Jarosław Galewski, WP SportoweFakty: Ostatnie dni to burzliwy czas w Moje Bermudy Stali. Po zatrzymaniu i aresztowaniu prezesa Marka Grzyba, klub poinformował, że to pan przejmuje stery. Jak do tego doszło?
Waldemar Sadowski, wiceprezes Moje Bermudy Stali Gorzów: W zarządzie klubu jestem od około półtora roku, więc to nie tak, że pojawiłem się tu w zeszłym tygodniu. Wszystko, co wydarzyło się przez ostatnie dni, doprowadziło jednak do dużej zmiany organizacji mojego dnia.
Na co dzień prowadzę firmę i trzeba było to odpowiednio poukładać, bo wymagała tego sytuacja. Pojawiło się wiele niepewności wśród pracowników Stali, zawodników i całego środowiska. Musieliśmy reagować bardzo szybko i tłumaczyć, że problemy prezesa Marka Grzyba nie dotyczą działalności Stali Gorzów, a nasze kierunki i cele nie uległy zmianie. W związku z tym wraz z zarządem podzieliliśmy się obowiązkami. Zapadły decyzje, kto i do tego jedzie oraz kto z kim rozmawia. Zapewniam, że klub nie stracił z oczu kierunku, w którym należy teraz podążać.
Wziął pan na swoje barki wielką odpowiedzialność.
Wiem i zdaję sobie z niej sprawę, ale nie trafiłem do zarządu dwa tygodnie temu. Doskonale orientuję się w sytuacji wewnątrz klubu. Byłem zaangażowany w działanie Stali na wielu obszarach. Poza tym pochodzę z Gorzowa i wiem, jak ważny jest ten okres dla całego środowiska. Nie zastanawiałem się ani minuty, kiedy pojawiła się taka sugestia. Od razu podjąłem rękawicę.
ZOBACZ WIDEO Szef żużla w Canal+ o beniaminku: Nie spodziewałem się, ale wierzę
Czy to sytuacja tymczasowa? A może będzie kierować pan Stalą dłużej?
Klub potrzebuje sternika i stabilnego kierunku. Jeśli rada nadzorcza decyduje się na powołanie prezesa, to nigdy nie jest to sytuacja na przeczekanie. Prezes musi mieć plan na kolejne tygodnie i miesiące. W Stali najważniejsze jest dla nas teraz Grand Prix. Mocno się na tym koncentrujemy. Prace są bardzo zaawansowane. Każdy wie, co ma robić i nie ma obaw, czy ta impreza się odbędzie. Wracając jednak do pana pytania, to zapewniam, że myślimy długoterminowo.
Jak wygląda sytuacja od strony formalnej? Czy w zarządzie Stali Gorzów doszło do zmian?
Sytuacja jest taka, że pozostaję wiceprezesem, ale tym pierwszym, jeśli można użyć takiego zwrotu. Od zmian w zarządzie jest rada nadzorcza i jej posiedzenie odbędzie się w przyszłym tygodniu. Tam zostaną podjęte odpowiednie uchwały. Szczegółów nie znam, bo o to należałoby zapytać radę, ale z całą pewnością coś się wydarzy, bo Marek Grzyb nie ma możliwości kierowania klubem. Rada nadzorcza ma wręcz w obowiązku, by szybko wyprostować to od strony formalnej, choć zaznaczam, że klub jako organizacja może cały czas funkcjonować na normalnych zasadach. To nie zostało nawet na moment zakłócone.
Czy zmian należy spodziewać się również w zarządzie stowarzyszenia, gdzie prezesem także pozostaje Marek Grzyb?
Tak, aczkolwiek tam zarząd jest trzyosobowy, a reprezentacja dwuosobowa. To jednak będzie kolejny krok podejmowany przez zarząd stowarzyszenia zgodnie z jego statutem.
Kibice mają mnóstwo obaw o sytuację klubu po zatrzymaniu prezesa Marka Grzyba. Najwięcej wątpliwości dotyczy finansów. Jak na dziś wygląda pod tym względem kondycja Stali Gorzów?
Zapewniam pana i wszystkich kibiców, że sytuacja jest bardzo poprawna. Nie dzieje się nic niepokojącego. Jak w każdym przedsiębiorstwie codziennie powstają zobowiązania, które należy regulować w określonych terminach wynikających choćby z faktur. Wszystko robimy na bieżąco. Stadion nie jest wprawdzie wypełniony po brzegi, ale nasz budżet nie zakładał takiej sytuacji. Chcę zatem rozwiać wszystkie wątpliwości kibiców. Sytuacja finansowa Stali Gorzów jest bardzo dobra. Mamy to pod pełną kontrolą. Nie należy się w związku z tym martwić o zawodników, bo oni są rozliczani terminowo.
Powiedział pan, że spotkaliście się z zawodnikami. Jaka była ich reakcja na wydarzenia z ostatnich dni?
Dla każdego z nas te wydarzenia były szokiem. Najpierw nie mogliśmy w to uwierzyć. Później ustaliliśmy plan spotkań i zaczęliśmy go szybko realizować. Z racji odległości nie wszędzie mogłem się udać. Tak było między innymi w przypadku Martina Vaculika, który przebywał w Bratysławie. W związku z tym zdecydowałem się na kontakt telefoniczny. Jeśli chodzi o innych żużlowców, to wsiadłem w samochód i pojechałem. Jednym z nich był Bartosz Zmarzlik i jego team.
Żużlowcy za te spotkania dziękowali i było widać, że podeszli do nich z dużym zrozumieniem. W pewnym sensie było także czuć z ich strony ulgę. Mam wrażenie, że ucięliśmy w ten sposób wiele niepotrzebnych spekulacji, a to było zdecydowanie najważniejsze. Poza tym chciałbym dodać, że wiceprezes Daniel Miłostan udał się na spotkanie do Ostrowa i przeprowadził tam pomeczową rozmowę z drużyną. Sytuacja została raz jeszcze wyjaśniona, a zawodnicy poczuli się uspokojeni. Dodam, że sam nie mogłem być w Ostrowie, bo miałem wcześniej zaplanowany piknik rodzinny w mojej firmie. Oglądaliśmy jednak na telebimach mecz naszej drużyny.
Kibice obawiają się, że inne kluby będą chciały wykorzystać sytuację i że dojdzie do rozbioru Stali Gorzów. Czy te obawy są uzasadnione?
Nie ma podstaw, by się o to obawiać. Relacja zarządu z zawodnikami jest bardzo dobra. Zdajemy sobie sprawę z realiów rynku transferowego. Wiemy, kiedy to wszystko się odbywa i działamy we właściwym momencie. Jeszcze raz podkreślam, że nie ma powodu do paniki.
Od kiedy jest pan związany z gorzowskim żużlem?
Od bardzo dawna. Pierwszym zawodnikiem, którego sponsorowałem, był Paweł Zmarzlik. Bartek miał wtedy 12 lat. Później przez cały czas byłem związany z gorzowskim żużlem. Poza Pawłem moja firma Holz Tusche wspierała Krzysztofa Kasprzaka, Mirosława Daniszewskiego, Mateusza Bartkowiaka, Szymona Woźniaka czy Oskara Palucha. Z żużlem łączy mnie jednak nie tylko biznesowa relacja. Ja to kocham. Miłość do żużla zaszczepił we mnie ojciec, który od dziecka woził mnie na gorzowski stadion. Parkingi były wtedy nad samą Wartą. Pamiętam, jak krzyczałem, żeby nie podjeżdżał za blisko wody, bo bałem się, że samochód zjedzie z górki. Później jeździłem po wszystkich stadionach w Polsce. Odwiedziłem także kilka obiektów poza granicami naszego kraju. Dla żużla byłem w stanie zrobić wiele. Gdy było trzeba, to uciekałem z domu, bo tak bardzo chciałem oglądać Ryszarda Dołomisiewicza na Stadionie Śląskim w IMŚ w 1986 roku.
Zobacz także:
Kłopoty Marcusa Birkemose?!
Nicki Pedersen już po operacji