Jest 6 października 2019 roku, a władze Grand Prix ogłaszają właśnie nazwiska czterech zawodników, którzy otrzymają stałe dzikie karty do przyszłorocznego cyklu mistrzostw świata. Wśród nominowanych jest choćby Antonio Lindbaeck, ale brakuje miejsca dla Mikkela Michelsena. Duńczyk, który chwilę wcześniej sięgnął na Stadionie Śląskim po mistrzostwo Europy, o braku nominacji dowiedział się podczas pobytu w hotelu i był tak wściekły, że rozwalił stolik w pokoju.
Dla wszystkich, którzy go dobrze znają, tak nerwowa reakcja nie była niczym zaskakującym, bo Michelsen od dziecka był bardzo ambitny i wybuchowy. Swoje piętno odcisnęły na nim relacje z ojcem, który od najmłodszych lat był wobec niego bardzo wymagający i praktycznie co chwilę podwyższał poprzeczkę. Oczekiwania wobec kariery syna były tak duże, że o mało nie zdecydowały o jej przedwczesnym zakończeniu.
- Moje relacje z tatą były bardzo trudne. Tata ma podobny charakter do mnie i jest bardzo ambitny. Wiedział, że mam talent i to powodowało, że nigdy mi nie odpuszczał. Zdarzało się, że potrafiliśmy wracać busem z zawodów przez pięć, sześć godzin zupełnie się do siebie nie odzywając. Oczywiście często zdarzało się, że oświadczałem tacie, że to już koniec mojej przygody z żużlem. Zresztą jako nastolatek bardzo łatwo traciłem kontrolę nad emocjami, gdy zdarzało mi się przegrywać. Tata zawsze powtarzał, że jeśli chcę się tak zachowywać, to on sprzeda cały sprzęt i nie będzie jeździł ze mną na zawody. Wiadomo, że jako 14-latek nie mogłem poradzić sobie bez niego, bo przecież ktoś musiał choćby prowadzić samochód - wspomina swoje początki Michelsen.
ZOBACZ WIDEO To oni rządzą żużlem z tylnego siedzenia? Faworyzowanie niektórych zawodników i wyścig zbrojeń
Ciągle musiał walczyć, by sprostać oczekiwaniom
Co ciekawe, zupełnie inne podejście do sportu miała mama Mikkela, której co prawda od początku żużel nie przypadł do gustu, ale jednocześnie potrafiła być dla swojego syna wyrozumiała i chciała, by po prostu dobrze się bawił.
- Tata z kolei cały czas wymagał ode mnie najwyższego poziomu i motywował do pracy nad sobą. Był bardzo zadowolony, gdy robiłem postępy i zwyciężałem, ale jednocześnie bardzo, bardzo zły i zawiedziony, gdy przydarzały mi się wpadki. Podczas mojej kariery na miniżużlu, ale także później mieliśmy z tego powodu wiele kłótni i często skakaliśmy sobie do gardeł. Jak to wspominam, było tego aż za dużo i to nie było zdrowe. Wiele razy zdarzało się jednak, że łapałem doła i chciałem z tym skończyć. Gdy wyniki były słabe, a presja ze strony taty ogromna, to naprawdę nie było to łatwe. Ostatecznie jednak takie myśli przechodziły po paru godzinach - przyznaje z perspektywy czasu wicelider cyklu Grand Prix.
Choć relacje z tatą nie należały do łatwych, to jako nastolatek nie miał innego wyjścia i jeśli tylko chciał kontynuować starty na żużlu, musiał spróbować sprostać oczekiwaniom ojca. Ten cały czas nakręcał go do osiągania lepszych wyników.
- Dopiero z perspektywy czasu doceniłem wszystko, co dla mnie zrobił. Teraz jestem mu bardzo wdzięczny i wiem, że bez niego nie osiągnąłbym takiego poziomu. W ogóle nasze relacje bardzo się zmieniły, odkąd podjąłem decyzję o rozdzieleniu spraw rodzinnych i żużla. Gdy tata przestał jeździć ze mną na zawody, nagle staliśmy się najlepszymi przyjaciółmi. Teraz powroty do Danii i wizyty w rodzinnym domu zawsze są wspaniałe, a rodzinne relacje są zupełnie na innym poziomie - wyznaje Michelsen.
Po rozłące ropoczął profesjonalną karierę
Ostatecznie do rozstania z tatą doszło w 2013 roku, podczas pierwszego profesjonalnego sezonu Mikkela Michelsena. Duńczyk miał wtedy 19 lat, dopiero co skończył szkołę i podpisał zawodowe kontrakty z Dackarną Malilla oraz Fogo Unią Leszno. Tata został menedżerem produkcji w jednej z okolicznych firm i po prostu nie miał czasu, by dłużej zajmować się karierą syna.
Początkowo w zastępstwie pomagał mu kolega taty, ale młody zawodnik szybko zrozumiał, że nie jest to wystarczająco profesjonalny układ. Zatrudnił więc pierwszego mechanika i mimo że Michelsen często sam pomagał przy sprzęcie, to przez częste starty roboty przy motocyklach było tak dużo, że wkrótce doszedł do nich kolejny mechanik. Duńczyka stać było na taki wydatek, bo już od 2011 roku miał swoich sponsorów, którzy zastąpili wsparcie rodziców.
Choć Mikkel zbudował profesjonalny team, to początek kariery w Polsce był bardzo trudny. - Poszedłem do Leszna i nawet pasowało mi to, że początkowo nie będę ścigać się w każdy weekend, bo i tak miałem sporo okazji do jazdy w innych rozgrywkach. Problemem okazało się jednak to, że spisywałem się znacznie gorzej niż przypuszczałem. Po dwóch latach odszedłem z Unii i przeszedłem do Ostrowa, gdzie czułem się znakomicie. Pewnie w ogóle nie myślałbym o odejściu, gdyby nie problemy finansowe i zamknięcie klubu. Podobnie jak inni zawodnicy, straciłem wtedy naprawdę duże pieniądze, a było to dla mnie szczególnie trudne, bo dopiero rozpoczynałem karierę. Mimo to stwierdziłem, że tym razem jestem już gotowy na PGE Ekstraligę i przyjąłem ofertę z Tarnowa - wspomina tamten okres.
Mimo pewnego miejsca w składzie Michelsen znów zaliczył brutalne zetknięcie z najlepszą żużlową ligą świata. Przytrafił mu się najprawdopodobniej najgorszy sezon w profesjonalnej karierze (średnia 0,950 pkt/bieg). Duńczyk był jednym z winowajców spadku Unii Tarnów z ligi, ale po sezonie wyciągnął odpowiednie wnioski.
- Zdałem sobie sprawę, że PGE Ekstraliga to w tym momencie zbyt wysokie progi i czas odbudować się w niższej lidze. Po prostu byłem jeszcze za słaby, ale też mój sprzęt nie był tak dobry, jak powinien. Dałem sobie dwa lata na zebranie doświadczeń w I lidze - dodaje.
Udało się dopiero za trzecim razem
Później wcale nie było jednak łatwiej, bo po spadku Michelsen zdecydował się podpisać kontrakt z Unią Tarnów, ale mimo znakomitej formy, szybko popadł w konflikt z władzami klubu, a po jednym z wywiadów został odstawiony od drużyny. Kiepska opinia po tamtym sezonie ciągnęła się z nim zresztą bardzo długo.
Potem przyszła pora na Gdańsk i choć tamten sezon nie był bardzo udany dla klubu, to indywidualnie Michelsen pokazał, że radzi sobie znakomicie i jest gotowy na większe wyzwania. Gdy więc nadeszła oferta z Motoru Lublin, który chwilę wcześniej awansował do PGE Ekstraligi, Duńczyk zdecydował się na trzecią próbę w najlepszej żużlowej lidze świata, a to okazała się szczęśliwa. Od tego czasu sam zawodnik co roku kończy sezon w czołówce najlepszych zawodników rozgrywek.
W Lublinie nie tylko wypłynął na szerokie wody, ale jednocześnie zakochał się w kolarstwie. Ten sport zawsze kochał jego ojciec, ale młody Mikkel wtedy jeszcze nie podzielał jego pasji. Sens kolarstwa zrozumiał dopiero w 2020 roku podczas zgrupowania Motoru Lublin w Calpe, gdy wspólnie z Matejem Žagarem wybrali się na rowerach na jeden z okolicznych szczytów.
- Gdy po kilkunastu minutach ciężkiej wspinaczki, spojrzeliśmy na widok wokół nas, po prostu się zakochałem. W sekundę zrozumiałem, dlaczego mój tata tak bardzo kochał ten sport. Teraz mamy wspólną pasję i zdarza nam się wspólnie wybrać na porządną przejażdżkę.
Wujek był przeciwieństwem taty
Karierę żużlową Mikkel Michelsen zawdzięcza jednak nie tylko swojemu tacie, ale także innym członkom rodziny, a przede wszystkim wujkowi od strony mamy.
- Dojrzewałem w rodzinie zakochanej w motorsporcie. Mój tata i wujek od dziecka jeździli na motocrossie, a mój wujek od strony mamy startował na żużlu. Wszystko było związane z motocyklami, więc siłą rzeczy ja też zostałem posadzony na pierwszy motocykl już w wieku trzech lat. Jako pięciolatek poszedłem na pierwszy trening miniżużla i spodobało mi się. Rok później rozpocząłem swój pierwszy sezon w tych rozgrywkach. Miałem dopiero sześć lat, ale bawiłem się świetnie. Od pierwszych dni pragnąłem zostać profesjonalnym żużlowcem, a w przyszłości mistrzem świata.
Jak większość młodych chłopców, wcześniej próbował jeszcze piłki nożnej, ale dość szybko zorientował się, że to nie jest sport dla niego. Gdy ktoś próbował mu odebrać piłkę, on najczęściej chwytał ją w ręce i biegł do taty. Miałem wtedy cztery lata, ale ewidentnie kopanie piłki nie sprawiało mu to przyjemności jak jazda na motocyklu.
Zawodnik do dziś nie ma wątpliwości, że żużlowcem został głównie dzięki swojemu wujkowi od strony mamy, dlatego to właśnie jego upamiętnił na kevlarze, gdy zdobywał tytuł mistrza Europy. Wujek był autorytetem, bo ścigał się na żużlu od dziecka, a potem pomagał w początkach kariery Nickiemu Pedersenowi. Dzięki temu również Mikkel do dziś ma poza torem świetne relacje z trzykrotnym mistrzem świata.
- On był moim wujkiem, ale jednocześnie najlepszym przyjacielem i zupełnym przeciwieństwem mojego taty. Był zawsze uśmiechnięty, wesoły i uczył mnie, że nie można przejmować się tak mocno wynikami i trzeba szybko zapomnieć o tym, co wydarzyło się na torze. Niestety zmarł w 2011 roku, a mi pozostały jedynie znakomite wspomnienia z nim związane. Jeżdżąc na żużlu często o nim myślę i mam nadzieję, że jest ze mnie dumny - przyznaje zawodnik.
Zaczynał podobnie jak Zmarzlik
Mikkel zaczął treningi na żużlu od klasy 50cc, wielkich sukcesów nie osiągał od razu, ale najważniejsze, że czerpał sporą radość z jazdy. Pierwsze medale zdobył dopiero po dwóch, trzech latach, a już jako 12-latek jeździł na pierwsze międzynarodowe turnieje i reprezentował w nich Danię.
Równolegle z miniżużlem poznawał także bardzo wielu dyscyplin, a jego plan tygodnia był wypełniony zajęciami z tenisa, tenisa stołowego, gimnastyki, pływania, koszykówki, siatkówki, a nawet unihokeja. Oczywiście na większość tych sportów miał czas dopiero po zakończeniu sezonu miniżużlowego.
Z tego wszystkiego najbardziej w karierze żużlowej pomogły mu zajęcia gimnastyczne, które sprawiły, że do dziś jest bardzo rozciągnięty, a gibkość sprawia, że do tej pory uniknął poważnych kontuzji. Choć trudno w to uwierzyć, to podczas 22 lat jazdy na żużlu doznał jedynie kontuzji przemieszczenia barku, kilku wstrząśnień mózgu i złamania jednej kości w stopie. Więcej pecha miał podczas przygody z gimnastyką, którą musiał zakończyć po trzech latach ze względu na uraz skręcenia kolana i problemy z więzadłami.
- Wiele razy w ostatnich pięciu latach dostawałem pytanie, co robiłbym gdybym nie został żużlowcem. Problem jednak w tym, że ja nigdy nie zadawałem sobie takiego pytania, bo od dziecka marzyłem, by jeździć na żużlu i nigdy nie liczyło się nic więcej. Profesjonalną karierę zacząłem jako 19-latek, więc moje marzenia spełniły się dość szybko. Nie zdążyłem rozważyć nawet innej opcji - śmieje się Duńczyk.
Nikt nie dziwił, się, że wyjeżdża do Polski
Jak każdy żużlowiec, także i 28-latek z Nykobing Falster kocha prędkość i adrenalinę. Jedną z jego ulubionych aktywności jest jazda na skuterze wodnym, dlatego Mikkel postanowił kupić sobie własną maszynę i dość często organizuje wypady na jedno z jezior w okolicach Rybnika. Wcześniej bardzo lubił także narty i snowboard, ale od kilku lat uważa, że to za zbyt niebezpieczne zajęcie i unika tych aktywności. Na stoku nie zawsze wszystko zależy od ciebie, a żużlowiec na tyle poważnie podchodzi do swojej kariery, że nie chce ryzykować poważnego urazu dla chwili przyjemności.
Zawodnik nie boi się jednak odważnych decyzji, a taką z pewnością była ta o przeprowadzce do Polski, podjęta jeszcze w 2017 roku.
- Gdy pierwszy raz ogłosiłem moim znajomym, że wyprowadzam się do Polski, nie było to dla nich szokiem, bo oni wiedzieli, że na pierwszym miejscu liczy się dla mnie żużel. Rodzice byli początkowo smutni, ale szybko zrozumieli, dlaczego to robię. Przy podejmowaniu decyzji o przeprowadzce bardzo pomógł mi mój najlepszy przyjaciel, który chwilę wcześniej wyprowadził się z Danii do Dubaju, by tam pracować. Wtedy zdałem sobie sprawę, że jeśli on może wyprowadzić się tak daleko od domu, by poświęcić się swojej pracy, to dla mnie wyprowadzka do Polski będzie czymś prostym. Od tego czasu byłem pewny swojej decyzji.
- W Polsce żyję już od sześciu lat i nawet nie przeszło mi przez myśl, by teraz wracać na stałe do Danii. Tutaj jest mój dom i czuję się bardzo dobrze. Wyprowadzka z Danii w 2017 roku była odważną decyzją, a pierwsze miesiące spędzone w Polsce były dziwne. Choć dużo wtedy podróżowałem, wszystko w Polsce było dla mnie nowe. Teraz cieszę się, że podjąłem taką decyzję. Na początku miałem tutaj tylko mechaników, ale teraz mam mnóstwo znajomych, siłownię, swoje ulubione trasy rowerowe, a nawet skuter wodny - mówi.
Poza żużlem i doglądaniu motocykli w warsztacie, zawodnik sporo czasu poświęca śledzeniu rozgrywek NBA. Nie ma tam co prawda swojego ulubionego zespołu, ale w tym roku, mimo słabego sezonu, mocno wspierał Los Angeles Lakers ze względu na LeBrona Jamesa, który jest jego ulubionym zawodnikiem. Podobała mu się także gra Dallas Mavericks z niesamowitym Luką Donciciem. W play-off stawia jednak na Miami Heats, którzy mają w składzie świetnych Jimmy'ego Butlera i Tylera Herro.
Ukochana nie pokochała żużla
W sięganiu po najwyższe laury w żużlu od niedawna Mikkelowi pomaga także wsparcie partnerki, którą poznał w czasie ostatnich wakacji w USA.
- Niedawno obchodziliśmy piąty miesiąc znajomości. Niestety to relacja na odległość, bo ona mieszka w Houston. Zimą pojechałem do mojego znajomego do Houston na 20 dni i to właśnie dzięki niemu się poznaliśmy. Ostatecznie postanowiłem zostać tam dwa i pół miesiąca. Niedawno ona odwiedziła mnie w Polsce i była nawet na trzech meczach żużlowych. Niestety nie pokochała żużla, bo dla niej ten sport jest zbyt szybki i niebezpieczny. Podobnie zresztą uważają choćby moja mama i babcia, które też nie lubią oglądać moich meczów. Spędziliśmy jednak miło czas, a dla niej była to pierwsza podróż do Europy. Była miło zaskoczona Polską, choć przyznała, że wolałaby zobaczyć ten kraj, gdy pogoda będzie znacznie lepsza. Żałuję, że nie możemy być dłużej razem, ale już planuję, że w lipcu wykorzystam krótką przerwę pomiędzy rozgrywkami właśnie po to, by ją odwiedzić. Na dłuższy pobyt w USA przyjdzie czas po zakończeniu sezonu - przyznaje.
Na razie priorytetem są występy dla Motoru Lublin w PGE Ekstralidze oraz walka o tytuł mistrza świata w Grand Prix.
- Czy jestem gotowy, by być mistrzem świata? Na pewno chcę być mistrzem, ale w tym roku liczę przede wszystkim na miejsce w czołowej szóstce i wiem, że mam na to spore szanse. Jestem jeszcze młodym zawodnikiem, więc spokojnie czekam na to, co się wydarzy. Na każdy turniej GP jadę z myślą o zwycięstwie. Przede wszystkim cieszę się, że jestem uczestnikiem mistrzostw świata i udało mi się zakwalifikować do nich samumu poprzez mistrzostwa Europy - dodaje na zakończenie.
Mateusz Puka, dziennikarz WP Sportowefakty
Czytaj więcej:
Skandal po meczu. Menedżer i zawodnik zmieszani z błotem
Zawodnicy sami powinni decydować, kto będzie wykluczony