"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książki "Pół wieku na czarno", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.
***
Miniony weekend znów nam przypomniał, czym jest żużel. Że on daje, ale i odbiera. Że zapewnia ekstazę, ale i depresję. Że powoduje wydzielanie endorfin, ale też zmusza do używania morfiny. Czy to niebezpieczeństwo kiedyś minie? No nie, bo taki jest żużel. To by oznaczało jego koniec...
Co do rundy Grand Prix w Teterowie, Niemcy od dawien dawna byli dla nas wzorem, gdy chodzi o sieć autostrad. To tam się jeździło jak po stole, gdy u nas jeszcze głównie po dziurach. A dziś, w speedwayu, jest odwrotnie. Tam dziury, u nas autostrady. Kto wie, może sprawą zajmie się Unia Europejska i tak jak kazała państwom członkowskim prostować ogórki, tak teraz wskaże receptę na równy tor. A tych zepsutych nie będzie dopuszczać do użytkowania.
ZOBACZ WIDEO Żużel. Mirosław Jabłoński ma pomysł jak usprawnić sędziowanie
Oczywiście my, kibice, zawsze będziemy niezadowoleni. Bo raz jedni, innym razem drudzy. Albo że nie ma walki, albo że tor gówniany, albo wreszcie, że walka jest zbyt ostra. Choć mogłoby się wydawać, że największe ludzkie zapotrzebowanie dotyczy jednak chleba i igrzysk. Do czego to doszło, że gdy w sytuacji "fifty-fifty" łamie się okrutnie Nicki Pedersen, to mnóstwo obserwatorów skazuje zaocznie na potępienie tego drugiego. W tym wypadku Piotra Pawlickiego.
Był to zbieg pechowych okoliczności, nie zaś przejaw bandytyzmu z jednej czy drugiej strony. Choć, to inna sprawa, gdy spotyka się taki Byk z takim Dzikiem, to ryzyko rośnie, a w powietrzu czuć niebezpieczeństwo. Trudno jednak mieć do żużlowca pretensje, że nie odpuszcza. Najbardziej winny w całej tej sytuacji był hak, który połamał przednie koło Pedersena, i który doprowadził de facto do karambolu. Wynaleziono dmuchane bandy, deflektor, może znajdzie się wizjoner, który naprawi i ten słaby punkt. Bo ten pieprzony podnóżek wyrządził już mnóstwo krzywdy na torze. Wyrywa szprychy, pozbawia maszynę sterowności, doprowadza do kraks i każe przerywać wyścigi oraz szukać winnych tam, gdzie winni niekoniecznie są. Myśl pan coś, panie Briggs, bo tak dłużej być nie może...
Nie myślałem, że będę stawał w obronie Pawlickiego, no ale chyba jednak muszę. Bo to, że braki w prędkości próbuje nadrabiać łokciami, nogami i jajami, może się jego rywalom z toru bardzo nie podobać, natomiast jego kibicom winno się chyba tak samo bardzo podobać. Nie świadczy to przecież o tumiwisizmie, lecz o sporych pokładach ambicji. Problem zapewne w tym, że w poprzednich sezonach Piotr dał się też poznać jako ten, który pada na tor od byle pyknięcia, jakby miał kłopoty z błędnikiem. A przecież zakłada często rękawice bokserskie i jeździ do Wrocławia na treningi z Michałem Turyńskim. Zatem wie, że pierwsze przykazanie brzmi - nie dać się posłać na deski. Bo to oznacza koniec. Do tego doszło niepotrzebne stuknięcie w kask Bogu ducha winnego Berntzona i charakterystyka zawodnika maluje się sama - Kali kogoś wywieźć, to dobrze, ale już Kalego wysłać w dechy, to źle.
Nie pastwiłbym się jednak nad zawodnikiem, który na pewno nie jest tylko czarno-biały, ani też tylko biało-niebieski. Jest kolorowy, a takich dziś brakuje. W niedzielę po prostu bił się o swoje z innym walczakiem, z którym ma na pieńku. I dlatego była to walka ambicjonalna, jak o przywództwo w stadzie. Choć, owszem, Pawlicki pojechał brawurowo i na granicy, biorąc pod uwagę ostre grudziądzkie łuki. Przypomnijcie sobie 2019 rok, kiedy to w Grudziądzu, w tym wąskim gardle, przeszarżował nawet dżentelmen Maciek Janowski i staranował Krzysztofa Buczkowskiego. Bo uznał, że tego akurat wymagała wrocławska racja stanu. I pomylił się w obliczeniach na trudnym torze, przez co stracił też inne święto - Grand Prix Polski na Narodowym.
Żużel polega na walce, nawet pan Leszek przekonywał w ostatnim Magazynie PGE Ekstraligi, że zawodnik jadący po zewnętrznej nie ma obowiązku odsuwania się. Choć niekoniecznie się z tym zgadzam. Bo nie ma też obowiązku, ani prawa, wpieprzać się w rywala tylko dlatego, że ten zajął właśnie "jego" ścieżkę przy krawężniku. Tak zrobił we Wrocławiu Patrick Hansen w sytuacji z Taiem Woffindenem. Duńczyk był nie tyle do wykluczenia, co do wyrzucenia z hukiem.
W sporcie ktoś musi wygrać, a ktoś przegrać. Ktoś musi się cieszyć, a ktoś cierpieć. Tym bardziej w sporcie zawodowym, który wymaga przygotowania na wielu płaszczyznach. W piątek będziemy świadkami ligowego debiutu Oskara Palucha, który we wtorek obchodzi szesnaste urodziny, a lista życzeń krótka nie jest. Chłopak ma pomóc Stali Gorzów zdobyć tytuł DMP, Zmarzlika zluzować na stołku kapitana, a z prezesa Grzyba uczynić co najmniej senatora Rzeczypospolitej lub kongresmena. Dużo wyzwań jak na dziecko, ale bądźmy dobrej myśli. Rośnij duży, Oskar!
No jasne, że w ten sposób chłopakowi nie pomagamy. Wręcz przeciwnie, dokładamy mu na plecy spory ciężar. Ale to już problem nie kibiców, tylko paluchowego otoczenia, które musiało przyszykować dzieciaka na tego typu sytuacje. O ile to w ogóle możliwe - znieczulić młodego człowieka na tak wielkie oczekiwania środowiska. Kwestia organizmu. Takie są jednak, niestety, brutalne reguły tego biznesu z wielką forsą w tle. Tyle dobrego, że w Gorzowie mieli mnóstwo czasu, by się do tematu przygotować i spróbować go sobie zwizualizować. Od przynajmniej roku było wiadomo, że nadejdzie taki tydzień. Wielki tydzień.
Zwróćcie uwagę, że dość przeciętny występ zanotował w niedzielę Maksym Drabik. Akurat przeciwko Betard Sparcie, do której stracił sentyment. Jestem ciekaw, jak mu pójdzie w rewanżu, już w najbliższy weekend.
Żużel nie jest dyscypliną olimpijską, ale żużel to jednak igrzyska. Zabawa dla tych, którzy nie boją się walczyć i nie boją się odnosić ran na oczach ludu. A ten lud krzyczy z trybun różne rzeczy... Operuje kciukiem góra - dół. Podam inny przykład z minionego weekendu, chodzi o młodzieżową parę Motoru Lublin. Kapitalnie zachowywał się momentami Mateusz Cierniak. Zwłaszcza wtedy, gdy ruszył w pościg za Bartłomiejem Kowalskim i się odgryzł. Zrobił wtedy dużo, żeby rywala nie sfaulować, ale też sporo, by nie przepuścić go pod płotem. Mógłby jeździć w białych rękawiczkach. Pan Żużlowiec. A z drugiej strony mamy Wiktora Lamparta. To z kolei pan startowiec. Lecz gdy trzeba zaatakować rywala w polu, od tyłu, ruchomość w prawym nadgarstku staje się już ograniczona. To nie kwestia ustawień w motocyklu, lecz w głowie.
Pewnie większość z Was woli to, co oferuje Cierniak, który bardziej naraża się na ból i cierpienie. Ja też. W żużlu jest jednak miejsce i na takich Cierniaków, i na takich Lampartów. Mistrzem świata o niebo częściej zostanie ten idący na całość - jak Crump, Rickardsson, Gollob, Doyle, Zmarzlik, Pedersen etc. Raz na jakiś czas globalną jedynką zostanie też jednak ten kalkulujący. Jak Hancock.
Zresztą, nie każdy musi być mistrzem świata. Choć każdy mówi, że o tym marzy.
Wojciech Koerber
Zobacz także:
- Arged Malesa Ostrów zrobiła skok na kasę. To będzie się powtarzać, jeśli nic nie zmienimy
- Prezydent Świętochłowic polubił żużel. "Mówiłem, że musi wrócić, ale w moim działaniu nie było euforii"