Daniel Ludwiński: Już w sobotę rusza nowa edycja Pucharu Świata w biegach narciarskich. Jakie są pana oczekiwania względem tego sezonu? Jak ocenia pan układ sił w czołówce?
Jürg Capol: Naprawdę bardzo oczekuję tego sezonu. Mistrzostwa świata z pewnością będą najważniejsze, gdyż, jak można przypuszczać, będzie to wielki narciarski festiwal. Z drugiej strony, dla mnie jako osoby z FIS ważna jest realizacja nowej koncepcji marketingowej i sponsorskiej, gdyż każda zmiana to wyzwanie, ale głęboko wierzę, że biegi narciarskie na tym wygrają. Co do Pucharu Świata, grono tych, którzy mogą wygrać klasyfikację generalną, nie jest szczególnie liczne. Ci, którzy byli najlepsi w ostatnich latach, będą faworytami również tym razem.
W tym sezonie odbędzie się piąta edycja Tour de Ski. Jak ocenia pan rozwój tej imprezy? Czy idzie on w dobrą stronę?
- Tour de Ski był wprowadzony żeby zwiększyć zainteresowanie naszym sportem. Gdy analizujemy statystyki oglądalności jesteśmy zadowoleni, bo żadna inna impreza zaliczana do Pucharu Świata nie ma takiej oglądalności. Obok mistrzostw świata dla zawodników zwycięstwo w Tour de Ski stało się głównym celem.
Program Tour de Ski szczególnie na początku był nieco bardziej ruchomy niż dziś, a przede wszystkim więcej było krajów, które gościły etapy. Obecnie po raz drugi z rzędu Tour będzie tylko w Niemczech i we Włoszech. Czy jest szansa, że w kolejnych latach biegi zaliczane do Touru będą rozgrywane także w innych państwach?
- Naszym celem było zredukowanie kilometrów, jakie muszą pokonać zawodnicy w podróży jadąc na start kolejnego biegu w ramach Touru. Obecnie odległości między miejscowościami są mniejsze, choć z drugiej strony to prawda, że zmniejszyliśmy ilość krajów organizujących etapy. Głównymi organizatorami będą Niemcy i Włochy. Zobaczymy, czy będzie możliwe przywrócenie większej ilości państw w przyszłości.
Niektórzy zawodnicy zwracają uwagę na poziom trudności ostatniego etapu Tour de Ski, czyli podejścia pod Alpe Cermin, argumentując, że jest zbyt trudne. Co pan o tym sądzi?
- Wszyscy wiemy, że to długi odcinek, stromy, pod górę, ale w ciągu całego sezonu jest to bieg z największą widownią przed telewizorami. Taki etap pokazuje biegi narciarskie jako sport ekstremalnie wytrzymałościowy. Pamiętam doskonale, że w trakcie pierwszej edycji Tour de Ski było wiele dyskusji na temat tego podejścia, ale dziś zainteresowanie widzów pokazuje, że jesteśmy na dobrej drodze.
W Polsce już od pewnego czasu głośno o nowym pomyśle FIS - biegu w Szklarskiej-Porębie na 10 kilometrów, w którym połowa byłaby biegiem pod górę, a druga połowa zjazdem w dół. Proszę powiedzieć coś więcej na temat takich zawodów
- Polska to kraj, w którym zainteresowanie biegami narciarskimi i Pucharem Świata rośnie. Nowa konkurencja, połączenie wspinaczki i zjazdu, to wciąż projekt. W sezonie 2010/2011 zrobimy test. Osobiście uważam, że ta konkurencja ma duży potencjał. Jest łatwo zrozumiała dla widza, zaczyna się w formie zwykłego biegu ze startu wspólnego, ale jest podbieg, potem zjazd. To może być coś unikalnego.
Niektórzy zawodnicy, jak Maurice Manificat, Eldar Roenning, Martin Johnsrud Sundby, wypowiedzieli się jednak bardzo krytycznie o tym pomyśle argumentując, że nie ma to wiele wspólnego z tradycyjnymi biegami narciarskimi. Czy zna pan te opinie? Co pan o nich uważa?
- Nie znam wszystkich opinii. Nie jestem jednak pewny, czy ci zawodnicy zrozumieli poprawnie samą ideę. Uważam jednak, że jeśli wprowadzimy taką konkurencję, przyniesie to tylko korzyść dla biegów narciarskich i zwiększy zainteresowanie naszym sportem.
Konkurencja w Szklarskiej-Porębie to wciąż tylko projekt, który ma być przetestowany pod koniec sezonu. Co jednak w sytuacji, gdyby test nie wypadł korzystnie? Czy może pan jednoznacznie powiedzieć, że nawet w takim przypadku w sezonie 2011/2012 Puchar Świata odbędzie się w Polsce, najwyżej w innej formie?
- Zawody pucharowe będą wtedy w Polsce. Jeśli nie będzie to bieg ze wspinaczką i zjazdem to zorganizujemy tradycyjne konkurencje - jeden sprint i jeden bieg na dłuższym dystansie. Głęboko wierzymy, że Polska ma duży potencjał jeśli chodzi o biegi narciarskie. Dzięki Justynie Kowalczyk ten sport wzbudza coraz większe zainteresowanie.
Wróćmy do obecnego sezonu, który właśnie się rozpoczyna. Najważniejszą imprezą będą mistrzostwa świata w Oslo, w kraju, gdzie biegi narciarskie się narodziły. Czy pana zdaniem będą to zawody wyjątkowe, jak to bywało dawniej, gdy mistrzostwa organizowała Norwegia?
- Tak, jestem pewny, że będziemy mieli wspaniałe mistrzostwa świata, prawdziwy sportowy festiwal z tłumem kibiców i wyjątkową atmosferą. Do tego dochodzi doświadczenie Norwegów w pokazywaniu zawodów w telewizji - narciarstwo klasyczne zostanie zaprezentowane z najlepszej strony.
Właśnie w Norwegii bardzo wielu fanów biegów z większym stażem, a także liczni zawodnicy, są jednoznacznie przeciwni nowej metodzie rozgrywania biegów na 50 kilometrów, czyli przeprowadzania ich w formie biegów ze startu wspólnego. Czy to prawda, że FIS zastanawia się nad powrotem do klasycznych reguł i startu indywidualnego co trzydzieści sekund?
- Oczywiście znam tę dyskusję i mogę powiedzieć, że staramy się działać rozważnie i spokojnie jeśli chodzi rozwój biegów. Co do komentarzy i opinii, zależą od tego, gdzie je badamy. Jeśli chodzi o obecną sytuację to jesteśmy w 60 - 70 proc. zadowoleni z tego jakie mamy dziś konkurencje. Zyskaliśmy nowych fanów biegów w nowych krajach. Z drugiej strony, wiemy że ortodoksyjni fani lubią biegi ze startem indywidualnym. Uważam, że balans między różnymi formatami konkurencji jest dobry, ale zobaczymy co przyniesie przyszłość. Kwestia biegu na 50 kilometrów w Oslo nie jest jeszcze zamknięta. Taki bieg w tradycyjnej formie mógłby pozostać w Pucharze Świata jako swoisty relikt dawnych biegów. Z drugiej strony, miasto wyłożyło miliony euro na zmodernizowanie trasy w taki sposób, żeby można było na niej biegać również według nowych zasad.
A czy jeśli bieg na 50 kilometrów rzeczywiście powróci do Pucharu Świata w tradycyjnej formie to wówczas można spodziewać się, że podobnie będzie również na mistrzostwach świata czy igrzyskach olimpijskich?
- Jak wspomniałem, w Oslo może pozostać niczym swoisty "mamut", ale wprowadzenie zmian nart, bonusowych punktów na trasie, rozwinęło biegi na długich dystansach. Więcej osób jest w stanie je śledzić, gdyż są teraz łatwiejsze do zrozumienia. Generalnie większość osób oglądających biegi narciarskie to nie są eksperci od tej dyscypliny. Czy powinniśmy więc tworzyć program konkurencji tylko dla tych najbardziej zapalonych fanów, czy też dla większej widowni?
Od pewnego czasu na mistrzostwach świata i igrzyskach olimpijskich dość trudne zadanie mają biegacze z krajów egzotycznych jak na ten sport. Wprowadzono eliminacje do biegu ze startem indywidualnym, a w tych ze startu wspólnego po zdublowaniu muszą zejść z trasy. Tacy narciarze nie walczą wprawdzie o medale, jednak czy obecna polityka FIS nie sprawi, że wkrótce mogą się zupełnie zniechęcić, skoro z uwagi na przepisy tak trudno im o zwykłe dobiegnięcie do mety?
- Mistrzostwa świata i igrzyska to dwie różne imprezy. Na igrzyska kryteria ustala MKOl i faktycznie biegacze musieli je wypełnić, ale jak mówię, były one z MKOl. Na mistrzostwach świata będzie mógł wystąpić każdy, ale musimy też pamiętać o bezpieczeństwie, czy czasie transmisji. Oczywiście cieszymy się, że zawodnicy z takich krajów są obecni, a tym bardziej cieszy nas, że otrzymują punkty FIS i są klasyfikowani. Od mistrzostw świata w Oslo bieg kwalifikacyjny do właściwego biegu indywidualnego także będzie się liczył do oficjalnych wyników.
Jedyna konkurencja, która odbywa się w ramach Pucharu Świata, a której nie ma w programie mistrzostw świata ani igrzysk olimpijskich to bieg na dochodzenie, choć jest żelaznym punktem każdego Touru, a w latach 90-tych sprawdzał się na wielkich imprezach. Czy jest szansa, że taki bieg na nie powróci?
- Biegi na dochodzenie funkcjonują bardzo dobrze we wszystkich Tourach. Na bieg wpływ ma aktualna klasyfikacja generalna, dzięki czemu bieg jest pełen emocji i ciekawy dla widza. Ale Toury to zawody kilkudniowe, ich zadaniem jest przynosić emocje aż do ostatniego dnia, gdy odbywa się właśnie bieg na dochodzenie. Jeśli chodzi o program mistrzostw świata i igrzysk olimpijskich pracujemy nad tym i wyniki naszych obrad będą przedstawione komitetowi biegów narciarskich na wiosnę, ale wszelkie zmiany w programie mają duże znaczenie, więc trzeba się nad nimi poważnie zastanowić.
Pomówmy o sprintach. Ta konkurencja jest bardzo widowiskowa, jednak w tym sezonie będzie rozgrywana jedenaście razy - częściej niż jakakolwiek inna. Czy nie jest to zbyt wiele i nie oznacza, że dobry sprinter zyska sporą przewagę nad rywalami?
- Mamy osiemnaście biegów dystansowych i jedenaście sprintów. Niektóre są częścią Tourów. Biegacz specjalizujący się na długim dystansie może zdobyć maksymalnie 2140 punktów, a sprinter tylko 900. Żeby wygrać Puchar Świata trzeba być więc mocnym także w dłuższych biegach. W ubiegłym sezonie w czołowej piętnastce Pucharu Świata mężczyzn był tylko jeden sprinter, Emil Joensson, a i on punktował w dłuższych biegach. Sprintów jest więc wiele, są dobrym narzędziem marketingowym, ale nie wystarczą do wygrania Pucharu Świata.
Skoro o sprintach mowa: w kalendarzu Pucharu Świata na kolejne lata są wstępnie wpisane zawody nazwane Sprint Weekend, które miałyby odbyć się w sezonach 2012/2013 i 2013/2014. Na czym ma polegać ta impreza? Czy to coś w rodzaju sprinterskiego Touru? W kalendarzu jako potencjalny organizator widnieje także Polska, gdzie wówczas odbyłyby się takie zawody?
- Sprint Weekend ma w założeniu być rozgrywany głównie w miastach, tak jak już obecnie mamy sprinty w dużych metropoliach. Ma to spore znaczenie z punktu widzenia marketingu. W przypadku Polski byłaby to jednak zapewne Szklarska-Poręba, gdyż trasa byłaby do sprintu odpowiednia. Jak już mówiłem, gdyby w 2012 roku nie doszedł tam do skutku bieg łączący wspinaczkę i zjazd, rozegrany zostanie bieg dystansowy i właśnie sprint.
A jak wygląda polityka FIS na najbliższe lata jeśli chodzi o wspomniane sprinty w miastach? Mamy obecnie Duesseldorf czy Sztokholm, czy mogą pojawić się tu jakieś nowe miasta?
- Zawody w mieście to świetne narzędzie marketingowe i wizerunkowe. Zorganizować sprint w mieście to wyzwanie, ale w sezonie gdy nie ma igrzysk czy mistrzostw świata jest to łatwiejsze, bo mamy dwa dodatkowe wolne tygodnie. Trasa w Mediolanie jest już przez nas sprawdzona, tamtejszym działaczom pomagają ci z Val di Fiemme. Ponadto drugiego lutego 2011 roku będziemy mieli testowy sprint w Moskwie i jeśli wszystko wypadnie dobrze to na początku lutego 2012 roku Moskwa będzie miała u siebie Puchar Świata.
W ostatnich latach FIS ma wiele nowych pomysłów, jak choćby właśnie sprinty w miastach, czy specjalny bieg w Szklarskiej-Porębie. Czy jest jeszcze coś co może być wypróbowane w kolejnych sezonach?
- Generalnie uważam, że wprowadziliśmy pewną optymalizację poszczególnych rodzajów konkurencji. Z drugiej strony, uzyskaliśmy to właściwie już w 2003 roku, gdy powstała swoista baza wyjściowa naszych pomysłów. Program mistrzostw świata jest taki sam od 2005 roku, w sezonie 2006/2007 doszedł Tour de Ski. Generalnie wszystkie nowości nie wyszły poza podstawowe pomysły z 2003 roku. Bieg w Szklarskiej-Porębie, gdzie najpierw ma być wspinaczka, a potem zjazd, wydaje się nowy, ale to przecież kolejny bieg ze startu wspólnego, tylko trochę urozmaicony. Ale takie poprawki i zmiany mają zwykle na celu po prostu lepsze zaprezentowanie biegów.
Mówi się także, że wprowadzone zostaną etapowe mistrzostwa świata, coś na kształt Touru, w latach gdy nie ma igrzysk olimpijskich ani zwykłych mistrzostw. Kiedy można spodziewać się po raz pierwszy takiej imprezy?
- Kongres FIS zaaprobował pomysł etapowych mistrzostw świata. Obecnie wraz z naszymi partnerami pracujemy nad poprawnym wprowadzeniem tej imprezy. Musimy wszystko ustalić, dogadać kwestie praw autorskich do transmisji. Głęboko wierzę, że w 2016 roku uda się już takie mistrzostwa przeprowadzić.
Jak wygląda obecnie zainteresowanie biegami narciarskimi? Czy na przestrzeni ostatnich lat wzrosło?
- Gdybym miał porównać oglądalność transmisji telewizyjnych z zawodów Pucharu Świata w sezonie 2003/2004 oraz 2009/2010, wzrost ilości widzów wynosić będzie około 50 proc. Nie ma miejsc, gdzie byśmy stracili widzów, wszędzie jest zysk, a przecież wciąż jeszcze w każdym miejscu można coś pod tym względem poprawić i zyskać nowych fanów biegów narciarskich. W ciągu najbliższych lat, nawet pięciu-sześciu, szczególnie dotyczy to Polski i Szwajcarii. Wiemy, że sukces zawodnika z danego kraju wpływa na zwiększenie oglądalności w tym państwie. Blisko dwukrotnie wzrosła oglądalność Tour de Ski jeśli porównamy pierwszą i ostatnią edycję. Ale najważniejsze i najpopularniejsze i tak zawsze są oczywiście igrzyska olimpijskie i mistrzostwa świata. Dzięki najlepszej możliwej porze transmisji w Europie w trakcie igrzysk w Vancouver biegi narciarskie osiągnęły oglądalność, jakiej nie miały w telewizji nigdy w historii.
A czy FIS stara się także dotrzeć tam, gdzie nie ma jeszcze zbyt wielu fanów biegów ani czołowych narciarzy?
- Tak. Mamy wprawdzie obszary, które są dla nas najważniejsze, co nie znaczy jednak, że nie zaniedbujemy tych nowych, potencjalnie zainteresowanych biegami. Podstawą jest śnieg, a także chęć rozwoju naszego sportu. Popularyzacja biegów narciarskich jest dla nas bardzo ważna – chcemy pokazać, że to sport zdrowy i godny zainteresowania, który wciąż może się rozwijać.
W ostatnich latach biegi narciarskie nie były wolne od dopingu, szczególnie w Rosji. Jak ocenia pan pracę Jeleny Wialbe, nowej prezydent Rosyjskiej Federacji Narciarskiej, w celu walki z dopingiem?
- Walka ta stała się dla nas bardzo ważna już w 2001 roku. Żeby przyniosło to efekt trzeba pieniędzy, więc również w FIS zainwestowaliśmy wiele, rozwinęły się kontrole. Udało się wiele osiągnąć, ale nie można się nigdy poddać, bo wiemy, że ta walka się nigdy nie skończy. Oczywiście cieszę się słysząc, że Rosja wykonuje wiele pracy pod tym względem. Rok temu Rosjanie dostali od nas jasne przesłanie, a także karę finansową. Obecnie nowi liderzy z Wialbe jako prezydentem, przyjęli to do wiadomości i konsekwentnie zwalczają doping.