Jan Kozakiewicz: Działacze PZP wykazali się niekompetencją i nieznajomością przepisów

WP SportoweFakty / Anna Klepaczko / Na zdjęciu: Jan Kozakiewicz
WP SportoweFakty / Anna Klepaczko / Na zdjęciu: Jan Kozakiewicz

- Zeszliśmy rano na test covidowy i wtedy od siebie nawzajem dowiadywaliśmy się, że coś jest nie tak. Kiedy już było jasne, o co chodzi, nie mogliśmy uwierzyć, że to prawda - opowiada nam Jan Kozakiewicz.

W tym artykule dowiesz się o:

Kozakiewicz to jeden z szóstki polskich pływaków, którzy już w Japonii dowiedzieli się, że nie będą mogli wystąpić na igrzyskach w konkurencjach indywidualnych, ponieważ posiadają jedynie minimum B. Poza nim na tej liście znaleźli się jeszcze Alicja Tchórz, Aleksandra Polańska, Paulina Peda, Jakub Kraska i Mateusz Chowaniec.

Nieznajomość przepisów przez działaczy Polskiego Związku Pływackiego i rażące zaniedbania w komunikacji z międzynarodową federacją, FINA, sprawiły, że sześcioro członków naszej olimpijskiej kadry musiało wrócić do domu jeszcze przed startem igrzysk. Kozakiewicz miał szczęście - został w Japonii, ponieważ już po tym, jak sprawa wyszła na jaw, FINA pozwoliła Polakom wymienić trzy osoby w sztafetach. Skorzystał na tym on, Kraska, Peda. Stracili Jan Hołub, Bartosz Piszczorowicz i Dominika Kosakowska, którzy tak jak Tchórz, Polańska i Chowaniec musieli opuścić Japonię. 
Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: Jak z twojej perspektywy wyglądało zamieszanie wokół ciebie i pięciu innych osób z kadry pływackiej, które, jak się okazało, nie mogą wystartować na igrzyskach?

Jan Kozakiewicz, pływak, członek kadry olimpijskiej na igrzyska w Tokio: Polski Związek Pływacki zgłosił naszą szóstkę do zawodów indywidualnych, myśląc, że jest tak, jak było jeszcze w Rio de Janeiro. Tam z minimum B można było wystartować indywidualnie. Ale teraz trzeba też mieć zaproszenie od FINA. Dostał je tylko Kacper Stokowski. W przypadku pozostałych osób związek nie otrzymał odpowiedzi, więc chyba uznał, że brak odpowiedzi równa się brak przeciwskazań.

ZOBACZ WIDEO: Piotr Lisek zrobił show na początku wywiadu. "Poczekaj, mogę zrobić"

Drugi problem jest taki, że jeśli jakaś reprezentacja zgłasza pięć sztafet, może mieć w nich wszystkich dziesięć osób na zasadzie "relay only". U nas było tych osób za dużo. FINA upominała PZP trzy razy, już w Japonii, gdy analizowaliśmy wszystkie możliwości, sam widziałem komunikację mailową. Nikt z PZP się do tego nie odniósł, nie zareagował, więc za trzecim razem ludzie ze światowej federacji po prostu wykreślili wszystkie te nazwiska, które zostały zgłoszone niepoprawnie, czyli do konkurencji indywidualnych tylko z minimum B. I tak nasze sześć nazwisk spadło z listy.

Kto "zawalił"?

Polski Związek Pływacki. Zarząd i prezes Paweł Słominski wykazali się niekompetencją. Nie znali aktualnych przepisów zgłaszania zawodników do konkurencji, nie zwracali uwagi na ważne maile i myśleli, że kombinowaniem zwiększą skład kadry, do czego sam prezes poniekąd przyznał się nawet w swoim oświadczeniu. Teraz już chyba zawsze będę sam uważnie czytał wszystkie przepisy. Nigdy więcej nie chcę na półtora tygodnia przed zawodami dostać wiadomości: "Sorry, jednak nie".

W jakich okolicznościach dowiedzieliście się, że nie możecie popłynąć?

Zeszliśmy rano na test covidowy i wtedy od siebie nawzajem dowiadywaliśmy się, że coś jest nie tak. Na początku nikt nie wiedział, o co chodzi. A kiedy już się dowiedzieliśmy, byliśmy zszokowani. Nie chciało się nam wierzyć, że to prawda. Nikt z działaczy nie chciał wziąć odpowiedzialności za ten stan rzeczy. Myśleli, że sprawę szybko zamiecie się pod dywan, że załatwi się ją z FINA i jakoś to będzie. A to się nie udało.

Jak już mleko się rozlało, wszyscy staraliśmy się poruszyć niebo i ziemię, żeby coś zdziałać. Używaliśmy swoich kontaktów, żeby odkręcić sprawę, żeby zyskać przychylność FINA. Wiadomo, PZP też działało, ale przez to, jak spieprzyli sprawę, całkowicie straciliśmy do nich zaufanie.

Jakie działania podjęliście?

Od kiedy opublikowano listę zgłoszeń do zawodów bez naszych sześciu nazwisk, mieliśmy 48 godzin na odwołanie. PZP napisało je absurdalnie źle. Zamiast przyznać się do błędu, bo przecież to nasz związek pokazał ordynarną nieznajomość przepisów, próbowało zrzucić winę na FINA. Pierwsza odpowiedź na odwołanie była odmowna. Ja miałem wtedy stan przedzawałowy, ale przez pracę, którą wykonuję, umiem działać wtedy, kiedy robi się gorąco. Zrobiłem, co w mojej mocy, użyłem wszystkich swoich kontaktów. Zresztą nie tylko ja, cały nasz team, który jest w Takasaki. Maile, telefony do drugiej w nocy. W końcu FINA i MKOl dały się uprosić i pozwoliły PZP wymienić trzech zawodników. Nie przywrócić, tylko wymienić, bo jest taka zasada, że łącznie na igrzyskach może być 878 pływaków, ani jednego więcej. Dzięki tej wymianie nasze sztafety będą mogły wystartować. Gdyby nie to, doszłoby do bezprecedensowej sytuacji - tor na basenie olimpijskim byłby pusty.

Ty skorzystałeś na wymianie, bo jesteś niezbędny w dwóch sztafetach.

Można powiedzieć, że miałem szczęście, bo bez żabkarza nie byłoby sztafety 4x100 stylem zmiennym - męskiej i sztafety mieszanej. Przywróceni zostali też Jakub Kraska i Paulina Peda. Ola Polańska, Mateusz Chowaniec i Ala Tchórz niestety musieli już wrócić do Polski. Tak jak Janek Hołub, Bartosz Piszczorowicz i Dominika Kosakowska, których zastąpiliśmy ja, Jakub i Paulina. Dla nich wszystkich to dramat, tak samo jak dla naszych trenerów. Przez niekompetencję PZP musieli podjąć niesamowicie trudne decyzje. Pomyśl, jesteś trenerem i musisz powiedzieć zawodnikowi albo zawodniczce, że nie wystąpi na igrzyskach i musi wrócić do domu. Przecież to brzmi jak jakiś "Hotel Paradise". Tej szóstki już w Japonii nie ma. Wczoraj o 23 dowiedzieli się, że o 5 rano muszą być w autobusie na lotnisko.

Rozmawialiście z prezesem Słomińskim, od kiedy sprawa wyszła na jaw?

Nie. Gdy my po nocach stajemy na rzęsach, żeby cokolwiek załatwić, Słomiński sobie swobodnie otwiera mistrzostwa Polski juniorów w Warszawie, a na tym otwarciu próbuje się wybielić, przekonuje, że to nie ich wina. Z nami się nie kontaktował.

Warunki, w których przygotowujecie się w Japonii do startu na igrzyskach, też są ponoć dalekie od optymalnych.

Są złe. Wyobraź sobie, że w ostatnich dniach przed najważniejszym startem w twoim życiu przygotowujesz się w basenie tak płytkim (140 centymetrów - przyp. WP SportoweFakty), że nie możesz do niego wskoczyć na główkę, bo to grozi złamaniem kręgosłupa. Nie możesz zrobić zmiany sztafetowej, ja w stylu klasycznym nie jestem w stanie zrobić nawrotu. Jedyny długi basen jest odkryty. Przez pierwsze dwa dni w Takasaki były tak srogie burze, że nie dało się tam pływać. Musieliśmy trenować na krytym basenie. 25-metrowym, za płytkim i ze zbyt ciepłą wodą. I teraz uwaga: Przed wylotem do Japonii ze strony organizatorów było skierowane zapytanie do naszych działaczy, czy głębokość basenu nam odpowiada. Odpowiedź była twierdząca. Ktoś się na te warunki zgodził. Piękne. Pytali się też, czy będziemy chcieli robić sobie pranie. Działacze odpowiedzieli, że nie. No więc nie możemy sobie niczego uprać. Beka totalna, że nawet tak prostej rzeczy nie byli w stanie załatwić.

Siatkarze na warunki w Takasaki nie narzekają.

Tylko że oni mają do dyspozycji nowoczesną, przepiękną halę. Historia jest taka, że gmina Takasaki dopłaca kadrom za treningi u siebie przed rozpoczęciem igrzysk. Nas, pływaków, miało tutaj nie być. Poza siatkarzami miała być kadra judo. Jednak jak w związku się dowiedzieli, że Takasaki dopłaca, na ostatnią chwilę nas tutaj umieścili. Co tam, że jedyny olimpijski basen w okolicy jest odkryty i ma 140 centymetrów głębokości. Ważne, że dopłacają. Bareja by lepiej tego nie wymyślił.

Czytaj także:
Tokio 2020. "Sytuacja jest kuriozalna". Reprezentant Polski skomentował ostatnie wydarzenia
Ciąg dalszy skandalu. Jest oświadczenie Słomińskiego

Źródło artykułu: