Okazuje się, że w ostatnich tygodniach władze Betard Sparty Wrocław usilnie namawiały Grega Hancocka, by ten po kilku latach przerwy, zdecydował się na powrót do żużla w roli zawodnika. 52-latek ostatni raz na żużlu w oficjalnych zawodach ścigał się w 2018 roku, ale nawet wtedy prezentował się fenomenalnie i nie ustępował dużo młodszym rywalom.
- Władze Sparty Wrocław rzeczywiście pytały mnie w ostatnim czasie kilkukrotnie, czy nie zechciałbym wrócić do żużla. Doceniam taki gest, ale zakończyłem już żużlową karierę i nie zamierzam jej wznawiać. To miłe, że ktoś jeszcze wierzy, że mimo swojego wieku wciąż mógłbym być mocnym punktem zespołu w PGE Ekstralidze - przyznał legendarny zawodnik, który podczas Grand Prix pomaga Maciejowi Janowskiemu.
Nie ma się co dziwić, że wrocławianie właśnie w Hancocku upatrywali najlepszej możliwej opcji na załatanie dziury w składzie po mistrzu świata Artiomie Łagucie. Amerykanin doskonale zna zespół, bo od roku pracuje we Wrocławiu jako konsultant do spraw sportowych i miał duży udział w zeszłorocznym triumfie ligowym wrocławskiego klubu. Ostatecznie jednak 52-latek dość szybko podjął decyzję o odmowie.
ZOBACZ WIDEO: Idą zmiany w Lechii. Czy klubowi grozi niedawny scenariusz Wisły?
- Młodzi zawodnicy są znacznie lepsi i szybsi. Wierzę, że mógłbym jeździć na niezłym poziomie, ale na pewno nie udałoby mi się zastąpić Artioma Łaguty. Myślę, że 10 punktów w meczu wciąż byłoby w moim zasięgu. Problem jednak w tym, że nie chce już robić sobie krzywdy psychicznie i fizycznie. Rozmowa z działaczami na ten temat była bardzo krótka i nie miałem żadnych wątpliwości, że muszę odmówić - przyznał były żużlowiec.
Po odmowie ze strony legendarnego żużlowca, wrocławianie zaprzestali kolejnych prób ściągnięcia dodatkowych zawodników i teraz skupiają się na odbudowie dyspozycji obecnych członków zespołu.
Czytaj więcej:
Miał być hit, wyszedł kit
Wraca po ponad 20 latach