- Gdy ludzie spotykają mnie, mówią, że jestem miłym facetem. Całkiem innym niż jest to przedstawione w mediach - mówił Bernard Tomic.
Pochodzący z bałkańskiej rodziny, urodzony w Niemczech, a zamieszkały w Monako reprezentant Australii swoim zachowaniem zapracował na miano "bad boya". Australijska prasa rozpisywała się o skandalach z jego udziałem. Ale jak zauważył sam zainteresowany, wszystkie jego ekscesy miały miejsce poza kortem i dotyczyły prywatnego życia.
- Miałem kilka incydentów, ale żaden z nich nie dotyczył tenisa. Staram się poprawiać i myślę, że na przestrzeni ostatnich lat udaje mi się to - stwierdził.
Tomic przyznał, że nie chce porównywany z innym cudownym, lecz także krnąbrnym, dzieckiem australijskiego tenisa, Nickiem Kyrgiosem. - Trudno jest ocenić, czy Nick i ja możemy być tylko dobrzy. Jednak zawsze znajdzie się jakaś rzecz, przez którą jesteśmy w centrum uwagi. Najważniejsze dla nas, abyśmy nauczyli się zachowywać w określony sposób, choć z naszymi osobowościami może być trudne. Ja tę naukę zacząłem ponad rok temu.
- Na korcie Nick i ja jesteśmy całkiem inni. On jest bardzo emocjonalny, co może być dobre, ale i złe. Ja natomiast w czasie gry zachowuje się profesjonalnie i skupiam się tylko na meczu - powiedział.
23-latek zaapelował, by patrzeć na niego przez pryzmat wyników na korcie. A te w minionym sezonie były znakomite. Wygrał turniej w Bogocie i w rankingu ATP awansował z 71. miejsca na 18. - Zrobiłem wiele niesamowitych rzeczy. Dobrze wypadłem już na początku sezonu w Brisbane i Sydney, a potem awansowałem do "20" rankingu. Nie mogę jednak powiedzieć, że pracowałem ciężej. Inteligentniej - to tak.
- Nie jestem złym chłopcem. Australijska opinia publiczna dowie się tego, jeśli będzie chciała. Bo najważniejsze jest, aby nie oceniać książki po okładce - dodał.