Chińczycy oburzeni premią finansową dla Na Li

Mieszkańcy Chin są oburzeni premią finansową, którą Na Li otrzymała od rządu tego kraju za triumf w wielkoszlemowym Australian Open.

Za zwycięstwo w Australian Open Na Li wzbogaciła się o 2,65 mln dolarów australijskich. Dodatkowo tenisistka otrzymała 800 tys. juanów (ok. 150 tys. dolarów) od gubernatora prowincji Wuhan, Wanga Guoshenga, co spotkało się z dezaprobatą ze strony chińskiej ludności.

Mieszkańcy Państwa Środka zarzucają rządowi swojego kraju marnowanie publicznych pieniędzy, które mogłyby być wykorzystane w zupełnie innych celach. Przypominają, że w 2008 roku Li, wraz z Shuai Peng, Jie Zheng i Zi Yan, dokonała rewolty i zrezygnowała z przynależności do Narodowego Związku Sportowego, w którym zrzeszona jest większość chińskich sportowców, dzięki czemu otrzymują rządowe dofinansowanie na rozwój karier, ale też muszą oddawać na potrzeby działalności związku znaczną część swoich dochodów.

- Rząd uznaje, że osiągnięcia sportowe reprezentantów Chin są sukcesem całego kraju. Dlatego też politycy odczuwają potrzebę uhonorowania sportowca, który odniósł sukces na skalę światową, choć trzeba przyznać, że sport nie powinien mieć dużo wspólnego z polityką - tłumaczy Xiao Huanyu, profesor uczelni sportowej w Szanghaju.

Li, która jest jednym z najbardziej znanych chińskich sportowców na świecie, w swojej ojczyźnie jest krytykowana za brak przywiązania do barw narodowych, a także nieprzyzwoite zachowania podczas publicznych wystąpień. 31-latce z Wuhan wypomniano "zbyt frywolne zachowanie" podczas ceremonii nagradzania finalistek Australian Open. "Sądząc po tym, jak Li beztrosko podchodzi do swojej nagrody, chiński rząd powinien rozważyć, czy warto przyznawać dodatkowe nagrody gwiazdom sportu. Na Li chce reprezentować tylko siebie, a nie swój kraj" pisały chińskie gazety.

Na Li otrzymała od rządu dodatkową premię finansową również w 2011 roku, po triumfie w Rolandzie Garrosie, lecz wówczas całość kwoty, 600 tys. juanów, przeznaczyła na dom dziecka w mieście Wuhan.

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas! Na Twitterze też nas znajdziesz!

Źródło artykułu: