Zmiany, zmiany, zmiany - rozmowa z Tomaszem Sikorą, ikoną polskiego biathlonu

- Chcę udowodnić, że stać mnie na dobre wyniki - zadeklarował w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl, Tomasz Sikora. 37-letni biathlonista zapomniał o niepowodzeniach olimpijskich i znów tryska energią. Zmienił trenera, system przygotowań i strój. Uważa, że wciąż jeszcze ma się czego uczyć, a jeśli wyniki będą satysfakcjonujące, to nie wyklucza swojego startu na igrzyskach olimpijskich w Soczi. – Najpierw chcę być w czołówce tegorocznych biegów Pucharu Świata – zadeklarował.

Wojciech Potocki
Wojciech Potocki
Wojciech Potocki: Jeszcze kilka miesięcy temu mówił pan o końcu kariery. A tu proszę! Pełen energii Tomasz Sikora znów ostro trenuje i zamierza walczyć ze światową czołówką biathlonistów. Tomasz Sikora: Zaraz, zaraz, ja nigdy nie mówiłem, że kończę karierę. Mowa była o tym, że muszę sprawę przemyśleć. Po nieudanym poprzednim sezonie mam jednak coś do udowodnienia. Chcę pokazać, że stać mnie jeszcze na dobre wyniki. Dlatego od pierwszego startu w tym sezonie chciałbym plasować się w czołówce każdych zawodów Pucharu Świata. Pół roku temu świadczył pan, że jeśli prezesem związku nie zostanie wybrany ponownie Zbigniew Waśkiewicz, to kariera sportowa Tomasza Sikory dobiegnie końca. Inni zawodnicy również stanęli murem za prezesem. To rzadka sytuacja. Rzeczywiście było to dla pana takie ważne? - Oczywiście. Po prostu nie wyobrażam sobie lepszego prezesa związku sportowego niż profesor Waśkiewicz. Staruję ponad dwadzieścia lat, a dopiero przy nim poczułem, że zawodnicy są naprawdę ważni. To on sprawił, że w końcu związek służy zawodnikom, a nie odwrotnie. Warunki, które nam stwarza są wręcz doskonałe. Trudno sobie po prostu wymarzyć jeszcze coś lepszego.
Ostry trening Tomasza Sikory
Od trzech miesięcy pracujecie z nowym, norweskim trenerem. Miał pan jakiś wpływ na wybór Jona Arne Enavoldsena? - Trochę tak. Znam przecież środowisko biathlonowe od kilkunastu lat, więc prezes pytał mnie o zdanie na temat niektórych kandydatów. Powiedziałem mu, że nie chciałbym, żeby przyszedł trener prowadzący wcześniej jakąś silną reprezentację narodową. Byłby to bowiem szkoleniowiec, który stoi na strzelnicy, patrzy przez lornetkę i… planuje. Mnie chodziło o to, aby znaleźć takiego fachowca, który pomógłby, szczególnie młodym zawodnikom, poprawić technikę biegu no i strzelanie bezpośrednio na treningu. To miał być ktoś, kto zawsze będzie blisko zawodnika i natychmiast skoryguje błędy. U nas, niestety, szkolenie wygląda inaczej niż w Niemczech czy Norwegii. Tam praca koncentruje się w klubach, a do kadry przychodzą biathloniści w pełni ukształtowani. W Polsce praca w klubach po prostu kuleje i młody chłopak, by stać się biathlonistą europejskiego formatu musi w kadrze ogromnie dużo trenować Norweg przeprowadził rewolucję, zmienił diametralnie styl i zakres treningów. To prawda? - Można tak powiedzieć. Pracujemy teraz zupełnie inaczej. Zmieniły się treningi biegowe i strzeleckie, a przede wszystkim ich metodyka. Mam nadzieję, że te zmiany pomogą przede wszystkim moim młodszym kolegom, którzy nabrali chęci do pracy i naprawdę trenują z ogromnym zapałem. Oby przełożyło się to na lepsze wyniki. Na czym polegają zmiany? - Oj, musiałbym chyba opowiadać dobrych kilka godzin (śmiech). W ogromnym skrócie polega to na tym, że treningi są dłuższe, robimy na nich dużo więcej kilometrów, a do tego są trochę inaczej zaplanowane. Widzi pan różnicę w taktowaniu zawodników przez Jona Enavoldsena i Romana Bondaruka? To dwie różne szkoły. - Jon traktuje wszystkich po partnersku. Można do niego zawsze podejść, zapytać o różne sprawy związane z treningiem, a on wszystko bardzo cierpliwie tłumaczy. Nie wymaga nawet, by zwracać się do niego "panie trenerze". Można mówić po imieniu, ale jak na razie jeszcze nikt tej formy nie używa. Generalnie jest to korzystna zmiana, a trener naprawdę stara się pomóc wszystkim. Praktycznie z każdym problemem można się do niego zwrócić, a - co ważne - zawsze znajduje dla nas czas.
Prowadzi trener Jon Arne Enavoldsen
Podobno nawet z wami trenuje? Może się z nim trochę pościgacie na pierwszym śniegu? - Na nartach byłoby mu chyba ciężko wygrać. Wcześniej biegał jednak z nami na nartorolkach, nie pękał nawet podczas trzygodzinnych krosów czy pięciogodzinnych treningów na rowerach, które sam prowadził. Ze ściganiem na nartach byłby chyba mały problem, chociaż techniką klasyczną pewnie by z nami ostro powalczył (śmiech). Te wspólne treningi to zupełna nowość. - Tak, i to nowość bardzo motywująca. Kiedy leje deszcz, czy po prostu jest fatalna pogoda nikomu nie chce się wychodzić z pokoju, a on na nas czeka i potem moknie razem z zawodnikami. Wstyd byłby pomyśleć o tym, żeby sobie odpuścić. A jak się dogadujecie? Norweg nie mówi przecież po polsku. - Młodsi zawodnicy nie mają z angielskim żadnych problemów. Starsi mieli na początku pewne kłopoty, ale jest Tomasz Bernat, asystent trenera, który w razie czego służy pomocą. Nie chodzi o zrozumienie uwag Jona, a raczej o odpowiedzi zawodników. Po trzech miesiącach wspólnej pracy rozumiemy się jednak coraz lepiej W biegu zazwyczaj czuł się pan dobrze. Gorzej ostatnio było ze strzelaniem. - Dlatego ogromnie dużo czasu poświęciłem właśnie temu elementowi. Co prawda, ze względu na powódź nie udały się zaplanowane we Wrocławiu treningi stricte strzeleckie, ale potem było już OK. Do strzelania podszedłem zupełnie inaczej niż do tej pory. Starałem się strzelać bez pośpiechu, spokojnie, tak żeby nie popełnić żadnych błędów. Przyniosło to efekty, a na letnich mistrzostwach świata oraz mistrzostwach Polski w Dusznikach byłem bardzo zadowolony. Myślę, że równie dobrze będzie w startach na śniegu. Związek zatrudnił psychologa. Będzie pan korzystał z jego usług? - Podobno nigdy nie mówi się "nigdy" (śmiech), ale na razie nie mam w planach takiej współpracy. Zobaczymy jednak co przyniesie nowy sezon. Które zawody będą w tym sezonie dla pana najważniejsze? - Każdy start w Pucharze Świata będę traktował jak najważniejszy. Owszem, są jeszcze mistrzostwa świata, ale chciałbym w tym sezonie startować bardzo równo, a to da się osiągnąć tylko w rywalizacji pucharowej.
Sikora dużo uwagi poświęca treningom strzeleckim
Myśli pan, że 36-letni, utytułowany biathlonista może się podczas treningów jeszcze czegoś nauczyć? - Pewnie że tak. Znam swoje słabe strony nawet w technice łyżwowej i muszę powiedzieć, że od pierwszego dnia pracy z Jonem siadaliśmy sobie po zajęciach i trener mówił nam co trzeba poprawić, a co już jest dobre. Od wielu lat, żaden z trenerów nie potrafił mnie nauczyć porządnej techniki biegu klasycznego. Teraz wystarczyły dwa treningi, Jon wytłumaczył mi jak powinienem prawidłowo pracować biodrami i wygląda to już zupełnie inaczej, lepiej. Mówił pan niedawno, że chciałby startować jeszcze przez dwa lata. Czy ta deklaracja i ewentualny start na igrzyskach olimpijskich w Soczi zależą od wyników, które pan osiągnie w tym sezonie? - Na pewno tak. Jeśli wyniki będą dobre to nie wykluczam startu w Soczi, gdyby jednak było odwrotnie i startowałbym kiepsko, to przyjdzie czas pomyśleć o innym zajęciu. Słabsze, czyli jakie? - Na przykład cały ubiegły sezon był słaby. Chociaż, gdyby brać pod uwagę chorobę to 18 miejsce w Pucharze Świata nie jest może najgorsze. Dla mnie jednak minimum przyzwoitości to być w pierwszej dziesiątce. Sam pan wspomniał o chorobie. W tym roku, w Bormio, też się przytrafiła. Kiedy w końcu Tomasz Sikora przestanie chorować podczas przygotowań? - Praktycznie dwa lata z rzędu na początku pracuję bez straty choćby jednego treningu, a potem, gdy wyjeżdżamy na lodowiec, trafia się choróbsko. Rok temu nie brałem antybiotyków, teraz postanowiliśmy zadziałać radykalnie. Wziąłem już dwie serie antybiotyków, a i tak nie jestem w pełni zdrowy. Na szczęście do pierwszych startów mamy ponad miesiąc. Ustaliliśmy właśnie z trenerem, że wystartuję 12 listopada w zawodach biegowych choćby po to, żeby to wszystko co zalega jeszcze w moich płucach i oskrzelach po prostu zlikwidować. Zmiany nie dotyczą tylko trenera. Odszedł również szef serwismenów, Jewgienij Durkin. Kto go zastąpił? - Zrezygnowaliśmy ze współpracy z Żenią, a szefem będzie Wiesiek Ziemianin. Uważam, że przez trzy lata współpracy z Durkinem nauczył się wszystkich, nawet najpilniej strzeżonych kruczków i spokojnie da sobie radę. Po olimpijskiej aferze związanej ze strojami zmienił się również ich producent. Jest pan teraz zadowolony? - Będziemy startować w strojach firmy 4 F, która potraktowała nas bardzo profesjonalnie. Co prawda jeszcze nie mamy tych strojów, ale dotrą do nas 8 listopada. Wcześniej dostaliśmy kilka sztuk do przetestowania. Mogliśmy je przymierzyć, ocenić, zaproponować zmiany i dopiero wtedy zaczęto szyć indywidualne stroje dla każdego z nas. To na pewno duża zmiana na lepsze.
Sikora nie wyklucza startu w Soczi
Kolejna zmiana to miejsca przedsezonowych zgrupowań. - Na początku wszystko było jednak po staremu. Zmiany wprowadził Jon Enevoldsen, który objął kadrę w sierpniu. Pojechaliśmy do Ramsau, ale nie, jak zawsze na lodowiec, ale po to, by trenować technikę i wytrzymałość. Potem było Bormio czyli nasze najlepsze zgrupowanie, gdzie pracowaliśmy bardzo ciężko, ale z ogromną… przyjemnością. Samo miejsce jest zresztą przepiękne. Teraz wyjeżdżamy do norweskiego Lillehammer i to też jest dla nas coś zupełnie nowego. Trener z Norwegii, ale bez większych osiągnięć. Pracował wcześniej w Szwajcarii, Wielkiej Brytanii i USA. To nie jest światowa czołówka. Ma pan do niego zaufanie? - Oczywiście. To bardzo poukładany szkoleniowiec, który zawsze potrafi wytłumaczyć dlaczego trenujemy tak, a nie inaczej. Kiedy tylko widzi, że ktoś nie wykonuje w stu procentach jego poleceń, od razu reaguje. Jest rozmowa i zazwyczaj to wystarcza. A jeśli chodzi o jego wcześniejsze doświadczenia, to wiem, że miał oferty pracy z bardzo silnymi ekipami biegów narciarskich. Nie przyjął ich bo uznał, że to dla niego za wcześnie. Teraz dojrzał do tego, aby już pracować z reprezentacją. Jestem przekonany, że się sprawdzi. Muszę jeszcze zapytać o medal. Ten najważniejszy, srebrny zdobyty na igrzyskach olimpijskich w Turynie wystawił pan na licytację, a zebraną kwotę przekazał na leczenie 16-letniego biathlonisty, Tomka Dudka, który uległ wypadkowi na strzelnicy. Trzeba więc uzupełnić kolekcję o kolejny krążek. - Medal to tylko jakiś tam symbol, a jego brak nie zmienia przecież olimpijskiej klasyfikacji. Medalistą olimpijskim będę już na zawsze. Cieszę się, że mogłem w ten sposób pomóc Tomkowi i mam nadzieję, że chłopak wróci do zdrowia i będzie mógł w przyszłości wrócić jeszcze do sportu. Wiem, że był zapalonym sportowcem, więc życzę mu żeby wszystko się powiodło.
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×