W przeciwieństwie do wielu innych tenisistek, pierwszego dnia US Open, Agnieszka Radwańska nie natrafiła na najmniejszy opór ze strony rywalki. Sharon Fichman od początku wyszła na kort z bardzo agresywnym nastawieniem, z chęcią bombardowania piątej rakiety globu, ale ta okazała się być niezniszczalną, pancerną krakowianką. W grze Kanadyjki było dużo huku, ale mało efektów, bo miała bardzo słabo nastawiony celownik, a do tego przegląd pola miała ograniczony do małego punkciku, bo ciągle posyłała piłki w tym samym kierunku.
[ad=rectangle]
Pozycja w rankingu wiele mówi o aktualnym położeniu Fichman (aktualnie WTA 112, najwyżej była na 77. pozycji w maju tego roku). Może zagrać kilka efektownych piłek w trakcie meczu, ale jest zbyt statyczna i za mało skomplikowana, by mogła być twardym orzechem do zgryzienia dla mającej tak świetne czucie piłki i kortu Radwańskiej. Dla krakowianki była to dodatkowa forma treningu przed poważniejszymi wyzwaniami, które będą dopiero przed nią. Fichman była jak jeździec bez głowy, polowała na kończące uderzenia, ale taktycznie była totalnie nieuporządkowana.
Kanadyjka posyłała piłki prosto na rakietę Radwańskiej i ta mogła rozdzielać kolejne uderzenia zarówno z forhendu, przede wszystkim, jak i z bekhendu. Krakowianka nie zostawiała Kanadyjce wolnej przestrzeni na korcie, świetnie czytała grę i Fichman, w której tenisie nie było żadnego elementu zaskoczenia, nic nie mogła zwojować. Nawet gdy zawodniczka z Toronto osiągała przewagę w wymianach, to urozmaicenie w defensywie Radwańskiej, która dbała o łamanie rytmu gry rywalki, było ponad jej siły. Kanadyjka strzelała ślepymi pociskami, a Polka zabijała jej grę siłą intelektu. Przez mur taktycznej maestrii krakowianki, Fichman nie miała najmniejszych szans się przedrzeć. Kanadyjka powielała ciągle ten sam schemat - mocno albo jeszcze mocniej, kończyć wymianę szybko albo jeszcze szybciej. Grała notorycznie na forhend Radwańskiej, czym dodatkowo ułatwiła zadanie Polce.
Radwańska nie nadużywała drop szotów i lobów, ale gdy już je zagrywała, to po to, by odebrać rywalce resztki ochoty do walki. Poza tym sięgała po kąśliwego slajsa, co było dodatkową męką dla grającej prosty tenis Kanadyjki. Polka notowała też efektowne piłki, bo oprócz błysku taktycznego geniuszu, pokazała też agresywny i skuteczny tenis. Rozpoczęła od utraty podania, ale później zdobyła 12 gemów z rzędu zamęczając rywalkę mieszanką ognistego i wyrafinowanego tenisa.
Teraz krakowiankę czeka starcie z Shuai Peng, z którą nigdy nie grało się jej łatwo. Wszystkie ich cztery dotychczasowe mecze (bilans 3-1 dla Radwańskiej) były trzysetowymi konfrontacjami. Jedyny raz Chinka była górą właśnie w Nowym Jorku, cztery lata temu. Peng nie jest typem przyczajonego tygrysa, lubiącego atakować z ukrycia i zadawać śmiertelne rany. Zawsze była specjalistką od długich dystansów, musiała sobie wszystko wybiegać w długich wymianach. Nie jest już tak dynamiczna i regularna, jak w 2011 i 2012 roku, jej płaski forhend stracił na wartości, więc Radwańska po meczu z nią ciągle powinna być rozluźniona i wypoczęta. Choć na pewno będzie to coś więcej niż kolejna rozgrzewka.