Z Barcelony Łukasz Kuczera, dziennikarz WP SportoweFakty
- Straciłem kilka lat kariery - mówi na wstępie Marc Marquez, ośmiokrotny mistrz świata MotoGP, który już w ten weekend może zgarnąć dziewiąty triumf do kolekcji. Najprawdopodobniej będzie to najcenniejszy z jego skalpów. Kosztował Hiszpana wiele potu, łez i krwi. Wszystko zaczęło się od wypadku w Jerez w lipcu 2020 roku, w następstwie którego doznał skomplikowanego złamania ręki.
Niekończący się koszmar Marca Marqueza
W tamtym okresie Marc Marquez określany był jednym słowem - "kosmita". W wieku 26 lat miał na swoim koncie osiem tytułów mistrzowskich, wróżono mu pobicie wszelkich rekordów Valentino Rossiego w MotoGP. Jako jedyny był w stanie okiełznać trudny w prowadzeniu motocykl Hondy, na którym odnosił seryjne zwycięstwa. Aż w końcu maszyna prawie pozbawiła go ramienia.
ZOBACZ WIDEO: "Nie dam sobie tego wmówić". Stanowcza reakcja Zmarzlika
Marquez chciał wrócić do jazdy tydzień po wypadku w Jerez. Nie był w stanie, ból był silniejszy i ostatecznie nie przystąpił nawet do kwalifikacji do kolejnego wyścigu. To był jednak dopiero początek koszmaru. W sierpniu okazało się, że metalowa płytka w ręce Hiszpana wygięła się, gdy próbował otworzyć sporych rozmiarów okno. Konieczna była kolejna interwencja chirurgiczna, jak się okazało, nie ostatnia.
Motocyklista z Katalonii długimi tygodniami nie był w stanie odzyskać pełni sił w prawym ramieniu. Każda próba powrotu na motocykl kończyła się fiaskiem. W MotoGP coraz częściej spekulowano, że zawodnik z Cervery będzie zmuszony zakończyć karierę. Dopiero pod koniec 2020 roku okazało się, że w ręce pojawiło się zakażenie. W grudniu Marquez przeszedł skomplikowaną operację - trzeba było złamać kość na nowo, oczyścić ją, przeszczepić kość z biodra do ramienia i liczyć, że tym razem obędzie się bez komplikacji.
Operacja naznaczyła jego przygotowania do sezonu 2021. - Będę cierpieć. Wiem to - powiedział na starcie rozgrywek. W kolejnych miesiącach wygrał kilka wyścigów, ale los znów z niego zadrwił. W listopadzie po jednym z upadków powróciła u niego diplopia, czyli podwójne widzenie. Stracił przez to końcówkę zmagań, a gdy wszystko wróciło do normy... Po upadku na przedsezonowych testach w 2022 roku historia się powtórzyła.
Podwójne widzenie oznacza, że wskutek urazu nerwu wzrokowego, osoba widzi dwa obiekty zamiast jednego. Choroba dotyka stosunkowo niewielki procent społeczeństwa. Jest znacznie rzadsza niż krótkowzroczność czy dalekowzroczność. - To był najtrudniejszy moment w mojej karierze - przyznał później w materiale ESPN.
- Nie da się pracować i rehabilitować tego typu kontuzji. Nie możesz wybrać się do fizjoterapeuty i powiedzieć: "mam podwójne widzenie, co mam robić?". Odwiedziłem ośmiu lekarzy. Zostałem umieszczony w maszynie, w której wygenerowano małą postać. Obrazy wydawały się rozdzielone, czasem połączone. Przeszedłem przez szereg różnych, pełnych bólu ćwiczeń. Fizycznie mnie to nic nie kosztowało, ale pod względem psychicznym zostałem zniszczony - dodał.
Ryzyko się opłaciło
Kolejne kontuzje Marqueza były problemem dla Hondy, bo cały zespół był zbudowany wokół Hiszpana. Dlatego w pewnym momencie 32-latek chciał zrezygnować nawet ze swojej pensji wartej ok. 10 mln euro rocznie, aby naprawić relacje z Japończykami. Azjaci nie chcieli o tym słyszeć, ale bez lidera powoli osuwali się w dół klasyfikacji generalnej MotoGP.
Aż w końcu Marquez zdał sobie sprawę, że na motocyklu Hondy nigdy więcej nie będzie mistrzem świata. Postanowił zerwać kontrakt i poszukać okazji do jazdy na motocyklu Ducati, który obecnie jest najlepszy w stawce. Rok 2024 spędził w prywatnym zespole Gresini Racing, który dysponuje ograniczonym budżetem. Zaczął jednak wygrywać wyścigi i Włosi nie myśleli długo - zaprosili go do głównego zespołu.
Efekt? Marc Marquez w sezonie 2025 wygrał jedenaście niedzielnych wyścigów i czternaście sobotnich sprintów. Ma na swoim koncie 512 punktów. Drugi w "generalce" jest jego brat Alex, który zgromadził dotąd tylko 330 "oczka". To przepaść. 32-latek już w ten weekend może zostać mistrzem świata, jeśli pokona brata różnicą trzech punktów.
- To będzie największy powrót w historii naszej dyscypliny, a może nawet całego sportu. Można to porównać do Michaela Jordana, który odszedł z NBA, zaczął grać w baseball, a potem wrócił do koszykówki i zdobył trzy kolejne tytuły. Marquez jest pierwszym Hiszpanem, który będzie mógł zasiąść w tym samym rzędzie co Nadal, Alonso czy Gasol - mówi Pedro Acosta, hiszpański motocyklista i jeden z rywali Marca Marqueza w MotoGP.
Gdy Marquez usłyszał te słowa na konferencji w Barcelonie, jego oczy stały się wilgotne. Widać, że mocno go dotknęły, ale nie był w stanie wydusić z siebie słowa. Uścisnął jednak dłoń Acoście, aby symbolicznie podziękować mu za oddany hołd.
Zostały blizny na ręce i w głowie
- Chcę jak najszybciej zapewnić sobie tytuł mistrzowski - podkreśla Marquez. Pierwszą szansę mógł mieć przed dwoma tygodniami we włoskim Misano, ale pokpił sprawę. Podczas GP Katalonii przegrał wewnętrzną walkę z bratem, w efekcie czego Alex przedłużył matematyczne szanse na mistrzostwo. Ewentualne świętowanie w Japonii będzie miało smak szczególny - wprawdzie obecnie Marc związany jest z włoskim Ducati, ale to japońska Honda uczyniła go legendą MotoGP.
- Moje nastawienie jest takie same. Nie chcę przesadzać z ryzykiem, staram się kontrolować jazdę na limicie. W tym sezonie miałem imponującą serię zwycięstw z rzędu, ale wiedziałem, że w którymś momencie dobiegnie ona końca. W Barcelonie szybszy okazał się mój brat Alex i nawet się z tego cieszyłem na swój sposób - dodaje hiszpański motocyklista, który równocześnie ma trochę żalu do mediów, że nie doceniają tegorocznych występów brata.
- Gdyby miał tylko inne nazwisko, byłby mocniej doceniany. Zawsze miał ten problem. Wielu uważa, że to dla niego ułatwienie, że nosi nazwisko Marquez. Jednak ja wciąż powtarzam, że to ciężar, gdy masz brata-mistrza świata. W tym sezonie notuję lepsze wyniki niż zakładałem, ale Alex też ma niemal bezbłędną kampanię - dodaje.
O jego trudnej przeszłości przypomina kilka dużych blizn na prawym ramieniu. Marquez jednak nie ukrywa, że kilkuletnia walka o powrót do zdrowia i na motocykl pozostawiła też ślad w jego psychice. - Ten okres nauczył mnie tego, że życie osobiste trwa dłużej niż kariera. Nie chciałbym powtarzać tych doświadczeń, ale wiele się nauczyłem - zdradza.
Pod tym względem Marc Marquez brzmi niczym... Robert Kubica. Polak też wielokrotnie podkreślał, że koszmarny wypadek rajdowy mocno go zmienił i sprawił, że bardziej docenia życie. Niewykluczone, że wkrótce obaj staną do rywalizacji o Laureusa, czyli sportowego Oscara. To statuetka wręczana najlepszym sportowcom na świecie. Polak może do niej aspirować w 2026 roku ze względu na wygraną w 24h Le Mans, Hiszpan - po dziewiątym tytule mistrzowskim w MotoGP.