Pełne emocji, ale i niebezpieczeństwa. Czy wyścigi uliczne powinny być legalne?

Śmiertelny wypadek Daniela Hegarty'ego w Grand Prix Makau przywołał dyskusję na temat bezpieczeństwa w trakcie wyścigów ulicznych. Problem dotyczy zwłaszcza motocyklistów, dla których start w takich imprezach często kończy się tragicznie.

Łukasz Kuczera
Łukasz Kuczera
Wyścig na wyspie Man Materiały prasowe / Wyścig na wyspie Man
Grand Prix Makau na trwałe wpisało się do historii motorsportu. Ciasne uliczki na Guia Circuit stanowią wyzwanie dla najlepszych kierowców. Pierwszy wyścig rozegrano tam w 1954 roku, choć wtedy na starcie stanęli głównie amatorzy z okolicy. Przełomowy był rok 1966, kiedy to Renault wykorzystało zawody w Makau do promocji marki w Hongkongu i sprowadziło tam belgijskiego kierowcę Mauro Bianchiego.

Swoją historię w Grand Prix Makau napisał też Robert Kubica. Polak wystartował w tej imprezie w roku 2005, zanim dołączył do Formuły 1. Wygrał kwalifikacje, w wyścigu był drugi. - Makau to mój ulubiony tor. To zawody jedyne w swoim rodzaju i traktuję je jako wyzwanie - mówił wtedy.

Motocykle w Grand Prix Makau obecne są od 1967 roku. Wtedy też na chińskim obiekcie doszło do pierwszego śmiertelnego wypadku. Arsenio Laurel, dwukrotny zwycięzca wyścigu za kierownicą samochodu, popełnił błąd w jednym z zakrętów i rozbił się o barierki. Auta nie mają łatwo na Guia Circuit. Jakikolwiek błąd wiąże się z ryzykiem karambolu. Byliśmy tego świadkami w sobotę, gdy na pierwszym okrążeniu zderzyło się aż dwanaście wozów. Wpadały na siebie jeden po drugim. Kolejni kierowcy wiedzieli co ich czeka, ale nie mieli żadnego pola manewru. Na lewo banda, na prawo banda.

- Nic nie widziałem wychodząc z zakrętu, a potem to już nic nie mogłem zrobić - powiedział po karambolu Lucas Di Grassi, którego samochód wylądował na dachu innego.

ZOBACZ WIDEO Maciej Kot: Moje skakanie daje możliwość walki o czołówkę. Jest już blisko!

Mniej szczęścia miał Daniel Hegarty podczas rywalizacji motocyklistów. Brytyjczyk zanotował upadek na szóstym okrążeniu, w połowie wyścigu. Nie miał wielkich szans na przeżycie. Jego głowa uderzyła o asfalt. Siła uderzenia była tak duża, że z jego głowy spadł kask. Lekarze robili co mogli, ale w drodze do szpitala orzekli zgon 31-latka.

Hegarty to ósma ofiara rywalizacji motocyklistów w Grand Prix Makau. Pierwszy wypadek śmiertelny wśród jednośladów zdarzył się w roku 1973. Od tego momentu bezpieczeństwo poszło mocno w górę. Jednak poprawiły się też maszyny. Są dziś szybsze niż przed laty. W wyścigach ulicznych, gdzie nie ma pułapek żwirowych, gdzie na zawodnika czeka krawężnik i barierki, najmniejszy błąd może zakończyć się tragicznie. Każdy, kto przystępuje do tej rywalizacji, ma jednak tego świadomość.

Najlepiej świadczą o tym wydarzenia z brytyjskiej wyspy Man. Wyścigi na niej rozgrywane są niemal nieprzerwanie od 1907 roku. Początkowo były nawet wpisane do kalendarza motocyklowych mistrzostw świata. Dziś, pomimo niebezpieczeństwa, nikt nie wyobraża sobie braku TT Man w kalendarzu imprez motocyklowych. Rywalizacja podzielona jest na kilka kategorii i trwa przez kilka dni. Na starcie można zobaczyć amatorów i profesjonalistów.

Pętla toru na wyspie Man liczy ponad 60 km. Przebiega przez ciasne uliczki. W wielu miejscach zawodnicy muszą mieć nadzieję, że uratuje ich snop słomy. To popularny i tani sposób zabezpieczenia trasy. Być może najlepszy, bo na ulicznej drodze niewiele można zrobić. Głównie dlatego rywalizacja motocyklistów na wyspie Man pochłonęła już 255 ofiar. W tym roku zginęły "tylko" trzy osoby.

Ian Hutchinson, jedna z legend wyścigów ulicznych na wyspie Man, miał już dziesiątki wypadków. Gdy poważnie złamał nogę i nie był w stanie w pełni ją ruszać, a co za tym idzie zmieniać biegów, przystąpił do rywalizacji ze specjalnie zmodyfikowanym motocyklem. To był jego sposób rehabilitacji. 37-latek również w tym roku wywrócił się na trasie. Znów złamał nogę, ale zapowiedział, że będzie gotowy do startu w sezonie 2018.

Na tym polega paradoks wyścigów ulicznych. Są one niebezpieczne i można w nich stracić życie, ale każdy z przystępujących do nich ma tego świadomość i godzi się na to. Podobnie było z Danielem Hegartym. Dyskusja, jaka rozpoczęła się po sobotnim wypadku Brytyjczyka, nie dotyczyła tego czy organizować nadal wyścigi uliczne. Dotyczyła kwestii poprawy bezpieczeństwa. Tak, by wyciągnąć wnioski z tej tragedii, by za rok w Grand Prix Makau było bezpieczniej.

- Jeśli myślisz, że to jest niebezpieczne, to zostaw nas w spokoju, wróć do domu i nadal koś trawnik. Pozwól nam robić swoje - powiedział kiedyś Guy Martin, startujący przez wiele lat na wyspie Man.

W Polsce organizacja wyścigów ulicznych dla motocyklistów jest praktycznie niemożliwa. Trudno wyobrazić sobie scenariusz, w którym władze danego miasta, policji i straży pożarnej zgadzają się na wyłączenie z ruchu ulic i zorganizowanie wyścigu, w którym niemal na pewno ktoś zginie. Jednak już kilkadziesiąt kilometrów od naszej południowej granicy jest to możliwe. W Czechach w ciągu roku odbywa się kilka imprez tego typu. O dziwo, zgłaszają się do nich Polacy. W końcu do Horic, gdzie rozgrywa się zawody "300 zatacek Gustava Havla" z Kudowy-Zdroju jest ledwie 50 kilometrów.

Czy uliczne wyścigi motocyklistów powinny być legalne?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×