Piotr Pawlicki pod koniec czerwca zaliczył groźny upadek na torze w Grudziądzu, w którym ucierpiał również Nicki Pedersen. Dla leszczynianina kraksa z Duńczykiem skończyła się złamaniem wyrostka barkowego lewej łopatki oraz trzonu łopatki prawej, a do tego mocno poobijany został również kręgosłup.
Pierwsze informacje dotyczące Pawlickiego mówiły, że ten do ścigania powinien wrócić dopiero w połowie lipca. Udało się już dwa tygodnie wcześniej. W sobotę żużlowiec wziął udział w 1. finale TAURON SEC, a w niedzielę w meczu ligowym w Ostrowie Wielkopolskim.
- Najważniejsze było potwierdzenie, że mogę znów rywalizować. Bezpiecznie dla siebie i kolegów z toru. W Rybniku znów upadłem i trochę "dołożyłem" jednej z łopatek. Wiem, że wiele osób dosłownie wtedy zamarło, ale uspokoiłem wszystkich, że było w porządku. Dzień później czułem się naprawdę dobrze, o czym świadczą punkty. Cieszę się, że wróciłem i pomogłem Unii wygrać derbowy mecz - powiedział Pawlicki w rozmowie z serwisem RedBulla.
ZOBACZ WIDEO Lider Motoru z dziką kartą na Grand Prix? "Jestem przygotowany"
Zawodnik w wywiadzie publikowanym na łamach strony swojego głównego sponsora nie ukrywa, że łopatki nie są jeszcze zrośnięte. Zatem jak to możliwe, że zakłada on już kevlar i dosiada motocykli bez hamulców? Młodszy z braci Pawlickich ze szczerością odpowiada, że żużlowcy nie pękają.
- Podkreślę jeszcze raz, że nie wyjechałbym na tor, gdybym miał jakiekolwiek wątpliwości, czy nie stworzę zagrożenia dla siebie i innych. Poza tym, pomaga mi mój styl jazdy. Staram się prowadzić motocykl swobodnie, nie szarpię kierownicą, jadę płynnie. W trakcie wyścigów nie czułem dyskomfortu. Tak naprawdę, to łatwiej mi się jeździ na żużlu, niż pije kawę (śmiech). Łopatki są otejpowane i nie mogę swobodnie podnieść ręki ponad linię barków. Z nałożeniem czapki mam jeszcze problem, ale mogę się swobodnie ścigać - dodał.
Czy na torze zdarza mu się zapominać o bólu? 28-latek przyznaje, że wówczas dochodzi adrenalina, która tłumi pewne bodźce. - Ja już sporo przeszedłem i wiem, że dla mnie adrenalina to najlepszy lek. Dzień meczowy, przyjazd do parku maszyn, przebranie się w kombinezon, założenie kasku - to wszystko sprawia, że wstępuje we mnie inna energia. Liczy się wtedy tylko żużel i zapominam o normalnych sprawach.
Czytaj także:
Polak oddał hołd legendom NBA. Niebywały pomysł
Leszno potrzebuje Pawlickiego skurczyByka