Rynek w tym roku był szczególnie zabetonowany. Niektórzy zawodnicy dogadali się z klubami już w maju. Szybko stało się jasne, że beniaminek ponownie stanie przed bardzo trudnym zadaniem, a znaczące wzmocnienia mogą być niemożliwe do zrealizowania. Nic bardziej mylnego. Świeżo upieczone, już ekstraligowe Cellfast Wilki Krosno, pod przewodnictwem Grzegorza Leśniaka zaczęły działać błyskawicznie i można rzec, że dokonały czegoś niemożliwego. W końcu po raz pierwszy krośnieński kevlar ubiorą były mistrz i wicemistrz świata - Jason Doyle i Krzysztof Kasprzak.
Czas zapaść w sen zimowy
Wszystko, co dobre jednak kiedyś się kończy. Nawet gdyby klub z Miasta Szkła miał ochotę się jeszcze bardziej wzmocnić, to kandydatów specjalnie nie widać. Jest niby Gleb Czugunow, ale nasuwa się pytanie, czy ten w istocie byłby wielkim wzmocnieniem, zważywszy na obecność Vaclava Milika w krośnieńskiej kadrze. Natomiast wiele wskazuje na to, że polowanie Wilków i tak dobiegło końca. Uważa tak chociażby Jacek Frątczak.
- Trudno się spodziewać, żeby Wilki wyrwały komuś jeszcze jakąś gwiazdę. Pragmatyka tego sportu jest taka, a nie inna. O wzmocnienia na tym etapie będzie już bardzo trudno i myślę, że są one mało realne. Natomiast pamiętajmy, jak działa żużel. Choć ten rok to w dużej mierze zamknięty rozdział, jest jeszcze przyszły. Nie zapominajmy o wypożyczeniach. Niewykluczone, że ktoś dobry będzie do wzięcia i Wilki nabiorą ochotę, żeby skorzystać z jego usług - mówił Jacek Frątczak.
ZOBACZ Było blisko transferu Holdera do Cellfast Wilków! "Władze Unii wstrzymały oddech"
Inflacja? Nie wszędzie
Były menedżer Falubazu Zielona Góra przyznał, że ogromne pieniądze z telewizji na pewno ułatwiły zadanie klubom z PGE Ekstraligi w budowie składów. Jego zdaniem, budżety poszczególnych drużyn wzrosły prawie dwukrotnie.
- Budżety klubów wzrosły o 70-80 proc. po gigantycznej dotacji od telewizji. To na pewno ułatwiło rozmowy z zawodnikami, bo środki są zwyczajnie znacznie większe. Myślę, że ekstraligowe ośrodki, ich działacze, kibice, czy też dziennikarze mogą już spać spokojnie. Nie sądzę, żeby jakiś klub wydarł zawodnika drugiemu - mówił Frątczak.
- Wszystko ma dwie strony medalu. Z jednej strony kluby mogą pozbyć się długów, z drugiej wzrosła podaż i kontrakty zawodników. Ja jestem zwolennikiem otwartości, jeżeli chodzi o kwestie płacowe i rezygnacji z regulaminu finansowego. Szczególnie przy tych parametrach inżynierii finansowej, która w klubach jest właśnie dzięki telewizji. Niemniej nie mam wątpliwości, że kluby się mocno skomercjalizowały i nie ma miejsca na jakąś przysłowiową partyzantkę - dodał.
Wielkie pieniądze nie są przeszkodą dla Wilków?
Zdaniem Jacka Frątczaka, środki, które zostały wypłacone ekstraligowym ośrodkom, nie wpływają na stan rynku transferowego w kontekście losu beniaminka. Ten nie traci zbyt wiele, bo budżety są planowane na rok.
- Wilki za chwilę będę mogły skalkulować swoje przychody. Środki, które otrzymały kluby, nie utrudniają im zadania, bo one były wkalkulowane w budżet na poprzedni sezon. Teraz jest nowe rozdanie. Czymś innym jest płynność finansowa i rok obrachunkowy, a czymś innym długi. To nie działa na tej zasadzie, że ktoś teraz przepłaci zawodnika, bo dostał nagle pieniądze. Nie idźmy tą drogą, bo to tak nie funkcjonuje - podsumował Jacek Frątczak.
Bogumił Burczyk, dziennikarz WP SportoweFakty
Zobacz także:
- ROW ma szansę, żeby włączyć się do walki o awans? Ekspert nie ma wątpliwości
- Jan Szydlik: Trzeba się cieszyć, że GKM jeździ tak długo w PGE Ekstralidze. Na play-offy nie ma środków