Złoty Szlem i klęski gigantów - podsumowanie turnieju panów Wimbledonu

Robert Pałuba
Robert Pałuba

Pozytywne zaskoczenie turnieju: Fernando Verdasco

O występie Jerzego Janowicza i Łukasza Kubota napisano już wszystko, postanowiliśmy więc wyróżnić innego tenisistę, którego wynik przeszedł w zasadzie bez echa.

Występ Hiszpana przypomina tenisową wersję życia pozagrobowego. Przez większość ekspertów i zwykłych fanów madrytczyk został już dawno skreślony, wygląda jakby w ciągu ostatniego sezonu postarzał się o dziesięć lat, a o jego występach w minionych miesiącach trudno napisać cokolwiek dobrego. Tymczasem Verdasco niesamowicie pewnie osiągnął w Londynie ćwierćfinał (pierwszy w karierze), a w nim rozegrał świetne zawody z późniejszym triumfatorem, Andym Murrayem, nie wykorzystując ostatecznie prowadzenia 2-0 w setach.

Czy to chwilowe przypomnienie o sobie, czy zalążek trwałej zwyżki formy - trudno powiedzieć. Jak każdy zawodnik o nieprzeciętnym talencie, Verdasco siłą rzeczy rozgrywa od czasu do czasu doskonałe mecze, jednak na Wimbledonie Hiszpan po raz pierwszy od wielu miesięcy wygrał trzy spotkania z rzędu (a nawet cztery), imponując skutecznością. I dobrze, bo miejsce Verdasco jest w czołowej "10" świata, nie na peryferiach Top 50.

Kłopot turnieju: Plaga urazów

Wimbledońska trawa w tym roku była szczególnie zdradziecka. Od pierwszych dni tenisiści i tenisistki narzekali na nawierzchnię, podkreślając, że jest niezwykle śliska. Oczywiście, zawsze można ich zaszufladkować jako "jęczydusze" i nie zwracać uwagi, ale ilość upadków i kontuzji w tegorocznej edycji była zatrważająca. W samym turnieju mężczyzn aż 10 pojedynków zakończyło się przed czasem, o krok od rezygnacji był Juan Martín del Potro, a patrząc na taneczne wręcz pady Novaka Djokovicia trudno nie zastanowić się, czy jednak coś nie jest na rzeczy.

W swoim felietonie na stronie francuskiego Eurosportu Patrick Mouratoglou, trener Sereny Williams, wyjaśnił naturę tych kłopotów i mimo braku jawnego stwierdzenia "winna jest nawierzchnia" Francuz sugeruje, że konieczne są zmiany, czy to w sprzęcie, czy w długości okresu przygotowawczego. Całe szczęście, że od roku 2015 między Rolandem Garrosem a Wimbledonem pojawi się dodatkowy tydzień przerwy.

Nieporozumienie turnieju: Buty Rogera Federera

Włodarze turnieju po raz kolejny pokazali, że w Londynie nie ma świętych krów i po meczu pierwszej rundy kazali zmienić Szwajcarowi buty. Decyzja organizatorów była co najmniej niezrozumiała, bowiem w kwestii ubioru i stylu na korcie to bazylejczyk jest niedoścignionym wzorem, nie ukrywa on także swojej sympatii do wimbledońskiej bieli.

Co zatem było nie tak? Okazało się, że niezadowolenie wzbudzały... pomarańczowe podeszwy butów Szwajcara. Choć nie wiadomo, komu ów niewidoczny z zewnątrz pomarańczowy kolor miałby przeszkadzać, regulamin został złamany, a Federer upomniany i poproszony o dostosowanie się do oficjalnych wymogów.

Na taki obrót spraw natychmiast zareagował producent odzieży szwajcarskiego zawodnika, firma Nike, publikując zdjęcie butów tenisisty z podpisem one match wonder. W świetle wydarzeń dnia następnego i porażki Federera z Serhijem Stachowskim wpis nabrał jednak innego znaczenia.

Największy bombardier turnieju: Jerzy Janowicz

Oprócz fantastycznego wyniku w całym turnieju, łodzianin zapisał się także w tabelach statystycznych. Podanie Polaka było jedną z jego największych broni i to Janowicz zakończył imprezę przewodząc dwóm klasyfikacjom: najszybszego serwisu (230 km/h w pojedynku z Andym Murrayem) oraz największej liczby asów (103 w całym turnieju).

Cytat turnieju: Jürgen Melzer

- Wyszedłem na kort i pokazałem mu, że nie jestem Rogerem Federerem i umiem dobrze returnować, zmusić go do grania trudnych wolejów - powiedział Melzer po meczu z Serhijem Stachowskim.

Z oceną returnu Federera Melzer powinien chyba się wstrzymać.

Miscellanea:

- Londyńska publiczność

Tegoroczne zachowanie publiczności na trybunach w Londynie było niemiłym zaskoczeniem. Gwizdy, przeszkadzanie w czasie wymian czy głośne oklaskiwanie błędów to domena głównie kibiców paryskich (w tym roku wyjątkowo przyjaznych i spokojnych) oraz nowojorskich. Tymczasem podczas tegorocznej edycji Wimbledonu momentami nie było jasne, czy pojedynek rozgrywany jest w świątyni tenisa, czy też kibice pomylili stadion tenisowy z boiskiem piłkarskim. Znak czasu?

- Pięć setów i do szatni

Turnieje wielkoszlemowe w Melbourne, Paryżu i Londynie kojarzą się przede wszystkim z walką do trzech wygranych setów i trzymającymi w napięciu do ostatniej chwili maratonami. Patrząc na pełną już drabinkę turniejową tegorocznego Wimbledonu, można zaobserwować coś zaskakującego: w całej imprezie tylko jeden mecz osiągnął fazę "szóstego seta" (czyli przekroczył wynik 6:6 w piątej partii), a pozostałych 126 spotkań zakończyło się w ramach nowojorskich. Pechowcem, który nie wytrzymał trudów ciągnącego się pojedynku został Grigor Dimitrow, pokonany w piątym secie 11:9 przez Gregę Žemlję.

- Bić faworyta!

Szlema tak pełnego sensacji nie uświadczyliśmy od lat. Po raz pierwszy od Rolanda Garrosa 2004 zarówno Roger Federer jak i Rafael Nadal obaj odpadli przed ćwierćfinałem imprezy wielkoszlemowej, z imprezą błyskawicznie pożegnali się także klasowi gracze w osobach Jo-Wilfrieda Tsongi oraz Stanislasa Wawrinki. Dodając do tego niespodziankę za niespodzianką w turnieju kobiet, trudno nie sięgnąć pamięcią do rozgrywanego przed jedenastoma laty Australian Open, gdzie pięciu najwyżej rozstawionych tenisistów nie przebrnęło drugiej rundy. Różnica jest jednak taka, że wtedy na tym skorzystał i nieco przypadkowo wygrał Thomas Jonahsson, a w Londynie w finale zameldowali się Djoković i Murray.

- Dla miłośników zabawek

Polub i komentuj profil działu tenis na Facebooku, czytaj nas także na Twitterze!
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×