Artur Mroczka drugiego listopada skończył 33 lata. Choć sam zawodnik nie jest już pierwszej młodości, do sportowej emerytury jeszcze mu bardzo daleko. Fakt, że od kilku lat wychowanek GTŻ-u Grudziądz nie pokazuje pełni potencjału. Ostatnimi czasy po raz pierwszy wylądował w drugiej lidze, co z pewnością nie daje mu wielkich powodów do optymizmu.
Był blisko najlepszych, ale mu odjechali
Kariera Mroczki szybko nabierała tempa. Nieco bardziej zafiksowani żużlem kibice z pewnością pamiętają jego występ w Stralsund, gdzie sięgnął po tytuł Mistrza Europy Juniorów. Wówczas jego wyższość musieli uznać chociażby Maciej Janowski czy Artiom Łaguta. Drużynowo nie było gorzej. Mroczka wraz z Polską wywalczył dwa złote krążki w Mistrzostwach Świata Juniorów - w Holsted w 2008 roku i w następnym sezonie w Gorzowie.
Łaguta i Janowski to obecnie zawodnicy światowego kalibru. Co poszło nie tak, skoro Mroczka niegdyś rywalizował z nimi bez kompleksów i skutecznie? Mówi się się, że żużlowiec rozwija się najlepiej, jeżeli ma spokój, czystą głowę, pokorę i chęci do pracy. Tymczasem Mroczce zarzucano brak każdego z tych elementów.
ZOBACZ Zaskakujące słowa o Pedersenie. "Nie interesuje go powrót do Grand Prix"
Samozachwyt nie pomaga
Kiedy tylko grudziądzanin zaczął osiągać sukcesy, odezwał się jego charakter. Problemy zaczęły się w już Grudziądzu. Tam ze względu na zachowania zawodnika i tzw. "sodówkę", która uderzyła mu do głowy, powiedziano pas. Klub jasno dał do zrozumienia, że nie będzie tolerował pewnego rodzaju zachowań. Ostatecznie współpraca szybko się zakończyła.
Fani GKM-u wygwizdują swojego wychowanka do dziś, gdy pojawia się na Hallera 4, choć zaczęło się od konfliktu z zarządem. W 2010 r. problem urósł do tego stopnia, że zaczęto wątpić, czy Mroczka w ogóle wystąpi w rundzie finałowej, gdyż przed play-offami delikatnie mówiąc nie był ku temu skory. Do tego dochodził zarzucany mu niesportowy tryb życia.
Nie taki straszny, jak go malują?
Teraz zawodnik trafił do Piły. Ryszard Dołomisiewicz - były żużlowiec Polonii Bydgoszcz, a aktualnie działacz klubu z Wielkopolski, miał w związku z tym wiele okazji do przyjrzenia się Arturowi z bliska. Przyznał, że charakter Mroczki jest trudny, ale nie tak beznadziejny, jak twierdzą niektórzy. Natomiast ostatnie, czego można mu odmówić, to upór, jak pokazuje historia, w którą jest wplątany jeden z prezesów.
- Artur Mroczka jest na pewno nieodłącznym elementem każdego z klubów, w którym startował (śmiech). To zawodnik, o którym mówi się wiele i kontrowersyjnie. Czasami brakuje mu samokontroli i bez wątpienia z jego kariery wyłowilibyśmy kilka smaczków. On na przykład cały czas żyje w przekonaniu, że jeden z klubowych prezesów jeździ jego samochodem. Ale nie może mu go odebrać, więc... Nalicza odsetki i oprócz samochodu zamierza mu zająć jacht - rzecz jasna w ramach tychże odsetek (śmiech). Takie sytuacje niewątpliwie nie ujmują mu kolorytu, który zawsze był i będzie jego cechą rozpoznawczą - przyznał Ryszard Dołomisiewicz.
Porywczy, ale motywator
Mroczka, zdaniem Dołomisiewicza, jest człowiekiem o dwóch twarzach. Choć działacz widzi cechy jego charakteru, które nie wszystkim przypadają do gustu, dostrzega także wiele pozytywów.
- Powiedzmy sobie wprost. Ja nie mam żadnych zastrzeżeń co do współpracy z Arturem. Nigdy nie było wielkich problemów, nie pokłóciliśmy się. Jest na swój sposób specyficzny, ale to profesjonalista. Nie interesuje mnie to, co robi poza torem. Jego zachowania i barwny charakter w żaden sposób nie szkodzą jego karierze. Sportowo nie mam mu nic do zarzucenia. Umie zmotywować drużynę, klepnąć kogoś w kask, kiedy trzeba, i powiedzieć "koleś nie śpij, mamy jeszcze jeden bieg do odjechania". Nie raz taka motywacja była skuteczna - mówił jedyny polski uczestnik finału IMŚ w Chorzowie w 1986 roku.
Takie słowa mogłyby zdziwić niejednego sympatyka żużla, ale rzeczywiście nie mijają się z prawdą. Niezależnie od mniemania Mroczki na temat własnej osoby, widać, że gdy wyjeżdża na tor, wkracza w inny wymiar. Jest nieustępliwy, waleczny, może się podobać kibicom. A przede wszystkim ma manię wygrywania. Ale czy ta go nie przerasta?
- Pamiętam sytuacje z tego sezonu, w których poszło kilka cierpkich, nieparlamentarnych i nienadających się do cytowania słów. Ale tak bywa w zawodowym sporcie. Niektórych rzeczy nie widać, emocje buzują. Natomiast wtedy wystarczyło jedno spojrzenie i zawodnik wiedział, co ma robić. Zawsze stawał na wysokości zadania i walczył o jak najlepszy wynik drużyny, nawet gdy ta wysoko przegrywała. Nie trzeba było go nigdy dodatkowo motywować. A, że rzadko mamy sezon, w którym Mroczka nie wpłaca jakichś karnych pieniędzy do GKSŻ-u, bo się zagalopuje... No cóż. Potraktujmy to jako skromne datki na rozwój dyscypliny - dodał żartobliwie Dołomisiewicz.
Zrobił wszystko, co się dało?
Pierwszym, newralgicznym momentem jego kariery było odejście z GKM-u i niezbyt udany skok na głęboką wodę w ekstraligowym Gorzowie. Mroczka nie zważał na to, że przejście z juniorskiego żużla stanowi wielkie wyzwanie dla wielu zawodników. Skutek był taki, jaki był. Stal sięgnęła po brąz, ale średnia biegowa na poziomie 1,114 nie powalała na kolana. W następnym sezonie Artur nie jeździł na dobrą sprawę wcale i kariera znacząco wyhamowała.
- Nie wiem, czy gdyby Artur był innym człowiekiem, to osiągnąłby więcej. Myślę, że swego czasu wycisnął maksa z tego, co dał mu los. Czasami detale wpływają na to, że idzie się wyżej. Często słyszymy wypowiedzi starszych ludzi: "gdybym się urodził teraz, zaszedłbym dalej". Tak się nie da. Albo dopasujemy się do konkretnej epoki albo nie. Każdy ma swój czas. Na razie czas Artura w PGE Ekstralidze minął. A co będzie dalej? Skoro jest na najniższym szczeblu, to można powiedzieć, że już gorzej się nie da, bo nie ma nic niżej. Myślę, że może być tylko lepiej. Widzę na to szanse - mówił Dołomisiewicz.
- W drugiej lidze nie można otrzymać pełnego zabezpieczenia sprzętowego, bo brakuje na to środków. Artur takie zabezpieczenie dostał w PGE Ekstralidze. Miał określony sprzęt, ale jeździł na nim na takim poziomie, a nie innym, na więcej widocznie nie pozwoliły mu umiejętności - dodał.
Wyrokowanie w tym przypadku jest w dwójnasób trudne
Kariera wyhamowała. Ale czy bezpowrotnie? Zdaniem Dołomisiewicza, niekoniecznie. Jeżeli Mroczka znajdzie kogoś, kto mu zaufa, może być dużo lepiej.
- Nie powiem teraz, czy on będzie kiedyś liderem pierwszoligowego zespołu. Jeżeli znajdzie się ktoś z pieniędzmi i konkretnymi planami co do jego talentu, to nie mówię, że nie. Ale nie mam kryształowej kuli, która przepowiada przyszłość. Na razie Artur jest w drugiej lidze, choć jeszcze nie wiem, gdzie pojedzie w przyszłym roku. Powinien się skupić na teraźniejszości i robić swoje - mówił.
Rzeczywiście trudno przepowiedzieć dalsze losy Artura Mroczki. Zawodnik zszedł z czołówek gazet już dość dawno i stara się unikać kontrowersyjnych sytuacji, rzadko przy tym rozmawiając z mediami.
Trudno powiedzieć, czy to klucz do sukcesu. Fakty są nieubłagane, a ludzie pamiętliwi. Mroczka to nie medialne zwierzę, nie jest mu łatwo pozyskiwać poważnych sponsorów, bo ci pamiętają, co się działo w przeszłości. Charakter bez wątpienia jest jego swoistą piętą achillesową, ale z drugiej strony czymś, co go odróżnia od reszty.
Niektórzy kupują go takim, jaki jest. Autentycznego, impulsywnego, zakochanego w żużlu człowieka. Zdolnego, żeby nadal być ulubieńcem publiczności. A przekonać o tym się dało zasiadając w minionym sezonie na trybunach w Pile. Być może nadal będzie ku temu okazja, bo nie jest powiedziane, że Mroczka nie założy kewlaru tamtejszej Polonii w kolejnym roku.
Bogumił Burczyk, dziennikarz WP SportoweFakty
Zobacz także:
- Były menedżer apeluje o rozsądek. "Nie skazujmy już teraz Wybrzeża na spadek"
- Cellfast Wilki już nikogo nie upolują na rynku transferowym?