Choć swoją piękną karierę, ukoronowaną dwoma tytułami wielkoszlemowymi (US Open 2001 i Wimbledon 2002), Lleyton Hewitt oficjalnie zakończył 21 stycznia 2016 roku, w II rundzie Australian Open przegrywając z Davidem Ferrerem, trudno mu wytrzymać bez tenisa. W tym roku Australijczyk wystąpił w dwóch turniejach w deblu -w Australian Open wspólnie z Samem Grothem oraz w Estoril razem z Alexem de Minaurem. I, jak się okazuje, to nie koniec. W najbliższych tygodniach bowiem jeszcze co najmniej dwukrotnie pojawi się w rozgrywkach.
Hewitt zdecydował, że wystąpi w dwóch turniejach w sezonie gry na kortach trawiastych. Na początek, w parze z Alexem Boltem, weźmie udział w zmaganiach debla w challengerze w Surbiton (11-17 czerwca). Będzie to jego pierwszy występ na szczeblu ATP Challenger Tour od 1999 roku.
Z kolei w kolejnym tygodniu zaprezentuje się w jednym z najbardziej prestiżowych turnieju w tenisowym kalendarzu. Razem z Nickiem Kyrgiosem powalczy w grze podwójnej w imprezie rozgrywanej na kortach londyńskiego Queen's Clubu. Australijczyk jest czterokrotnym mistrzem tej imprezy, ale w singlu. Po trofeum sięgał w latach 2000-02 i 2006.
- Turniej na kortach Queen's Clubu ma szczególne miejsce w moim sercu. Wspomnienie, kiedy jako nastolatek zdobywałem tu pierwszy tytuł, pokonując w finale Pete'a Samprasa, jest we mnie żywe do dziś. To wyjątkowy turniej. Organizatorzy zawsze dbają o uczestników, a trawa jest najwyższej jakości - powiedział 37-letni Hewitt, dla którego będzie to 17. start w Fever-Tree Championships.
Aktualny kapitan reprezentacji Australii w Pucharze Davisa podkreślił, że nada; ma w sobie głód rywalizacji. - Wciąż uwielbiam i wciąż jestem w stanie występować. I nadal liczę na szanse, że będę mógł to robić, choćby w parze z innym australijskim tenisistą - dodał.
Turniej na trawiastych kortach londyńskiego Queen's Clubu ma rangę ATP World Tour 500 zostanie rozegrany w dniach 18-24 czerwca. Na liście zgłoszeń widnieją nazwiska Rafaela Nadala, Andy'ego Murraya, Stana Wawrinki, Grigora Dimitrowa, Marina Cilicia, Juana Martina del Potro czy Milosa Raonicia.
ZOBACZ WIDEO PGNiG Superliga: PGE VIVE z awansem do finału po trudnej przeprawie w rewanżu z Azotami