[b]
[/b]Krzysztof Meyze to jeden z najlepszych polskich sędziów żużlowych, który przez ostatnich 13 lat sędziował aż osiem finałów PGE Ekstraligi i trzy finały indywidualnych mistrzostw Polski. W niedzielę podczas spotkania Fogo Unii Leszno z For Nature Solutions Apatorem Toruń popełnił jednak błąd (ZOBACZ NAGRANIE), który odmienił losy meczu i miał wpływ na ostateczną porażkę gości. Od tego czasu życie jego i całej jego rodziny zamieniło się w piekło.
Arbiter i jego najbliżsi praktycznie co chwilę otrzymują kolejne obraźliwe wiadomości, życzenia śmierci i pogróżki. To już nie pierwsza taka sytuacja w polskim żużlu, bo spirala nienawiści wobec sędziów rozkręca się praktycznie co tydzień i trwa co najmniej kilka dni po każdym spotkaniu. Nie ma przy tym szczególnego znaczenia, czy dany arbiter popełnił błąd, czy poprawnie zinterpretował wydarzenia na torze. Dodatkowo zaatakowani sędziowie nie mogą się bronić, bo władze polskiego żużla zakazały im publicznych wypowiedzi. Dziś, w ramach wyjątku, szansę na opowiedzenie o swoich doświadczeniach z ostatnich dni dostał Krzysztof Meyze, który musi mierzyć się z gigantycznym atakiem ze strony fanów, działaczy i ekspertów.
Mateusz Puka, WP Sportowefakty: Choć od niedzielnego meczu i kontrowersyjnego wykluczenia minęło już trochę czasu, to wciąż nie miał pan czasu wytłumaczyć się z tej decyzji. Czym się pan kierował wykluczając Patryka Dudka z powtórki 13. biegu?
Krzysztof Meyze: Oglądając ten wyścig na żywo byłem przekonany, że pomiędzy Piotrem Pawlickim a Patrykiem Dudkiem dwukrotnie doszło do kontaktu. Proszę pamiętać, że na torze wszystko dzieje się w ułamkach sekund, a ja na przerwanie biegu również miałem raptem sekundę. Pole widzenia miałem ograniczone, bo wszystko działo się przynajmniej 100-150 metrów od wieżyczki sędziowskiej. Gdybym nie zdecydował się przerwać wyścigu, to po jego zakończeniu nie mógłbym już nikogo wykluczyć.
ZOBACZ WIDEO To oni rządzą żużlem z tylnego siedzenia? Faworyzowanie niektórych zawodników i wyścig zbrojeń
Co pan zobaczył, gdy chwilę później analizował powtórki telewizyjne?
Być może za bardzo skupiłem się na jednej powtórce, może umknęła mi inna, ale uznałem, że pomiędzy zawodnikami nie doszło do kontaktu. Można powiedzieć nawet, że jak na żużel jechali w sporej odległości, a Patryk Dudek miał jeszcze miejsce pod bandą, by kontynuować ściganie. Zdecydowałem więc, że winnym przerwania biegu nie jest Pawlicki, a wobec tego, że musiałem znaleźć winnego przerwania tego biegu, więc wykluczyłem Dudka.
Teraz podjąłby pan inną decyzję?
Po tym co przeszedłem w ostatnich dniach nawet, gdybym dalej uważał inaczej, to i tak wolałbym cofnąć czas i podjąć inną decyzję. Po chłodnej analizie już wiem jednak, że popełniłem błąd. Jestem jednak tylko człowiekiem i wiedziałem, że ten dzień musiał w końcu nadejść. Mało kto zdaje sobie sprawę, w jakich warunkach podejmujemy decyzje w czasie meczów. Sędzia nie może sobie wybrać powtórek sam i ogląda te same ujęcia, które oglądają widzowie w telewizji. Z tą różnicą, że my mamy do dyspozycji mały ekran. Dodatkowo trudno skupić się tylko na oglądaniu powtórek, bo na stadionie panuje wrzawa, ktoś mówi na słuchawkach, trzeba odbierać telefony z parku maszyn, które dzwonią bez przerwy, a ktoś inny ponagla, by szybko podjąć decyzję.
Spodziewał się pan, że jedna decyzja może rozpętać aż taką burzę, a pan może stać się wrogiem publicznym numer jeden?
W tym roku sędziowałem już dziewięć zawodów, a do tej pory każdy mój występ przełożeni oceniali na 10 punktów na 10 możliwych. Byłem przygotowany, że w końcu i ja będę musiał się pomylić, ale nigdy nie sądziłem, że spadnie na mnie aż taka fala hejtu, a już nigdy nie przypuszczałem, że ja i moja rodzina będziemy zastraszani.
Jest aż tak źle?
Jak ktoś mi powie, że w piłce nożnej sędziowie mają najgorzej, to tylko się zaśmieję. W żużlu z miesiąca na miesiąc sytuacja jest coraz gorsza. Sam zastanawiam się, gdzie jest granica i co jeszcze musi się stać, by ktoś spróbował rozwiązać tę sytuację. Na większość meczów mam ponad 200 kilometrów, a to oznacza, że muszę wyruszyć z domu dzień wcześniej, by na stadionie pojawić się wypoczęty na 5-6 godzin przed planowanym rozpoczęciem spotkania. Wiadomo, że w takiej sytuacji wieczorem trzeba jeszcze normalnie zjeść kolację. Coraz częściej nachodzą mnie wątpliwości czy wychodzenie z hotelu jest bezpieczne. Ludzie w miastach żużlowych mnie znają, a przecież nie wiem, czy nie trafię na kogoś, kto kilka dni wcześniej groził mi śmiercią. Nie wiem, czy takie wiadomości można traktować jako żart, ale chyba nikt normalnych tego nie lekceważy i nawet, jeśli staramy się o tym zapomnieć, to tkwi to w naszej podświadomości. Po tym co doświadczam, już wiem, że wcześniejsze samobójstwa zawodników nie były przypadkiem.
Skala faktycznie jest aż tak duża?
Od niedzielnego wieczora na mój profil oraz profile mojej żony i syna w mediach społecznościowych wysłano blisko tysiąc mówiąc bardzo delikatnie - obraźliwych wiadomości. Grożono nam śmiercią, wyzywano całą moją rodzinę, kibice grozili, że zniszczą nam życie. Wiadomości i telefonów było tak dużo, że wykasowanie ich wszystkich zajęło nam kilka godzin. Problem w tym, że choć od meczu minęły już cztery dni, to kolejne wiadomości wciąż spływają.
Ucierpiał też pana profil w mediach społecznościowych, na którym chwalił się pan swoim hobby związanym z wykonywaniem rzeźb w drewnie.
Fani najpierw zasypywali mnie negatywnymi komentarzami, a gdy zablokowałem możliwość komentowania, to obniżali mi noty. Rzeźbienie w drewnie to moje hobby, a dzięki profilowi poznałem wielu wartościowych ludzi, często również dzięki niemu ludzie prosili żebym przekazał jakąś prace na cele charytatywne i zawsze tak robiłem. Atak był jednak tak duży, że uznałem, że to nie ma sensu i wykasowałem ten profil. To jednak nie koniec, bo później fani przerzucili się na firmę o podobnej nazwie i ją również zaczęli atakować. Właściciel nie wiedział, co się dzieje, bo został ofiarą ataku tylko dlatego, że jego działalność miała zbliżoną nazwę do mojej. Boli mnie, że jeden z toruńskich portali opisał atak z uznaniem dla zaradności kibiców.
Domyślam się, że najbliżsi robią wszystko, by nie wrócił pan już na wieżyczkę sędziowską.
Moja żona i syn bardzo mnie wspierają, ale faktycznie oboje uważają, że sprawy zaszły za daleko i namawiają mnie, bym porzucił pracę jako sędzia. To dla mnie dodatkowe zajęcie, ale z każdym tygodniem staje się coraz bardziej uciążliwe. Zastanawiam się, co będzie dalej i chyba po raz pierwszy w życiu mam obawy o swoje bezpieczeństwo, a nawet życie. Wyzwiska to jedno, ale grożenie śmiercią całej mojej rodzinie, to przegięcie. To tragiczne i chore.
A przecież żużel to sport rodzinny...
Chwalimy się tym, ale chyba czas powiedzieć pewnym praktykom wyraźne stop. Sam byłem świadkiem, gdy ojciec z 5-letnim synem na barana wyzywał mnie przez cały mecz, a syn machał rękami sugerując, że mnie pobije. Takich sytuacji na stadionach jest całkiem dużo, ale nie przejmuje się nimi aż tak mocno, jak atakami na moją rodzinę. Zresztą podobne przemyślenia mają także inni sędziowie. My po prostu coraz częściej boimy się o swoje zdrowie.
Nie brakuje głosów, że krytyka sędziów rozpoczyna się od emisji Magazynu PGE Ekstraligi w Canal+, gdzie szef sędziów Leszek Demski nie ma dla was litości i ocenia publicznie każdą waszą decyzję.
Oczywiście, że ten program nie ułatwia nam pracy. Najgorsze jest to, że często z oczywistych sytuacji robi się debatę i próbuje na siłę kwestionować każdą decyzję sędziego. 90 procent kontrowersji nie jest żadnymi kontrowersjami, a eksperci, którzy komentują te decyzje często robią to bez podstaw regulaminowych. Czasami nie mogę słuchać tych rozmów. Niestety często zauważam, że w tych dyskusjach nie chodzi o to, by wyjaśnić problem, a wywołać jedynie jakieś emocje i sprowokować ekspertów do różnicy zdań. To nie tylko moja opinia, to opinia wszystkich sędziów.
To chyba druga z patologii w polskim środowisku sędziowskim, bo nikt z was nie może zabierać głosu i bronić się aż do momentu, gdy otrzyma wyraźną zgodę
Ta rozmowa też odbywa się tylko dlatego, że moi przełożeni zdali sobie sprawę co się dzieje i pozwolili mi bronić siebie i moją rodzinę. W innych wypadkach mam zakaz nawet nieoficjalnych rozmów z dziennikarzami. Nie możemy wyjaśniać swoich decyzji i bronić się przed atakami.
Zdarzają się spokojniejsze tygodnie?
Praktycznie każdy nasz tydzień wygląda tak samo. W piątek lub niedzielę mamy mecz, a przez kolejne trzy dni czytamy na swój temat wyzwiska. Tutaj już nawet nie ma znaczenia, czy podjęło się słuszną decyzję. Niestety swoje dokładają dziennikarze, którzy nakręcają cały ten hejt. Dzisiaj nawet napisałem do jednego z bydgoskich dziennikarzy, którego żona to była zawodniczka, a obecnie sędzina, bo publicznie zażądał ode mnie bym posypał głowę popiołem i zamiast wrzucać zdjęcia zegarów, przeprosił fanów Apatora. Odpisał mi, że jego wpis był humorystyczny. Szkoda, że inteligentny człowiek nie zdaje sobie sprawy z tego, że taki humorystyczny wpis dla innego człowieka oznacza kolejne kilkaset obrzydliwych wiadomości.
Pan doświadczył gróźb ze strony kibiców już po meczu pierwszej kolejki, gdy wykluczył z udziału w ostatnim biegu Jarosława Hampela. Wtedy też wylał się na pana hejt?
Dostałem dziesiątki wiadomości, a przecież praktycznie od razu po meczu okazało się, że podjąłem słuszną decyzję. To był jednak tak naprawdę przedsmak tego, co dzieje się teraz. W żużlu przestaje mieć znaczenie, czy sędzia podjął słuszną decyzję, czy faktycznie popełnił błąd. Ważniejsze jest to, czy była ona pomyślna dla danego zespołu. W końcówce zeszłego roku Paweł Słupski otrzymywał telefony, by wychodząc z domu, oglądał się za siebie, bo może spotkać go coś złego. W tym roku podobne akcje miał Artur Kuśmierz, a to z czym ja zetknąłem się teraz to już przekroczenie wszystkich granic i będę o tym mówił głośno.
Ktoś może powiedzieć, że to normalne w zawodzie sędziego.
Wiedzieliśmy, że jako sędziowie musimy się liczyć z krytyką, ale nikt z nas nie pisał się na coś takiego. Rozmawiałem z sędziami piłki nożnej i hokeja, a gdy opowiadałem im, z czym musimy się mierzyć w żużlu, to kiwali z niedowierzaniem głowami. Ja nie mam problemu, by swoje decyzje tłumaczyć po meczach zawodnikom, działaczom, a nawet kibicom. Często jest tak, że ze stadionu wyjeżdżam jako ostatni, bo zdarza się, że kibic poprosi mnie o chwilę rozmowy. Uważam to za swój obowiązek, ale jednocześnie ważne jest, by dyskusja odbywała się na jakimś normalnym poziomie. Proszę zwrócić uwagę, że na poziomie PGE Ekstraligi jest już tylko pięciu sędziów. To efekt coraz większych wymagań i ogromnej presji.
Potrafi pan przyznać się do błędu?
Sędziuje od 13 lat i w tym czasie pracowałem dokładnie podczas 298 zawodów. Popełniłem w tym czasie pewnie kilkanaście błędów i nigdy nie miałem problemu, by później podejść do zawodnika i przeprosić go za swój błąd. W ubiegłym roku niesłusznie ukarałem upomnieniem Wiktora Lamparta, a przed kolejnym meczem podszedłem do niego i choć ja mam prawie 50 lat, a on 19, to nie miałem problemu, by przeprosić go za błąd. Szacunek do drugiego człowieka to elementarz, nie tylko w pracy sędziego, ale zawsze. To jednak zawsze sprawa między mną a zawodnikiem. Wbrew oczekiwaniom nigdy nie będę tego ogłaszał w formie oświadczeń.
Takie przeprosiny zdarzają się w drugą stronę?
W tym roku choćby Jarosław Hampel porozmawiał ze mną i po tygodniu od wykluczenia przyznał, że miałem rację i to on się mylił. Przyznał, że dzięki temu, że zauważyłem ten błąd, dostał motywację, by wymienić wszystkie sprzęgła i testować nowy sprzęt. Efekt jest taki, że teraz startuje jak za najlepszych lat. Podobnie było zresztą kilka lat temu z Arturem Mroczką, który na wizji krzyczał coś pod moim adresem, a na kolejnych zawodach podszedł, przeprosił, podaliśmy sobie ręce.
Często zdarzają się sytuację, w których mimo powtórki nie wie pan, jaką decyzję powinien podjąć?
Przyznam, że wiele razy miałem już tak, że sam wewnętrznie nie zgadzałem się z decyzjami, które musiałem podjąć. Widzę, że zawodnicy walczyli ostro o pozycję i trudno stwierdzić, kto z nich jest winny. Niestety nie mogę puścić takiego wyścigu w pełnym składzie, a moja praca polega właśnie na tym, by zdecydować, który zawodnik miał - choćby jeden procent - większy wpływ, że dana sytuacja się wydarzyła.
Jak wyobraża pan sobie swój powrót do sędziowania? Chyba nie będzie łatwo?
Mam spore doświadczenie i po prostu znów będę robił to, co do tej pory. Jestem po rozmowach z działaczami i wiem, że mój błąd został zakwalifikowany jako normalny błąd interpretacyjny. Gdyby zawodnicy popełniali błędy tylko raz na 200 wyścigów, to nikt nawet nie śmiałby im tego wypominać. Jedyne czego boję się na przyszłość, to tego, że ja i inni sędziowie po ostatnich doświadczeniach będziemy podświadomie iść na łatwiznę i analizować dane sytuacje pod kątem tego, jaka decyzja będzie dla nas wygodniejsza. To zawsze jest klęska sędziego, bo znaczy, że ulega presji z zewnątrz.
Dostał pan w ostatnim czas jakiekolwiek wsparcie ze środowiska?
Otrzymałem całkiem sporo pozytywnych wiadomości także od samych zawodników, szefostwa, a także działaczy i zwykłych kibiców. To dla mnie ważne, bo dalej chcę wierzyć w sens swojej pracy. Wiem, że wielokrotnie wychodziłem z dużych opresji i to mnie trzyma przy tym zawodzie.
Miał pan okazję porozmawiać już z Patrykiem Dudkiem?
Jeszcze nie, ale to dla mnie oczywiste, że jak tylko się gdzieś zobaczymy, to podejdę i porozmawiam.
Czytaj więcej:
Doradza Pawlickiemu transfer
Stanął w obronie brata