- Trener może potwierdzić. Co drugi dzień o nim mówię, przez cały rok. Nic nie jest tak ciężkie jak to. Nigdy tej góry nie polubię, zresztą przed startem wszystkie sobie - dodała najlepsza polska biegaczka w rozmowie z Rzeczpospolitą.
- Ta wspinaczka jest tak wymagająca, że wywraca wyniki Touru. Można niemal cały cykl przebiec dobrze, a potem wszystko zepsuć. Jak w niedzielę Marit Bjoergen. Ja wreszcie wbiegłam tutaj na metę zadowolona. Dwa lata temu pobiegłam źle taktycznie, rok temu byłam przeziębiona i męczyłam się jak kot. Do trzech razy sztuka. Gdyby nie ten sprint w Czechach... Byłam w formie, trasę przygotowali znakomicie, ale jak pech to pech. Marzyło mi się podium, ale i tak się cieszę. Jestem tuż obok niego - powiedziała Justyna Kowalczyk.
Jakie plany ma polska zawodniczka? - Jadę do domu na dwa dni odpoczynku, a potem do Kanady, na próbę przedolimpijską. Tam będziemy kilka dni przed startem. Wiemy, że obsada będzie słaba, zabraknie Finek, Norweżek. Nie chcemy z tego startu rezygnować, musimy zobaczyć jak to wszystko na miejscu wygląda.