Bartosz Zmarzlik przed rozpoczęciem cyklu trzech turniejów finałowych w ramach Indywidualnych Mistrzostw Polski był głównym faworytem do złotego medalu. Trudno się temu dziwić, bo liczby mówią same za siebie. Wychowanek Stali Gorzów to obecnie najlepszy żużlowiec PGE Ekstraligi. Ponadto jest także liderem w Grand Prix, w dodatku ze znaczną przewagą aż 22 punktów nad drugim Leonem Madsenem.
Grand Prix łatwiejsze od IMP?
Tytuł dwudziestosiedmiolatka to jednak nic pewnego. Nie jest tajemnicą, że zazwyczaj Zmarzlik nie ma szczęścia w mistrzostwach kraju. Przemawia za tym choćby fakt, że zawodnik jak na razie częściej wygrywał cykl Grand Prix. Niektórzy żartobliwie zauważają, że łatwiej o to będzie również w tym roku. Sam żużlowiec z Gorzowa całkowicie się z tym nie zgadza.
- Żeby osiągać sukcesy, trzeba włożyć ogrom pracy w przygotowania. Nie tylko mojej, ale i również mechaników. Nie zgodzę się z tym, że w Grand Prix łatwiej będzie sięgnąć po tytuł niż w IMP. I tam i tu jest bardzo trudno. Sezon trwa i wiele może się jeszcze wydarzyć, nie wolno zwalniać tempa i trzeba robić swoje. Ja zawody w Krośnie oceniam pozytywnie. Jestem z nich w miarę zadowolony, bo w końcu podium, to podium. Zwłaszcza, że w półfinale zrobiło się gorąco. Wygrałem z Januszem Kołodziejem minimalnie i do ostatnich chwil nie mogłem być tego pewny. Gratulacje dla Dominika Kubery, zasłużył na to zwycięstwo - mówił po zawodach w Krośnie Bartosz Zmarzlik.
ZOBACZ WIDEO Wbił szpilę prezesowi GKM. Ta sytuacja zniechęca zawodników do transferu?
Terminy nie pomagają
Kapitan gorzowskiej Stali odniósł się także do nowej formuły zawodów, z których zrobiono cykl. Zawodnik mówi, że choć idea mu nie przeszkadza, nie może już tego powiedzieć o terminach proponowanych przez organizatorów.
- Nie twierdzę, że nowa formuła jest zła. Oceniam ten pomysł pozytywnie, aczkolwiek daty bez wątpienia są nietrafione. Można to wywnioskować na moim przykładzie. Poniedziałek to zawody w Krośnie, które kończą się o bardzo późnej porze, z kolei dzień później jadę ważny mecz w Szwecji. Niestety, to nie ułatwia rywalizacji. Musiałem podjąć jakieś decyzje. Część sprzętu jest w Skandynawii, tak jak i mojego teamu. W jakimś stopniu to zapewne jest kłopotliwe, w końcu nie mogłem skorzystać z całego warsztatu. Tak czy inaczej, nie szukam żadnych wymówek. Ścigało się fajnie, chociaż termin nie był idealny - mówił zawodnik.
Nowy format, nowe wyzwania
Bartosz Zmarzlik odniósł się także do rywalizacji na torach, na których na co dzień rywalizują zespoły z niższych lig. Kapitan Stali przyznał, że zarówno krośnieński owal, jak i rzeszowski są dla niego tajemnicze, a starty na nich, to dawne, juniorskie dzieje. Żużlowiec dodał, że w drugim finale IMP dało się ścigać, zwłaszcza na początkowym etapie zawodów.
- Generalnie w Krośnie nie jeździło się źle. Dobierając odpowiednie regulacje, dało się tu pościgać, co widzieliśmy na torze. Myślę, że kibice w większości biegów nie mieli powodów do zmartwień. Na początku spokojnie można było wyprzedzać po zewnętrznej części toru. Potem było z tym trudno, chodziła raczej ścieżka przy krawężniku. To można było wywnioskować, patrząc na przykład na nawierzchnię. Od jazdy po krawężniku odcisnął się nawet czarny pas.
- Ja osobiście nie za bardzo wiedziałem, czego mogę się tu spodziewać. Zapiski nie miały racji bytu, bo ostatni raz jeździłem na tym torze, jak miał jeszcze czarną nawierzchnię. W Rzeszowie też nie będzie łatwo. Jeśli się nie mylę, moje poprzednie zawody, w których startowałem w tym mieście, to był Brązowy Kask. Od tego czasu minęło ładnych parę lat, jednak, nie jestem jedyny. Zobaczymy co przyniosą zawody, bo tak naprawdę wszystko zależy tylko ode mnie - podsumował Zmarzlik.
Bogumił Burczyk, WP SportoweFakty
Zobacz także:
- Mamy nowe informacje o stanie zdrowia Oskara Palucha
- Gollob coraz bardziej samodzielny. Marzenia stają się realne