Daniel Ludwiński: Quo Vadis, FIS Marathon Cup?

Trzynastego grudnia włoskim biegiem La Sgambeda rusza kolejna edycja FIS Marathon Cup, cyklu narciarskich biegów długodystansowych zrzeszonych w federacji Worldloppet. W kalendarzu tych rozgrywek są tak znane zawody jak Bieg Wazów czy Marcialonga, jednak mimo starań Międzynarodowej Federacji Narciarskiej, zmagania te wciąż nie są w stanie uzyskać rangi choćby zbliżonej do Pucharu Świata. Dlaczego?

W tym artykule dowiesz się o:

Aby w pełni zrozumieć sytuację narciarskich maratonów trzeba nieco cofnąć się w przeszłość. Puchar Świata w biegach narciarskich dziś jest czymś oczywistym jako podstawowe rozgrywki, jednak pierwsza edycja pod patronatem Międzynarodowej Federacji Narciarskiej odbyła się dopiero w sezonie 1981/1982. W połowie lat 70-tych cykl ruszył nieoficjalnie, lecz w tamtym czasie liczba startów zaliczanych do Pucharu nie była znaczna. Biegi narciarskie przypominały wówczas nieco dzisiejszy tenis – niektóre zawody cieszyły się znacznym prestiżem, nie brakowało wysokich nagród, i tam właśnie zjeżdżała się światowa czołówka. Wymienić tu warto takie miasta jak Oslo i doroczne zawody w Holmenkollen, Lahti, Falun, czy Oberstdorf, jako najbardziej istotne. Nie było tego jednak zbyt wiele, w związku z czym znaczną rangę miały również maratony, jak choćby Bieg Wazów, gdzie rokrocznie brali udział praktycznie wszyscy najlepsi Skandynawowie, a także całkiem liczne grono zawodników z innych części Europy. Właśnie dzięki temu na liście triumfatorów sprzed lat można znaleźć nazwiska narciarzy, którzy zdobywali także medale na igrzyskach olimpijskich i na mistrzostwach świata. Powstanie Pucharu Świata sprawiło, że na znaczeniu zyskały przede wszystkim te biegi, które znalazły się w kalendarzu nowego cyklu – to one stały się priorytetowe.

W tym gronie zabrakło jednak maratonów, które stopniowo zaczęły tracić na znaczeniu i w stosunkowo mocnej stawce odbywały się już tylko te rozgrywane w Skandynawii. Ten stan rzeczy utrzymywał się przez kolejne lata, aż wreszcie pod koniec ubiegłej dekady w FIS postanowiono zabrać się za biegi długodystansowe i podnieść ich rangę. Efektem było stworzenie nowych rozgrywek wzorowanych na Pucharze Świata, które zyskały nazwę FIS Marathon Cup. W kalendarzu znalazły się wszystkie największe i najsłynniejsze biegi, w tym Marcialonga, Bieg Wazów, La Transjurassienne, czy Birkebeinerrennet. Początki nie były łatwe, lecz w ostatnich latach cykl zaczął spełniać jedno ze swych głównych zadań, czyli w większym stopniu niż dotąd przyciąga gwiazdy biegów narciarskich. Aż do ostatniej edycji włącznie FIS popełniała jednak istotny błąd, gdyż w maratonach nie można było otrzymać tzw. FIS punktów, niezbędnych choćby do startu w Pucharze Świata. W efekcie narciarze specjalizujący się w biegach długodystansowych chcący pobiec także w zwykłym Pucharze, musieli szukać dla siebie innych startów żeby zdobyć jakiekolwiek punkty FIS. Latem postanowiono to zmienić i od rozpoczynającej się właśnie edycji takowe punkty będzie można zdobyć również w FIS Marathon Cup.

Ale głównym powodem niższej popularności cyklu w gronie światowej czołówki jest niekorzystny terminarz. Znaczna część startów pokrywa się bowiem z zawodami Pucharu Świata co automatycznie sprawia, że gwiazdy wybierają najbardziej prestiżowe rozgrywki kosztem maratonów. Wolne od startów pucharowych są w tegorocznej edycji FIS Marathn Cup tylko trzy z dziesięciu biegów długodystansowych, jednak wówczas odbywać się będą … igrzyska olimpijskie. Nietrudno więc domyśleć się, gdzie w tym czasie będą najlepsi. Dopóki więc Międzynarodowa Federacja Narciarska nie rozdzieli kalendarzy obydwu rozgrywek, dopóty będzie problem z realizacją jednego z głównych celów powstania FIS Marathon Cup, czyli przyciągnięcia najważniejszych nazwisk. A z uwagi na znaczne natężenie startów zaliczanych do Pucharu Świata (odbywają się one praktycznie co tydzień), przed FIS stoi bardzo trudne zadanie. Że jednak warto pokazał Engadin Ski Marathon z 2008 roku, gdy w terminie wolnym od Pucharu Świata startowali m.in. Tor Arne Hetland, Odd Bjoern Hjelmeset, czy Dario Cologna. Na biegi długodystansowe niemal wyłącznie przestawił się ponadto Anders Aukland, który obecnie już tylko okazjonalnie startuje w Pucharze Świata.

Pokrywające się terminarze nie oznaczają jednak mimo wszystko, że dla fanów biegów narciarskich zabraknie emocji związanych z maratonami. Pewniakami do udziału w każdym starcie są zawodnicy specjalizujący się właśnie w tych rozgrywkach, jak m.in. Jerry Ahrlin, Daniel Tynell, czy Oskar Svaerd. Co ciekawe, Ahrlin poważnie myśli o występie na igrzyskach w Vancouver w biegu na 50 kilometrów i biorąc pod uwagę obecny zespół Szwedów, wcale nie jest bez szans na miejsce w czteroosobowym składzie. W pierwszym maratonie nowego sezonu, La Sgambedzie, weźmie udział także kilku biegaczy z czołówki światowej, którzy nie mają zamiaru startować w sprincie w ramach Pucharu Świata w Davos, czyli Rene Sommerfeldt, Jaak Mae, Martin Bajcicak, Jens Arne Svartedal, Geir Ludvig Aasen, a także Walentina Szewczenko i Antonella Confortola w gronie pań, zatem całkiem liczne grono znanych nazwisk.

Ale największym magnesem dla kibiców będzie w tym roku Thomas Alsgaard. Legendarny norweski narciarz w 2003 roku zakończył karierę w wieku zaledwie 31 lat, jednak dwa sezonu temu postanowił wrócić na trasy skupiając się właśnie na maratonach. W 2008 roku zdołał nawet zająć piątą pozycję w Biegu Wazów, co tylko zaostrzyło jego apetyt na dalsze występy. Norweg w lecie intensywnie trenował i ma zamiar wygrać ten najsłynniejszy i najdłuższy bieg świata, który odbędzie się w marcu. W jego ojczyźnie wzbudziło to wielkie zainteresowanie, gdyż idol norweskich fanów, rozkochanych w biegach narciarskich, niespodziewanie wrócił i znów może zwyciężać, tak jak czynił to przed laty. FIS Marathon Cup to zresztą rozgrywki, w których takich sentymentalnych powrót dawnych gwiazd jest całkiem sporo. Organizatorzy Jizerskiej Padesatki zabiegają o to, aby oprócz Alsgaarda na starcie stanęli też Bjoern Daehlie i Władimir Smirnow. Udział tego pierwszego, uznawanego za narciarza wszech czasów, nie będzie zresztą nawet tak wielką sensacją, gdyż Daehlie w ostatnich latach zawsze wybiera jeden lub dwa maratony, w których bierze udział. Z całej starej gwardii jedynym, który w dalszym ciągu intensywnie trenuje, jest jednak tylko Alsgaard i raczej wyłącznie on będzie w stanie powalczyć o dobre miejsca, a nie tylko cieszyć się możliwością biegania. W poprzednich latach w niektórych biegach maratońskiego cyklu z byłych sław nie brakowało też Espena Bjerviga, Silvio Faunera, czy Mario Haslera.

FIS Marathon Cup w obecnej formule to więc zawody, w których o sukcesy w dużej mierze walczy rokrocznie to samo grono narciarzy specjalizujących się tylko i wyłącznie w rywalizacji na najdłuższych dystansach; zapewne do ich grona w nowym sezonie dołączy również Thomas Alsgaard. Dla fanów biegów narciarskich to także okazja aby po latach ujrzeć znów na trasie swych dawnych idoli. A dla tych, którzy amatorsko podchodzą do sportu, jest to piękna szansa na start w tych samych zawodach, co mistrzowie. Bo przecież prawo udziału ma praktycznie każdy – z reguły w biegach zaliczanych do cyklu bierze udział kilkadziesiąt tysięcy narciarzy-amatorów. I to chyba w chwili obecnej największy atut maratońskich rozgrywek.

Komentarze (0)