Krystian Paluch zmierzył się z wyspą śmierci. Polak ukończył mordercze Grand Prix Manx

Materiały prasowe / Na zdjęciu: Krystian Paluch
Materiały prasowe / Na zdjęciu: Krystian Paluch

Niemal co roku na wyspie Man dochodzi do śmiertelnych wypadków przy okazji organizowanych tam wyścigów ulicznych. Z morderczą trasą zmierzył się Krystian Paluch, który pod koniec sierpnia uczestniczył w Grand Prix Manx.

W tym artykule dowiesz się o:

Wyścigi uliczne na wyspie Man odbywają się od lat. Zaraz po II wojnie światowej na tym brytyjskim terytorium organizowano jedną z rund motocyklowych mistrzostw świata. Z czasem jednak motocykliści przenieśli się na bezpieczne obiekty, a cykl przybrał nazwę MotoGP.

Rywalizacja na ulicach miast dalej się odbywa i kusi najodważniejszych śmiałków, którym niestraszne są wystające krawężniki, ogrodzenia czy też znajdujące się przy trasie słupy. Największym zainteresowaniem nadal cieszą się wyścigi na wyspie Man, gdzie niemal co roku dochodzi do śmiertelnych wypadków. Rywalizacja uliczna dozwolona jest też m.in. w Czechach.

Z trasą Grand Prix Manx na legendarnej wyspie pod koniec sierpnia zmierzył się Krystian Paluch. Polski motocyklista uniknął wypadku i już teraz myśli o występie w roku 2020.

Pomoc rodaków bezcenna

Niska popularność wyścigów motocyklowych w Polsce sprawia, że Paluch musiał wyłożyć na występ na wyspie Man z własnej kieszeni. Wsparli go też kibice za pośrednictwem zbiórki internetowej. Wprawdzie w Wielkiej Brytanii John McGuinness, Ian Hutchinson czy Guy Martin są wielkimi gwiazdami i mogą liczyć na kontrakty sponsorskie z wielkimi firmami, ale w polskich warunkach start w zawodach ulicznych traktowany jest jako dziwactwo.

ZOBACZ WIDEO Stacja Tokio. Karol Zalewski rozpętał burzę. Tomasz Majewski odpowiada

Dlatego Paluch od początku nie miał łatwo. Nie obyło się bez pomocy Polaków mieszkających na wyspie Man. To oni pomogli na miejscu m.in. w załatwieniu formalności. Na tym jednak wsparcie rodaków się nie zakończyło.

- Po przyjeździe na wyspę okazało się, że cały padok jest zalany po obfitych deszczach, które przeszły nad wyspą. Trzeba było zbudować podłogę pod całym obozem i tu z pomocą znów przyszli Polacy. Mieszkanie zapewniła mi mieszkanka wyspy, która jest fanką wyścigów ulicznych. Wzięła na siebie także całą logistykę naszego pobytu - powiedział nam Paluch.

Trasa na wyspie Man jest niezwykle zdradliwa. Zdarza się, że zakręty są ślepe. W niektórych miejscach asfalt pozostawia sporo do życzenia. Dla zawodnika startującego po raz pierwszy w tym miejscu nieznajomość nitki jest nie lada wyzwaniem. I tutaj znów Paluch mógł liczyć na pomoc z Polski.

Czytaj także: Russell obwinia Grosjeana o wypadek z Singapuru

- Niesamowitą osobą okazał się także Polak, który zjawił się w naszym padoku z propozycją lotu swoim prywatnym samolotem nad wyspą. Dzięki niemu miałem okazje zobaczyć nitkę trasy z loty ptaka, jak i piękne widoki na całą wyspę. Również posiłki miałem zapewnione. Wszyscy coś gotowali i zawszę się na coś załapałem. Było ze mną bardzo duże grono rodaków, podczas wyścigu kibicowali, a przed i po zawsze pomagali. Nikt ich o to nie prosił, ale każdy chciał dołożyć "cegiełkę" do mojego startu - dodał Paluch.

Walka o przetrwanie

Ze względu na olbrzymie ryzyko na trasie, wyścigi na wyspie Man odbywają się jedynie przy idealnej pogodzie. Wyjazd na trasę przy mokrym asfalcie byłby misją samobójczą. Pech chciał, że końcówka sierpnia na wyspie była niezwykle deszczowa. Opady występowały niemal przez cały tydzień, co zmieniło harmonogram jazd.

- Wizja braku kolejnych treningów i zarazem nauki prawie 61-kilometrowej trasy nie napawała mnie optymizmem - przyznał wprost Paluch.

Gdy pogoda się poprawiła, pierwsze przejazdy były dla Palucha walką o przetrwanie. - Miałem dużo sytuacji awaryjnych, gubiłem orientację na trasie, nie pamiętałem wszystkich elementów. Przy prędkości przekraczającej grubo ponad 200 km/h nie ma czasu na zawahania. Z pomocą przyszło doświadczenie. Jestem pewien, że jakbym wystartował na wyspie przed dziesięcioma laty, kiedy byłem młody i głupi, to nie wróciłbym z wyspy - stwierdził.

Coś na ten temat powiedzieć może Robert Nicholas. Paluch poznał Francuza w marcu podczas zawodów. Dla niego pobyt na wyspie Man zakończył się fatalnie. Zanotował upadek podczas treningu i trafił do szpitala z pękniętą miednicą. - Powiedział, że już więcej nie wróci do ulicznego ścigania. Mam nadzieję, że nie dotrzyma słowa - skomentował Paluch.

Wygrał z morderczą trasą

Paluch w kwalifikacjach uzyskał 17. wynik w klasie dla debiutantów. Wyścig ukończył na 13. miejscu. Przejechanie jednego okrążenia wyspy Man zajęło mu 21,6 minuty. Średnia prędkość na trasie wyniosła 172 km/h. W klasie dla doświadczonych zawodników startował do wyścigu z 73. lokaty.

- Warunki pogodowe podczas wyścigu zmieniały się z minuty na minutę. Trasa przebiega przez tereny górskie. Różnica wysokości na wyspie to 700 metrów, dlatego sytuacja, że w mieście świeci słońce, a wyżej jest już mgła lub opady jest bardzo częsta. Ze względu na warunki, czwarte okrążenie zostało odwołane, a wyścig ukończyłem na 53. pozycji - opisał Paluch.

Polak do tej pory głównie rywalizował na trasach w Czechach ze względu na bliską odległość od Polski. Po powrocie z wyspy Man doszedł do jednego wniosku. Tam motocykliści nie walczą między sobą, bo mają groźniejszego rywala - morderczą trasę, która pokonała już wielu z nich.

Czytaj także: Robert Kubica odzyskał uśmiech

- Byłem przekonany, że w Czechach jest fajny klimat, jednak do czasu przyjazdu na wyspę. Tu jest niespotykana nigdzie indziej więź między zawodnikami, przed wyjazdem każdy życzy sobie powodzenia klepiąc się po ramieniu, jakby ze świadomością, że może nie wrócić. Jeden błąd czy zawahanie może kosztować życie - stwierdził.

Paluch postanowił odpuścić regularne występy w Niemczech i Czechach. Będzie się tam pojawiać okazjonalnie. Skupi się za to na rywalizacji na wyspie Man, choć pochłania ona olbrzymie koszty. Samo wpisowe, ubezpieczenie i drobne opłaty pochłonęły 10 tys. zł. Transport na wyspę wymagał kolejnych 10 tys. zł. Opony, paliwo i kilka części do motocykla to wydatek rzędu 7 tys. zł. Kilka dni rywalizacji pochłonęło co najmniej 60 tys. zł.

- To jest takie niezbędne minimum, można włożyć i 100 tys. zł. Tak naprawdę nie jestem w stanie zliczyć całości kosztów, więc też nie chcę strzelać konkretną kwotą - podsumował Paluch.

Źródło artykułu: