiecego tenisa. Dużo dzieje się na korcie, sytuacje są rozmaite, ale już nie na tym poziomie, to absolutna elita. Jest liderką rankingu, tyle lat w Top 10. Azarenka za to pozostała niewzruszona: - Nic się między nami nie zmieniło. To emocje. Jestem taką samą dziewczyną, jaką byłam wcześniej i nie przykładam do tego uwagi. W ogniu rywalizacji atmosfera czasami się podgrzeje, ale nie biorę tego do siebie. Białorusinka dodała też, że złożyła Polce życzenia na Facebooku.
Ciężko jednak uwierzyć, że nie potraktowała sprawy personalnie, bowiem w ćwierćfinałowym meczu z Polką wyglądała na niezwykle zmotywowaną i chcącą za wszelką cenę jak najwyżej wygrać. Po końcowym triumfie (była dwie piłki od wygranej 6:0, 6:0) powiedziała, parafrazując wypowiedź Radwańskiej: - Sama jestem zaskoczona, jak dobrze grałam. To był chyba dobry mecz dla wizerunku kobiecego tenisa. Tak więc sprawy wyjaśnione, porządek przywrócony, a Isia na pomeczowej konferencji złagodniała. Tylko czemu trzeba prowadzić korespondencyjną wojnę, zamiast załatwić to jak panowie Berdych i Almagro? Obaj puścili w niepamięć australijskie waśnie (Hiszpan ustrzelił Czecha przy siatce, ten nie podał mu po meczu ręki) i po spotkaniu serdecznie sobie podziękowali.
Okres przed wielkimi imprezami jest także intensywnie wykorzystywany przez największe firmy branży sprzętowej i odzieżowej, które wykorzystują obecność wszystkich swoich podopiecznych i kręcą rozmaite reklamówki. O ich naturalności niech czytelnik zadecyduje sam:
Główną bohaterką imprezy nie była jednak zwyciężczyni turnieju pań - Wiktoria Azarenka - ale grypa żołądkowa, która szalała w Kalifornii, co i rusz zmuszając zawodników i zawodniczki do rezygnacji ze startu (nawet tych z samej czołówki, którzy na pewno bez poważnego powodu z turnieju się nie wycofają).
W związku z awansem Agnieszki Radwańskiej do ćwierćfinału i słabszym startem Karoliny Woźniackiej, Polka zameldowała się na najwyższym w karierze, czwartym miejscu w rankingu WTA. Natychmiast spowodowało to lawinę dyskusji na temat dalszych awansów. Sam Robert Radwański mówi: - Jeśli uda się Agnieszce utrzymać wysoką formę i będzie regularnie osiągać półfinały czy finały, to być może w okolicach Wimbledonu powalczy o fotel liderki. Nie chcę zapeszać, ale rysują się szanse. I to duże. Na razie trzeba znaleźć jednak lekarstwo na Azarenkę, która kolekcjonuje kolejne tysiące punktów i nie ma zamiaru z fotela ustępować, a ostatnie mecze pokazują, że tenisowo Radwańską dzieli od niej dużo. Ojciec najlepszej polskiej tenisistki mówi też: Faktycznie, pechowe losowania, bo zawsze przed finałem mamy Azarenkę. Czy na pewno pechowe? Z Szarapową Polka nie wygrała od 4,5 roku, a Kvitovą nie wygrała nigdy. Ostatnią tenisistką z czołowej trójki, którą Agnieszce udało się pokonać jest właśnie Azarenka.
W turnieju mężczyzn górą ponownie Roger Federer, który szybko otrząsnął się z porażek w Austalian Open i w Pucharze Davisa i wygrał trzeci turniej z rzędu. Wciąż formą swoich fanów nie rozpieszcza Novak Đoković, który w półfinale sensacyjnie przegrał z Johnem Isnerem (dzięki temu zwycięstwu Amerykanin zadebiutował w czołowej 10 rankingu), a Rafael Nadal zdaje się potrzebować dłuższej chwili na powrót do lepszej dyspozycji po sześciu tygodniach przerwy i nie postawił większego oporu solidnie prezentującemu się Federerowi.
Ponownie uszczypliwości na konferencjach wymieniali między sobą Szwajcar i Hiszpan. W Melbourne, po siedmiu siedmiu pełnych latach w tourze, Rafa nagle doszedł do wniosku, że kalendarz jest przeciążony. W Indian Wells za to, osiem lat od ich pierwszej konfrontacji, Federer oznajmił, że tenisista z Majorki gra za wolno. Przypomina to bardziej zaczepki między starszym i młodszym bratem, niż poważne rozmowy ikon dyscypliny.
I na koniec o największym skandalu turnieju. Podczas meczu I rundy między Michaëlem Llodrą, a Ernestsem Gulbisem, Francuz w bardzo niewybrednych słowach skrytykował fankę Łotysza, krzycząc w trybuny "P** Chinka!". Władze ATP zadecydowały, że Llodra ma zapłacić 2,500 dolarów kary i wystosować oficjalne przeprosiny. Francuz za to grzywnę zignorował, a przeprosiny brzmiały następująco: - Bardzo przepraszam całą społeczność chińską. Kocham Chińczyków i mógłbym się nawet kochać z Chinką. Poszkodowana jednak nie poznała się na żarcie i poczuła się jeszcze bardziej urażona. Kolejnym krokiem Llodry było oświadczenie na stronie internetowej, gdzie napisał, że krzyczał w trybuny i nie miał nikogo konkretnego na myśli (i ponownie bardzo przeprosił całą chińską społeczność). Ostatecznie Francuz posłał w ramach zadośćuczynienia podpisaną koszulkę Lacoste, choć sprawa ma być dalej badana i grozi mu nawet dyskwalifikacja.
"gŁupie oczerniajace artykuły" - czy można tak pisać bez podania o co chodzi?, które, d Czytaj całość