"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książek "Pół wieku na czarno" i "Rozliczenie", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.
***
Cellfast Wilki Krosno - Stelmet Falubaz Zielona Góra 50:40. Świetny wynik w kontekście budowania napięcia przed spotkaniem rewanżowym. I niezwykła historia wisząca w powietrzu. Oto do bram najwspanialszej ligi świata dobija się miasto, którego mieszkańców pomieściłby na swoich trybunach stołeczny Stadion Narodowy. I jeszcze zostałyby łyse placki.
Nie tak dawno temu, gdy Sławek Drabik nie wiedział, co powiedzieć dziennikarzom nagabywany przez nich o swoją sportową przyszłość, sarkastycznie żartował, że idzie do KKŻ-u Krosno. Ja natomiast pamiętam czasy, gdy najjaśniejszą gwiazdą zespołu był Bogdan Ciupak, odpowiednik mojego wrocławskiego Henryka Piekarskiego. Do tego - że użyję dziennikarskiej sztampy - o sile zespołu stanowili Joachim Piechaczek, Jarosław Loman, Roman Lubera, Roman Feld, Maciej Bargiel czy nieco później uznawany za lokalną perełkę Ireneusz Kwieciński. O sile albo... bezsilności.
ZOBACZ WIDEO Polscy zawodnicy żądają astronomicznych kwot. Władze chciały to ukrócić?
Cóż, czasy się zmieniają. Nie ma już ekstraligowych derbów rzeszowsko-tarnowskich, za to przedstawicielami ściany wschodniej w najwspanialszej lidze świata może teraz zostać duet lubelsko-krośnieński. Choć droga do tego daleka. Dziesięć punktów przewagi - niby jest czego bronić, ale też niezwykle łatwo to stracić. Tym bardziej, że ostatnimi czasy Falubaz potrafi korzystać z dobrodziejstw jazdy na swoim. Jest dla mnie faworytem dwumeczu.
Za to w finale PGE Ekstraligi rolę faworyta przestał odgrywać Motor Lublin. Ten pierwszy mecz zaczął się dla gospodarzy niezwykle optymistycznie już przed inauguracyjnym wyścigiem. Otóż pożegnanie Zmarzlika i Gorzowa odbyło się z klasą. Z obu stron. Dzięki temu Bartek będzie miał do kogo wracać. Będzie wiedział, że jego biologiczna rodzina czeka zawsze w Kinicach, a Stalowa - na Stadionie im. Edwarda Jancarza. Co nie musi być bez znaczenia.
Maciej Janowski też opuścił swego czasu Wrocław jako mistrz świata. Z tą różnicą, że jako mistrz świata juniorów. Broniłem wtedy w mediach tej decyzji, narażając się na gniew i telefon Andrzeja Rusko, urażonego odejściem lokalsa. Czemu trudno się dziwić, bo to zawsze jest bolesne. W słuchawce usłyszałem wówczas epitety - wszelako nie pod swoim adresem, a zawodnika. Czas jednak pokazał, że Janowski wybrał dobrze - we Wrocławiu, na zmurszałym Olimpijskim, deklaracją końcowego przeznaczenia było w tamtych czasach utrzymanie. No bidnie było po prostu.
Za to w Tarnowie Janowski zdobył swoje pierwsze drużynowe mistrzostwo kraju, po raz pierwszy wywalczył też medal Indywidualnych Mistrzostw Polski, brązowy, a przy okazji nie ścigał się za grosze. Po dwóch latach jednak wrócił, a niedługo później przyodział się w numer 71-kierunkowy do Wrocławia, manifestując szczere przywiązanie do korzeni. Miał prawo posmakować w tamtym czasie innego chleba i odpocząć od pewnych toksycznych układów, by wrócić z ugruntowaną pozycją. I odzyskać sympatię w gabinecie szefów. A dziś cały Olimpijski ubrany jest w jego koszulki.
Nie zgadzam się jednak z opinią, że Motor posypał się psychologicznie po tym, jak na jaw wyszły plany na przyszłość Michelsena. Po prostu Michelsen posypał się fizycznie, czego efektem były jego problemy w Toruniu i Gorzowie. Jego i drużyny. A już za absurdalny uważam zarzut postawiony po meczu w Gorzowie, że oto turnieje z cyklu Grand Prix Duńczyk stawia ponad polską ligę. To niedorzeczne, wysuwać tego typu oskarżenia wobec zawodnika z piątą średnią w rozgrywkach (2,283). Za to warto zwrócić też uwagę na gwiazdorzenie oraz obniżkę formy Maksyma Drabika i problem z motorem w tej maszynie gotowy.
W niedzielę w Gorzowie lublinianom nie spodobał się też miejscowy tor, co sprawiło, że mniej się skupili na tym, na czym powinni. Gdy przed kilkoma laty na finał do Wrocławia przyjechała Fogo Unia, menedżer Baron, zapadając się na tym miękkim torze, przekazał drużynie, że jest jaki jest i już inny nie będzie, dlatego pozostaje, cytuję, spiąć pośladki. I Byki je spięły, a na koniec spiął się im też wynik. Motor natomiast niepotrzebnie szukał dziury w całym. I w całym torze. A po meczu pokazał, że w dziurze ma też dziennikarzy, olewając ich w sektorze o poważnie brzmiącej nazwie - Ekstraliga Media Center. I tak jak nie jestem zwolennikiem karania zawodników za "przestępstwa" czwartego stopnia, typu nadepnięcie na linię w parku maszyn, by przeprosić rywala lub zapytać o zdrowie, tak w tym wypadku uważam, że należy ich ukarać boleśnie. A wiadomo, że najbardziej boli wtedy, gdy biją po kieszeni. Zresztą, na biednych nie trafiło.
Przed rokiem do odjechania było maksymalnie 18 spotkań. W tym sezonie dla wielu - de facto, 24. Dzięki całosezonowym zetzetkom za Rosjan, z których korzystał m.in. Motor. Zatem taki Jarek Hampel do 20 meczów może sobie też doliczyć 20 biegów ekstra, co daje wspomnianą ostateczną liczbę 24. Albo taki Patryk Dudek - przed rokiem z Falubazem zaliczył ledwie 14 ligowych występów, w tym roku, po prawdzie 24 (20 plus zetzetki). Czyli żniwa w tym roku udane.
Wierzę, że Koziołki zakończą te rozgrywki godnie, bo całym sezonem zasłużyły sobie i na sukces, i na szacunek. Ale też nie sposób nie życzyć dobrze gorzowianom, którzy pokazują nam w fazie play-off najpiękniejszą twarz sportu. Determinacja oraz siła trójki Zmarzlik - Vaculik - Woźniak jest imponująca, a języczkiem u wagi okazuje się Hansen.
W rewanżu na stadionie Motoru młodzieżowcy Moje Bermudy Stali mogą ugrać nic bądź niewiele, ale czy taka ewentualność skreśla gorzowian w walce o złoto? No nie. Wystarczy wspomnieć, że pod Jasną Górą na koncie Bartkowiaka i Palucha nie znalazło się nic poza obligatoryjnym oczkiem, należnym z urzędu. Mimo to ich drużyna wygrała 48:42! To pokazuje, jak nakręcona jest ostatnio wspomniana trójka. A trzeba wiedzieć, że też ma swoje problemy, bo Vaculik - z tego, co mi wiadomo - ustalił już posezonowy termin operacji kości łódeczkowatej w nadgarstku. Przy okazji - też bym wykluczył Palucha za torową scysję z Cierniakiem. I wydaje mi się, że była to jedna z tych sytuacji, kiedy lepiej widać w oryginale niż w zwolnionym tempie. Łatwiej wtedy dostrzec dość gwałtowne podjechanie i zabranie nogi.
Małgorzata Niemczyk-Wolska, nasza wybitna siatkarka, zwykła czasem ładnie mówić, że piłka po zagrywce spadła w strefę konfliktu. Z tą sytuacją mamy do czynienia wtedy, gdy do piłki nie rusza nikt, za to po chwili ruszają na siebie - gestykulują, patrzą spode łba i pada podwórkowe, że "ty byłeś bliżej". W żużlu z tą strefą konfliktu mamy do czynienia non stop, bo przecież "ja tu byłem pierwszy".
A więc, tak jak i Wy, niecierpliwie będę oczekiwał finału finałów. I nie zgadzam się z tymi, co zarzucają Zmarzlikowi nieumiejętność jazdy parą. Pamiętam, jak przed rokiem w Manchesterze, atakowany za rzekomy egoizm, wbrew prawom anatomii próbował obracać głowę trzy razy wokół własnej osi w tym samym kierunku, byle tylko znaleźć Janowskiego i pokazać adwersarzom, że są w błędzie. Wyglądało to nienaturalnie i rezultatu nie dało. Bo nie w tym rzecz. Zmarzlik daje drużynie punkty i dodaje też kolegom siły w gorzowskich boksach, a na torze już oni sami muszą pomóc szczęściu. I w play-offach robią to perfekcyjnie.
Skoro Lewandowski kompletuje hat-tricki, to i Zmarzlik nie chce być gorszy, mając olbrzymią szansę na dwa. Po pierwsze - na trzeci tytuł IMŚ, po drugie - na tytuły IMŚ’22, IMP’22 i DMP’22. Jego wartość, liczona w milionach, wciąż rośnie, ale niech tylko ktoś powie, że nie przykłada się do pracy.
Wojciech Koerber
Zobacz także:
- Wilki Krosno nie wykorzystały Franciszka Karczewskiego? Menedżer odpiera zarzuty
- Jeśli będzie milion to nie na transfery. PGE Ekstraliga odpowiada Arged Malesie Ostrów