Największe wyzwanie Rafaela Nadala

Po trzech miesiącach przerwy spowodowanej urazem, Rafael Nadal wznowił treningi. W kolejnym sezonie Rafa stanie przed najtrudniejszym wyzwaniem w swojej karierze - spróbuje wrócić na tenisowy szczyt.

Robert Pałuba
Robert Pałuba

Przypadek kolan Nadala z pewnością jest fascynujący dla samych lekarzy. O historii jego urazów, udanych i nieudanych próbach leczenia, eksperymentalnych kuracjach, zastrzykach i podobnych praktykach można by napisać zapewne niejeden artykuł naukowy, który załapałby się do któregoś z czasopism na liście filadelfijskiej.

Zapalenie ścięgien? 10 dni terapii osoczem wzbogacanym płytkami krwi, kilka dni przerwy i zawodnik wraca na korty teoretycznie zdrów jak ryba. Dokładnie taką metodę Hiszpan zastosował w tym sezonie, kiedy podczas turniejów w Indian Wells i Miami kolana ponownie dały o sobie znać. Wymuszona przerwa okazała się być dodatkowo wymarzonym zrządzeniem losu, bowiem nieplanowany wcześniej odpoczynek spowodował, że na czerwonej mączce Nadal ponownie nie miał w tym roku konkurencji.

Były to jednak tylko środki doraźne. Rabunkowa gospodarka prowadzona wobec własnego organizmu, pogoń za rekordami, sławą i pieniędzmi, chęć ciągłego zwyciężania i walka o miejsce w tenisowym panteonie musiały w końcu odcisnąć swoje piętno. - Gdy dużo wygrywasz, ciężko jest przerwać - tłumaczył Nadal w wywiadzie udzielonym we wrześniu "L'Équipe".

Kolana Hiszpana zaczęły kolejny bunt w najgorszym możliwym momencie - przed półfinałem Rolanda Garrosa. Ale w takiej chwili, walcząc o siódmy triumf i pobicie rekordu Borga, mając przed oczami wizję Djokovicia wygrywającego czwarty turniej wielkoszlemowy z rzędu, zatrzymać się po prostu nie można. Kolejna porcja "cudów medycyny" (tym razem zastrzyków przeciwbólowych), kolejne wygrane mecze, kolejny sukces w Paryżu i stałe już miejsce w historii dyscypliny.

Gdy Nadal padł zalany łzami na kort Philippe'a Chatriera po ostatnim punkcie finału, nikt nie miał wątpliwości: płacze jak dziecko, wzruszony wielkoszlemowym sukcesem, odniesionym po trzech kolejnych finałowych porażkach, pokonawszy rywala i własne demony.

- Może to nie były tylko łzy szczęścia - mówił kilka miesięcy później wuj i trener Rafaela, Toni Nadal. Cena, jaką przyszło Hiszpanowi zapłacić za ten sukces była gigantyczna.

Przeklęty Wimbledon

Nikt nie był przesadnie zdziwiony, gdy Rafa pożegnał się z imprezą w Halle już na etapie ćwierćfinału, nie sprawiając wrażenia zmartwionego porażką. Nadal, który po triumfach w Paryżu regularnie występuje w kolejnym tygodniu na kortach trawiastych (bez przerwy na odpoczynek), wielokrotnie - mniej lub bardziej bezpośrednio - mówił, że ważny jest dla niego sam fakt rozegrania kliku spotkań na nowej nawierzchni, a nie końcowe zwycięstwo. Przekleństwem hiszpańskiego tenisisty został Wimbledon.

Jak można nazywać "przeklętym" turniej, który Hiszpan dwukrotnie wygrał? Turniej, który uczynił go lepszym tenisistą i podczas którego rozegrał jeden z najpiękniejszych pojedynków w historii białego sportu, po czterech latach wciąż pamiętany w każdym najdrobniejszym detalu?

Już w roku 2009 atmosfera wokół Nadala była napięta. Gdy po sensacyjnej porażce w IV rundzie Rolanda Garrosa przyznał, że zmaga się z poważną kontuzją kolan, przez wielu został wyśmiany, oskarżony o nieudolne tłumaczenia i nieumiejętność przegrywania z klasą, a etykietki symulanta nie pozbył się do dzisiaj. Kiedy dwa tygodnie później można było go zobaczyć na kortach londyńskiego klubu Hurlingham, rozgrywającego mecze pokazowe (będące w rzeczywistości ostatecznym sprawdzianem, czy kolano w ogóle wytrzyma trudy kolejnego turnieju), wątpliwości jeszcze bardziej się nasiliły, a apogeum osiągnęły, gdy Hiszpan nie przystąpił do obrony tytułu przy Church Road. W pamięci pozostały długa pauza i mnóstwo złych wspomnień.

W tym sezonie okoliczności wyglądały lepiej, przynajmniej z medialnego punktu widzenia. Gdyby nie natchniony Lukáš Rosol, Nadal miałby szanse przemknąć się chociaż przez pierwsze rundy imprezy i cała sytuacja przykułaby znacznie mniej uwagi. Tak się jednak nie stało.

Gdy Rafa schodził pokonany z kortu centralnego, ostatni raz unosząc rękę i dziękując publiczności za doping, chyba tylko jedna osoba na świecie nie była zaskoczona takim obrotem spraw - on sam. Miejsce, w którym odniósł największy sukces w karierze, zostało także areną, na której doznał najboleśniejszej porażki.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×