Putin znów ich oszukał. Opowiada, jak świętowano w Ukrainie

Archiwum prywatne / Maciej Stanik / Na zdjęciu: ukraiński działacz opowiada o mobilizacji
Archiwum prywatne / Maciej Stanik / Na zdjęciu: ukraiński działacz opowiada o mobilizacji

- Ludzie tutaj chcą być Europejczykami - tak o świętach Bożego Narodzenia w Ukrainie opowiada tamtejszy działacz sportowy Siergiej Gołownia. Przez wojnę za naszą wschodnią granicą zaszła poważna zmiana.

W tym artykule dowiesz się o:

6 i 7 stycznia w Ukrainie obchodzono prawosławne święta Bożego Narodzenia. Tym razem uroczystości przebiegały inaczej niż w ubiegłych latach, a mimo wcześniejszych deklaracji Władimira Putina znów nie obyło się bez alarmów bombowych i ataków na cywilne cele.

Co ciekawe, wielu Ukraińców w tym roku zdecydowało się obchodzić święta 24 grudnia, czyli tak jak w Europie Zachodniej.

- Ludzie tutaj chcą być Europejczykami, dlatego widzę, że coraz chętniej obchodzą święta razem z innymi krajami zachodnimi. To oczywiście nie oznacza, że nagle staniemy się katolikami, ale po prostu nie chcemy mieć nic wspólnego z kulturą rosyjską. Choć tegoroczne święta są znacznie smutniejsze, to jednak w sklepach wciąż czuć było wyjątkową atmosferę, a ludzie starali się spędzić ten czas w gronie rodziny. To jednak pierwszy rok w moim życiu, gdy w centrum miasta nie ma choinki. Sytuacja jest jednak zrozumiała - przyznaje żużlowy działacz Siergiej Gołownia, który jest mieszkańcem Równego, miasta położonego w zachodniej Ukrainie, stosunkowo niedaleko polskiej granicy.

Najważniejszymi wydarzeniami są... pogrzeby

O miejskich przygotowaniach do świąt nie mogło być mowy, bo władze miasta są zajęte znacznie ważniejszymi sprawami, a atmosfera jest daleka od radosnej. Wcześniej odwołano wszystkie uliczne koncerty z okazji Nowego Roku, a obywatelom zakazano używania środków pirotechnicznych.

Od wielu miesięcy najważniejszymi wydarzeniami w mieście są... pogrzeby. Jeszcze w piątek w Równem odbył się uroczysty pogrzeb kolejnego żołnierza, który niedawno zginął na froncie. Takie wydarzenia odbywają się zresztą co kilka dni.

- Przynajmniej dwa razy w tygodniu żegnamy w mieście jednego z mieszkańców, który zginął bohatersko w walce o kraj. Te pogrzeby są wielkimi wydarzeniami i przychodzi na nie kilka tysięcy ludzi. Kondukt pogrzebowy jest bardzo długi, a trumna z ciałem jest wieziona przez kilka kilometrów. Tradycyjnie w tych wydarzeniach biorą udział najważniejsze osoby w mieście. Na szczęście mieszkamy blisko granicy z Polską, więc i tak możemy mówić o szczęściu. W innych częściach Ukrainy jest już zupełna katastrofa - dodaje.

Choć Równe położone jest 170 km od granicy z Polską, to o pełnym komforcie mieszkańcy mogą tylko pomarzyć. Po wcześniejszych bombardowaniach sytuacja wciąż nie wróciła do normy, a kolejne dzielnice miasta co trzy-cztery godziny na zmianę mają wyłączany prąd. Sam Gołownia wykorzystał swoje znajomości z naszego kraju i zaopatrzył swoich najbliższych w dwa generatory prądotwórcze. Dzięki temu nieco łatwiej przetrwać mu zimowe miesiące. Nieregularne dostawy prądu i wody są jednak gigantycznym problemem dla większości jego rodaków.

Chcą rozsławiać kraj w Europie

Mimo trwającej wojny Ukraińcy myślą jednak także o przyszłości swojego kraju, a działacze sportowi robią wszystko, by nie stracić największych talentów i niedługo znów cieszyć się z sukcesów swoich reprezentantów.

- 23 grudnia po raz pierwszy od wybuchu wojny odbyło się posiedzenie federacji motocyklowej i zrobiliśmy wszystko, by zapewnić naszym zawodnikom dobrą przyszłość. W tym roku Roman Kapustin, Marko Lewiszyn, Mychajło Tymoszczuk będą kontynuować swoje kariery w Cellfast Wilkach Krosno, a Nazar Parnicki w Fogo Unii Leszno. To nasze największe talenty, a każdy z nich ma już zabezpieczone godne warunki do jazdy. Poza tym mamy już konkretne plany, by w tym roku wystawić reprezentację we wszystkich najważniejszych rozgrywkach międzynarodowych. Przez wojnę trudno pozyskać pieniądze, ale utrzymanie czołowych zawodników to nasz patriotyczny obowiązek - dodaje Gołownia.

Spotkanie z prezesem Ukraińskiej Federacji Motocyklowej Wadimem Kopyłowem oprócz sporej nadziei, pokazało także jak poważna jest sytuacja w Ukrainie. Działacze spotkali się w Kijowie, a w trakcie kilkugodzinnego zebrania praktycznie non stop wyły syreny alarmowe, a trzy dzielnice zostały ostrzelane rakietami.

To zresztą codzienność stolicy Ukrainy, która od wielu miesięcy jest głównym celem rosyjskich ataków. Ludzie codziennie ryzykują tam własnym życiem, ale starają się normalnie funkcjonować. - Byłem wstrząśnięty tym, co tam zobaczyłem. U nas co prawda też ciągle jest zagrożenie rakietowe, ale jednak bomby nie wybuchają z tak dużą częstotliwością - dodaje.

Mają ciekawy plan

Ukraińcy nie zapominają przy tym o pomocy z Polski. W tym roku PZM opłacał międzynarodowe występy ich reprezentantów, a co więcej, PGE Ekstraliga i PZM wpłaciły w sumie 100 tysięcy złotych na pomoc ukraińskiej armii. Poszczególne kluby wspierały za to młodych zawodników, zapewniając im dach nad głową i warunki do treningów.

- To naprawdę gigantyczna pomoc, bez której nie dalibyśmy sobie rady w trudnym czasie. Mam nadzieję, że już pod koniec tego sezonu uda nam się w Równem zorganizować jakieś wielkie zawody żużlowe. Zaprosilibyśmy najlepszych zawodników świata, by wspólnie cieszyć się z zakończenia wojny. Oczywiście zdajemy sobie sprawę, że warunkiem dla takiej imprezy jest właśnie zwycięstwo Ukrainy w wojnie z Rosją. My na pewno się nie poddamy i zrobimy wszystko, by ofiara naszych rodaków, którzy zginęli z rosyjskich rąk, nie poszła na marne - kończy Gołownia.

Mateusz Puka, dziennikarz WP Sportowefakty

Czytaj więcej:
Ona także jest rozczarowana wynikami plebiscytu
Iga Świątek na tronie