Żużel. Po bandzie: Bo znosili ból i upokorzenie [FELIETON]

WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Na zdjęciu: David Bellego (kask żółty) wpada w Grzegorza Zengotę
WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Na zdjęciu: David Bellego (kask żółty) wpada w Grzegorza Zengotę

- Żużel to sport wykolejeńców, wielu zawodników ściąga na dno. Albo przynajmniej na jakiś ostry życiowy zakręt. Jest tu komu kibicować, by przezwyciężył strach, odrzucenie czy inne demony - pisze w swoim felietonie Wojciech Koerber.

W tym artykule dowiesz się o:

"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książek "Pół wieku na czarno" i "Rozliczenie", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.

***

Człowiek z reguły trzyma kciuki za tych słabszych, by karta się odwróciła, a życie im w końcu wynagrodziło. Dopiero, gdy ta karta odwróci się aż za bardzo i doświadczony przez los sportowiec cudownie wspina się aż na sam szczyt, bywa, że przestajemy być jego zdeklarowanymi fanami. Bo dlaczego ma mieć lepiej od nas...

W styczniu 1997 roku młodziutki Adam Małysz wygrał konkurs Pucharu Świata - próbę przedolimpijską w Hakubie. Rok później był tam na igrzyskach 51. (K90) i 52. (K120). Przegrywał z Białorusinami, Kazachami, Ukraińcami. I później męczył się tak jeszcze bez mała trzy lata. Już prawie wylądował na dachu, w wyuczonym zawodzie, aż tu nagle wywołał małyszomanię. I trafił na dach świata skoków.

Bo mistrzem zostaje często ten, który jest w stanie znieść najwięcej bólu i upokorzeń.

Żużel to sport wykolejeńców, stąd wielu zawodników ściąga na dno. Albo przynajmniej na jakiś ostry życiowy zakręt. Jest tu komu kibicować, by przezwyciężył strach, odrzucenie czy inne demony. Przecież każdy z nas zachodzi w głowę, czy 46-letni Nicki Pedersen wróci jako postać znana nam sprzed wypadku.

Przejmująca deklaracja Kudriaszowa. Mówi o oddawaniu pieniędzy ze zbiórki i kosztach leczenia

Osobiście będę też wysyłał pozytywne wibracje w kierunku Grześka Zengoty, który stracił mnóstwo dobrego czasu. Bo żużlowiec tuż po trzydziestce zdaje się być w optymalnym wieku. Wciąż młody, a już doświadczony i silny sprzętowo. Już wie, jak, a jeszcze mu się chce. Zengi mógł jednak stracić wiele więcej, niż tylko dobry czas - zdrowie. Wrócił jednak i potwierdza charakter. Bo od tego powrotu zaliczył kilka groźnych dzwonów, a pokazuje, że jest nieustraszony. Że cel, by znów zaistnieć w najlepszej lidze świata, tłumi i przykrywa ewentualne rozterki.

A jeśli Zengocie, to trzeba też kibicować Bartkowi Smektale. Trudno powiedzieć, że upadł, lecz na pewno się potykał, a wtedy ciężko rozwinąć satysfakcjonującą prędkość. W końcu Leszno opuszczał jako nadzieja polskiego żużla, a teraz wraca jako nadzieja... jedynie Fogo Unii.

Pamiętam, gdy Smyk startował w Grand Prix Polski na Stadionie Narodowym, zdobywając w fazie zasadniczej 10 oczek i odnosząc trzy zwycięstwa. Był mentalnym mocarzem, tzn. nie miał nigdy pietra przed największymi. Strzelał ze startu i potrafił ich ogrywać. A później musiał zerkać na postępy Dominika Kubery i się zastanawiać, w którym momencie coś poszło nie tak. Oczywiście zupełnie inna jest charakterystyka obu tych kierowców, a Bartosz - jak wiadomo - nie jeździ raczej w kontakcie na grubość lakieru. I trzeba to uszanować, bo każdy walczy tak, jak czuje, wciąż niezwykle ryzykując. Choć PGE Ekstraliga to front wojenny, a na wojnie wskazane są zdecydowane ruchy - albo ja jego, albo on mnie.

Nadal zamierzam spoglądać przychylnym okiem na Norberta Krakowiaka - by czynił dalszy metodyczny postęp. To akurat chłopak, który w wieku juniorskim padał non stop. Był poobijany fizycznie i psychicznie, musiał walczyć ze swoimi kompleksami, a jednocześnie udawać, że nie słyszy głosów z trybun. Wstał jednak, otrzepał się i wyszedł na ludzi. Na takich, których nie tylko miło się ogląda, ale też miło słucha. Norbert, który padał ofiarą własnej ambicji, jest dziś spokojnym, stonowanym i opanowanym sportowcem na fali. Niech się więc na niej trzyma, bo jak mawiał trener Tomek Skrzypek  - życie to fala. Raz cię zabiera na górę, by później podtopić i cisnąć tobą o podłoże.

Spektakularne, ekstraligowe upadki zaliczał Andrzej Lebiediew, ale się na elitę nie obraził. Mało tego, celował w nią od dawna. Przeszłością obciążył się jednak na tyle, że nikt mu nie chciał zaufać, by dać kolejną szansę. Pozostało zatem osobiście wyważyć drzwi. I Lebiediew to zrobił z Wilkami, udowadniając, że jest sportowcem. Bo przecież mógł sobie żyć spokojnie i dostatnio na zapleczu, a wystawia się na kolejną, wymagającą próbę. Choć teraz jest starszy i zapewne też spokojniejszy oraz mądrzejszy o kilka przeżyć.

Więcej jest takich nazwisk, przed którymi wyzwania - Patryk Wojdyło, który we Wrocławiu uchodził raczej za trudny charakter, Szymon Szlauderbach, mający się odnaleźć wśród bydgoskich pierwszoligowych gwiazd, czy Wiktor Jasiński. Ten ostatni pokazał, że ma serce ze stali, które w Gorzowie jest najbardziej szczęśliwe. Nie chciał ruszać w Polskę, by być pierwszym na wsi, tylko wolał być którymś tam w mieście. W swoim mieście. I pokornie czekać na szansę od losu.

No i Rasmus Jensen, przypominający nieco Jasona Doyle'a sprzed kilku lat. Przy czym Doyle zatrzymał się dopiero na najwyższym stopniu podium Indywidualnych Mistrzostw Świata, z kolei Duńczyk wciąż jest na początku drogi.

Życzę satysfakcji z udanego sezonu, gdziekolwiek, Mateuszowi Szczepaniakowi, bo chyba nie tak sobie wyobrażał w Krośnie krajobraz po awansie. Krajobraz, w którym nie tworzy nawet tła. Niech kolejny poziom wtajemniczenia osiągnie odważny Bartłomiej Kowalski, który dwa młodzieńcze lata stracił pod Jasną Górą jako rezerwa toru dla Jakuba Miśkowiaka oraz Mateusza Świdnickiego. I tak dalej, i tak dalej.

Wreszcie gorąco wierzę, że jedyną słuszną decyzję podejmie Adrian Miedziński i w słusznym wieku 38 lat zakończy piękną, bogatą i wyjątkowo szczęśliwą karierę. Tak właśnie na historię Miedziaka spoglądam - okazała się nie tylko udana sportowo, lecz nade wszystko niezwykle szczęśliwa. Bo żużel to wywoływacz uśmiechów, ale też wyciskacz łez.

Drużynowy Puchar Świata, zwycięstwo w rundzie Grand Prix, drużynowe mistrzostwo kraju, indywidualne mistrzostwo Polski juniorów, Srebrny Kask, Brązowy Kask, mnóstwo innych tytułów. Co miał wygrać, to wygrał. W barwach II-ligowej Polonii Piła, lub jakichś innych, ciężko będzie o podobnie grube sukcesy...

Dostrzegłem też gdzieś zawód kibiców, że w swoim pożegnalnym turnieju nie pojedzie Piotr Protasiewicz. Ale po co? Jest legendą. Co miał zrobić, zrobił. Inni trenują od kilku miesięcy, a on? Nawet gdyby miał wykonać jeszcze jedną markową akcję. To byłaby tylko jedna akcja więcej, w internecie znajdziemy ich tysiące. PePe ma się w czasie tego turnieju świetnie bawić, ale na trybunach i w sali VIP.

To żużel...

Wojciech Koerber

Zobacz także:
Quiz. Prawda czy fałsz? Sprawdź, czy wiesz, które informacje są prawdziwe
Ale pomysł! Polski zawodnik zostanie zobowiązany... żeby zmienić kolor włosów?!

Komentarze (3)
avatar
Tomek z Bamy
26.02.2023
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Czesc Wojtek. Dlaczego Ty piszesz o Przedpelskim Torunczyk a nie TORUNIANIN??? 
avatar
Tomek z Bamy
23.02.2023
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Czesc Wojtek. Skladales zyczenia najlepszemu trenerowi mlodziezy-Wojtkowi Konczylo? Czekanski pisal,ze wychowal wielu znakomitych zawodnikow:) Pozdro i z fartem. 
avatar
Torun Broniewskiego 98
22.02.2023
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Dobry artykuł :) Doceniajmy żużlowców za to co robią, poświęcają dla kibiców [i dla siebie ;)], jak sobie radzą z przeciwnościami losu i bólem, ale i w dobrych sytuacjach. Zdajmy sobie sprawę, Czytaj całość