Spośród wszystkich konkurencji narciarstwa alpejskiego zawsze na igrzyskach najwięcej emocji wzbudza zjazd mężczyzn. Od kilkunastu lat przynosi on liczne niespodzianki - w 1992 wygrał Patrick Ortlieb, w 1994 Tommy Moe, w 1998 Jean-Luc Cretier, a w 2006 Antoine Deneriaz. W ostatnich dwóch dekadach przewidzieć można było tylko zwycięstwo Fritza Strobla w 2002 roku, a prócz niego z reguły złoto wędrowało do rąk kogoś spoza faworytów. Tymczasem w Vancouver w czołowej trójce znaleźli się sami znani zawodnicy i trudno tu mówić o poważniejszych zaskoczeniach.
Warunki pogodowe sprawiły, że konkurencja była przekładana. Treningi zaplanowane były na ubiegły tydzień, jednak wówczas odbył się tylko jeden, a w sobotę trzeba było przełożyć również właściwe zawody. W poniedziałek pogoda okazała się już bardziej łaskawa i nic nie stało na przeszkodzie by stoczyć walkę o medale. Jako pierwszy z czołówki na trasę wyruszył Bode Miller. Amerykanin, który jedyne olimpijskie krążki wywalczył w Salt Lake City, zjeżdżał niczym w swoich najlepszych sezonach. Jego przewaga nad Davidem Poissonem, prowadzącym wówczas Francuzem wynosiła w pewnym momencie blisko sekundę, jednak im bliżej było mety, tym szybciej malała zaliczka Millera. Jak się szybko okazało, słabszy dolny odcinek trasy kosztował go złoty medal. Kilka minut później na trasę imienia Dave'a Murraya ruszył bowiem Aksel Lund Svindal i pokonał Amerykanina o dwie setne sekundy. Chwilę później kolejność w czołowej trójce ustalił Didier Defago, który okazał się lepszy o kolejnych siedem setnych.
Szwajcar w tym roku skończy trzydzieści trzy lata, jednak przez długi czas nie wyróżniał się niczym w stawce alpejczyków startujących w Pucharze Świata. Solidny zawodnik zbierał punkty, jednak przez lata był tylko uznawany za narciarskiego rzemieślnika. Przełom nastąpił w ubiegłym sezonie, gdy Defago wygrał w Wengen i Kitzbuehel na dwóch słynnych i trudnych trasach. W tym roku znów jednak nie błyszczał stając tylko raz na podium, choć trzeba przyznać, że z reguły plasował się w czołowej dziesiątce. W poniedziałek w Vancouver doświadczony Szwajcar osiągnął największy sukces w karierze zdobywając złoty medal olimpijski. W gronie rodaków oklaskujących jego zwycięstwo był między innymi … Simon Ammann, skoczek narciarski, który swoje złoto wywalczył dwa dni wcześniej.
Wraz z przejazdem Defago emocje się jednak nie skończyły, gdyż na górze wciąż pozostawało kilku czołowych zjazdowców. Najciekawiej było w momencie, gdy na trasę ruszył Didier Cuche. Rodak Defago mimo trzydziestu pięciu lat na karku w dalszym ciągu nie ma olimpijskiego złota i być może igrzyska w Vancouver są dla niego ostatnią szansą. Doświadczony Szwajcar jechał wspaniale i przez niemalże całą długość trasy miał wynik dający mu drugie miejsce. Różnica między Defago i Cuche'm wynosiła setne sekundy, jednak ten drugi w końców popełnił drobne błędy, który kosztowały go wiele. Zamiast medalu - tylko szóste miejsce. Mina Cuche'a mówiła w tym momencie wszystko. Szwajcar był ostatnim z grona ścisłej czołówki, zatem w chwili gdy dojechał do mety podium było już praktycznie znane. Żaden z tych, którzy wystartowali z dalszym numer nie sprawił już niespodzianki, dzięki czemu Didier Defago mógł świętować zwycięstwo.
Wyniki zjazdu:
M | Zawodnik | Kraj | Czas |
---|---|---|---|
1 | Didier Defago | Szwajcaria | 1:54,31 |
2 | Aksel Lund Svindal | Norwegia | +0,07 |
3 | Bode Miller | USA | +0,09 |
4 | Mario Scheiber | Austria | +0,21 |
5 | Erik Guay | Kanada | +0,33 |
6 | Didier Cuche | Szwajcaria | +0,36 |
7 | David Poisson | Francja | +0,51 |
8 | Marco Buechel | Liechtenstein | +0,53 |
9 | Klaus Kroell | Austria | +0,56 |
10 | Michael Walchhofer | Austria | +0,57 |