Korki w górach, przeraźliwy mróz nawet w namiocie. Adam Bielecki zdradza ciekawe kulisy wypraw

Korki w drodze na ośmiotysięczniki, "żałosne" tempo ataków szczytowych i ponad 30 stopni mrozu w namiotach himalaistów. Adam Bielecki zdradza wiele ciekawych szczegółów wypraw.

Szymon Mierzyński
Szymon Mierzyński
Adam Bielecki WP SportoweFakty / Na zdjęciu: Adam Bielecki
35-latek, który w styczniu brał udział w akcji ratunkowej pod Nanga Parbat (8126 m n. p. m.), zakończonej ocaleniem Elisabeth Revol, rozmawiał w talk show "20m2" z Łukaszem Jakóbiakiem i odniósł się m. in. do rosnącej popularności alpinizmu.

- To ma dwie strony. Rozgłos może pomóc w kwestii finansowania wypraw. Łatwiej pozyskiwać dotacje, jednak rozpoznawalność bywa męcząca. Mnie to też onieśmiela, bo nasza popularność wynika głównie z tego co wydarzyło się pod Nanga Parbat - przyznał Adam Bielecki.

Wspinacz podkreśla, że akcja ratunkowa nie była niczym nadzwyczajnym. - To wcale nie był mój najcięższy dzień w górach. Akcja trwała 18 godzin, co nie jest wysiłkiem niecodziennym, bo każdy atak szczytowy trwa ok. 15 godzin. Mogę powiedzieć, że wyjście do obozu trzeciego na K2 było bardziej męczące. Zresztą akcji ratunkowych było w przeszłości więcej, ale te poprzednie nie interesowały nikogo poza wąskim gronem specjalistów. Pomagamy kolegom, bo tak było, jest i będzie. Dlatego do rozgłosu mamy spory dystans.

Zainteresowanie mediów ma jednak pozytywny wpływ na kwestie organizacyjne, zwłaszcza że koszty wypraw są czasami ogromne. - Próba zdobycia K2 zimą kosztowała ponad 1 mln zł - wyjaśnił Bielecki. - Jednak te wyprawy, które organizuję sam, w węższym gronie i latem, zamykają się w kwocie 100 tys.

ZOBACZ WIDEO: Denis Urubko: Sytuacja z Krzysztofem Wielickim to nie był konflikt. Takie jest życie
Atakowanie ośmiotysięczników to ekstremalne wyzwania, a himalaiści zmagają się z warunkami, jakie trudno sobie nawet wyobrazić. - Najniższa temperatura, jaką mieliśmy w bazie, wyniosła -32 stopnie Celsjusza. Z kolei w namiotach w ostatnich obozach spada ona nawet do -40 albo -45 stopni. Trzeba więc uważać na odmrożenia - stwierdził Bielecki, choć tego rodzaju dolegliwości są jego zdaniem do uniknięcia.

- Poza sytuacjami ekstremalnymi, takimi jak wypadek, nieplanowany biwak, albo utrata części sprzętu, odmrożenie jest wynikiem zaniedbania. Najgorsze jest to, że odmrożenia się nie czuje. Ból pojawia się dopiero gdy sytuacja wraca do normy. Łatwo więc przegapić moment, w którym jest już za późno. Dlatego ważne jest kontrolowanie kończyn i ruszanie palcami - dodał.

Są różne sposoby na unikanie odmrożeń. - Ja używam rozgrzewaczy chemicznych. To wkładki, które w reakcji z tlenem wydzielają ciepło. Mamy też rozgrzewacze elektryczne na baterie, w których znajdują się trzy poziomy regulacji ciepła. Takie urządzenie działa przez kilka godzin. Poza tym używa się rękawic, jednocześnie nosi się nawet trzy lub cztery pary.

Zjawiskiem, które może zaskakiwać są... korki w górach. - Bierze się to stąd, że coraz więcej ludzi uprawia alpinizm. Rośnie liczba wypraw komercyjnych i one robią ruch. Na Mount Everest wchodzi dziennie nawet 350 osób, dlatego od wielu lat zakłada się tam dwie linie "poręczówek" - jedną dla tych, którzy wchodzą, a drugą dla schodzących. W korku utknąłem podczas letniej wyprawy na K2. Ze względu na te warunki, dla mnie wspinanie się latem na ośmiotysięczniki nie jest atrakcyjne - przyznał Bielecki.

Choć zainteresowanie alpinizmem ostatnio znacznie wzrosło, 35-latek podkreśla, że atak szczytowy wcale nie jest ekscytujący. - Tempo jest żałosne. Gdyby zrobić streaming na żywo, to ja się zawsze śmieję, że byłby to najnudniejszy film na świecie. Jeden krok, kilka oddechów, następny krok i znów kilka oddechów. Potem rozbija się obóz, co akurat trwa chwilę, ale później przez cztery godziny topimy wodę, by móc ją zagotować. Atak szczytowy to schemat: wspinanie, gotowanie wody i sen. Samo wchodzenie jest wolne, bo wydolność organizmu na dużych wysokościach to jakieś 20 procent tego, co mamy na poziomie morza. Trudności techniczne wcale nie są takie duże. Wiele osób - będąc na dole - mogłoby taką drogę przejść. Wyzwaniem jest jednak pokonanie jej na wysokości siedmiu albo ośmiu tysięcy metrów - przy najtrudniejszych warunkach - stwierdził Bielecki.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×