Kilka dni temu prezentowaliśmy rozmowę z Reino Viidasem, nestorem rodu. Dziś zapraszamy na opowieść jego syna, Kena, rocznik 1970 - siedmiokrotnego mistrza Estonii na krótkim i dwukrotnego na długim torze.
Ken to stuprocentowy syn własnego ojca - ma te same cechy charakteru, niemal wypisane na czole. Niebieskie, tak jak u większości Estończyków oczy, świdrują ciebie na wylot. Jest ponadprzeciętnie inteligentnym rozmówcą, często biega od wątku do wątku i mógłby nie milknąć nigdy.
Na punkcie żużla zakręcony bez pamięci, a techniczne aspekty to jego konik. Wyciągnąć silnik i przełożyć w drugą ramę? Proszę bardzo, ale pod warunkiem, że dasz mu na to mało czasu, żeby nie zdążył się znudzić. Typowy zadaniowiec z lekkim ADHD a przy tym elegancki, zadbany facet i głowa rodziny. Nigdy nie zrobił międzynarodowej kariery, jak o rok starszy Rene Aas, ale nie wygląda na gościa, który by czegokolwiek żałował.
ZOBACZ WIDEO Maksym Drabik: Ja wolę milczeć. Zobacz całą rozmowę z zawodnikiem Włókniarza!
Wiktor Balzarek: Ken, można powiedzieć, że załapałeś się na złote czasy estońskiego żużla?
Ken Viidas: Nie wiem czy na złote, bo nie wiem czy takie były, ale na dobre na pewno.
W 1984 roku, równo po dziesięciu latach przerwy, w Estonii znów zawarczały żużlowe motocykle. W malutkiej miejscowości Tabasalu, satelicie Tallina, zbudowano od podstaw nowy owal. Tak sobie myślę, co by było gdyby to się nie zdarzyło? Czym byś się zajmował?
Pewnie ścigałbym się na czymś innym. Genów nie oszukasz. Ja się od maleńkiego wychowywałem przy motocyklach, przecież ojciec cały czas coś upalał! Dwa koła i silniki w ramach były obecne przez całe dzieciństwo, tylko w różnych postaciach.
Ale nowy tor w Tabasalu to była szansa na początek przygody ze speedwayem. Miałeś mocne nazwisko, więc i łatwiejszy start.
Było dokładnie odwrotnie. Klub w Tabasalu szkolił chłopaków głównie z okolic, a my mieszkaliśmy po drugiej stronie Tallina. Więc raz, że trzeba było dojeżdżać na treningi, a dwa że mnie na tor wpuszczano ostatniego, jak miejscowi chłopcy już kończyli. No i trzy - trzeba było udowodnić, że nie tylko mam nazwisko, ale jeszcze coś potrafię.
W 1987 roku zostałeś mistrzem w kategorii młodzików, więc coś potrafiłeś. Co to w ogóle była za kategoria?
To były 125-ki, motocykle Mińsk, przygotowane pod treningi na żużlu. Szkolono na nich nie tylko u nas. Były popularne w bloku wschodnim.
Trenowaliście gdzieś poza Tabasalu? Ciężko nauczyć się speedwaya nie poznając innych obiektów.
To były czasy Związku Radzieckiego, więc odbywały się na przykład zgrupowania w Rydze. Byliśmy w Daugavpils i w Ukrainie.
A jakieś egzotyczne kierunki?
Też były. Którejś wiosny pojechałem z kadrą ZSRR na zgrupowanie do Fergany w Uzbekistanie. Wtedy u nas na torze leżał jeszcze śnieg, a tam można było kręcić kółka do woli. To była chyba dość popularna praktyka w latach '80. A zimą mieliśmy zgrupowania kondycyjne w górach Kaukazu.
Byłeś w kadrze?
Razem z Rene Aasem, tak.
On był mistrzem Estonii tylko dwa razy, Ty siedem. Ale to Rene przeszedł do historii, jako pierwszy Estończyk z medalem indywidualnych mistrzostw świata juniorów, choć wtedy jeszcze pod banderą ZSRR. Srebro z 1990 roku otworzyło mu drogę do kariery.
I na Wyspy Brytyjskie, bo był też pierwszym zawodnikiem z bloku wschodniego, który tam się dostał. To była duża sprawa. Jeździł wiele lat, był cenionym ligowcem. Po zakończeniu kariery został w Anglii.
Naprawdę był taki dobry, czy wtedy we Lwowie miał dzień konia?
Oj, był dobry! Pokonać Rickardssona - to się udało jakiemuś słabemu zawodnikowi? Był dobry i miał szczęście. Widzisz, jego wysłano do wojska do Równego, a co to znaczyło, chyba nie muszę tłumaczyć? Trenował tam często, ukraińskie tory znał jak własną kieszeń i we Lwowie to wykorzystał. Co w niczym nie umniejsza jego sukcesu.
Zapadły ci w pamięci jakieś wasze pojedynki?
Na całe szczęście bokserskich nie było (śmiech).
Nie rozumiem...
Mało kto wie, ale on oprócz żużla amatorsko trenował boks. Musiał mieć ciągłą adrenalinę - jak nie tor, to ring. I tu i tu był dobry.
Nie miałem pojęcia. A na torze, utkwiło ci coś w pamięci?
Tak, ale zdziwisz się, bo to wcale będzie historia z tamtych czasów. Rene przyleciał na wakacje do Estonii w 2014 roku, czyli krótko po tym jak reaktywowaliśmy speedway w Tabasalu. Udało się tak zgrać terminy, aby wystąpił w turnieju organizowanym przez Ranna Speedway. On, Jaak Soolep i ja - trójka najlepszych juniorów sprzed ćwierćwiecza. Mocno ambicjonalna sprawa!
Ile razy odjechałeś te zawody w głowie, zanim w ogóle stanąłeś pod taśmą?
Nie wiem jak koledzy, ale ja miałem taką adrenalinę, że noc wcześniej oka nie zmrużyłem (śmiech). Ściganie było przednie, szliśmy na żyletki, jak lata temu. Publika też dopisała, była największa frekwencja w historii. Rene ma wciąż mocne nazwisko.
Dobra, kto wygrał?
Ja! Drugi był Jaak, a Rene trzeci.
A ta największa publika to...
Nikt nie liczył, może z półtora tysiąca?
A za starych czasów, ile ludzi oglądało speedway w Tabasalu?
Kilkaset osób. Myśmy nigdy nie mieli dużych zawodów. Głównie mistrzostwa Estonii, turnieje indywidualne o puchar sowchozu, takie tam...
Często?
Nie. Trzy, cztery imprezy w sezonie. Może pięć.
Twój ojciec mówił, że wcześniej w Jarvakandi speedway nie przetrwał, bo brakowało mecenasa, który by się nim opiekował. Tutaj było inaczej?
Tak. Tutaj wszystko działo się pod opieką lokalnego sowchozu, tor też powstał na jego terenie. Jeśli popatrzysz na stare zdjęcia, zobaczysz duże, białe budynki tuż za nim. To były obory. Pieniądze pochodziły z sowchozu.
Na tych starych zdjęciach nie wygląda jakby czegoś wam brakowało.
Tor był nowy, motocykle też. Starsi zawodnicy dostali Jawy, o Goddenach czy GM nikt wtedy nie słyszał. Młodsi trenowali na Mińskach. Dostaliśmy skóry, osprzęt, ubiór, kaski... Klub miał nawet swój autobus, którym jeździliśmy na wyjazdy. Jeśli czegoś było mało to treningów, tego brakowało najbardziej.
Właśnie kto was trenował?
Vambola Helm. On zaprojektował tor i był pierwszym szkoleniowcem młodzieży. Ja uczyłem się głównie od taty.
A kto był idolem młodego Kena Viidasa? Też ojciec?
Wcale nie. Tato, to był tato, inna relacja. Mi imponował Wiaczesław Potapenko, wtedy najlepszy estoński zawodnik. On miał już inny, nowoczesny styl jazdy. Obsesyjnie chciałem go pokonać!
Dużo czasu ci nie zostało. Wkrótce potem jak już przesiadłeś się na pięćsetki, Związek Radziecki się rozpadł, a Potapenko skończył karierę.
Tak... Skończył się też żużel w takim wymiarze jak wcześniej. O sporcie nikt nie myślał. W miejsce sowchozów pojawił się kapitalizm. Albo wolna amerykanka. Ta niepodległość mocno nas zaskoczyła. Każdy jej chciał, ale nikt nie widział czym tak naprawdę jest. Pojawiła się inflacja, bezrobocie i... I taki ludzki strach, co to będzie, co się z nami stanie?
Co się stało z rodziną Viidas? Jak przeszliście przez transformację?
Ojciec założył firmę transportową, już wcześniej był kierowcą i jeździł na północ, do Finlandii. Widzisz jaki jest - uparty i pewny siebie. To jest taki typ, że drzwiami go wyrzucą, a przez okno wlezie. Dla niego nie ma rzeczy niemożliwych. Jeden celnik go pogonił, to z drugim się ułożył. No i zaczął ściągać z Finlandii opony. Tam był dobrobyt i oni te opony wyrzucali, często sami oddawali, żeby nie trzeba było utylizować. A on przewoził do Estonii i sprzedawał.
W Polsce to podobnie funkcjonowało, tylko myśmy jeździli na zachód, do Niemiec.
Chyba nie do końca. Były w Polsce jakieś Volkswageny czasem na ulicach, prawda?
No, zdarzały się.
Widzisz, a tu nie. Sama sowiecka technika, wszystko mocno przestarzałe. Byliśmy technologicznie w... Daleko byliśmy.
Ale te wyjazdy dały ci kontakt z fińskim speedwayem.
Estoński już dogorywał. Do 1998 roku rozgrywaliśmy jeszcze mistrzostwa indywidualne. Czasem działał długi tor. Kontakt z Finami, to było jedyne okno na świat. Zdarzało mi się brać tam udział w zawodach, także na długim torze.
W 1998 roku zostałeś mistrzem Estonii piąty raz z rzędu. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że także ostatni, bo speedway zniknął na długie lata. Byłem w Tabasalu dekadę później i jedyne co pozostało, to spróchniała banda i stare koleiny, ostatni świadkowie treningów braci Mandre.
Mogło tak być. Kiedy zawodów już nie rozgrywano, oni wciąż urządzali treningi. Margus jeździł w Finlandii i na długim torze. Zresztą całkiem nieźle.
Więc jak nazwać ponowne otwarcie toru w 2012 roku? Zmartwychwstanie, cud?
Może koincydencja? Albo przypadek? Nie wiem, każdy wierzy w coś innego... Ale fakt, historia lekko odjechana. Wyobraź sobie, że przyjechał do mnie znajomy, który od wielu lat mieszkał w Danii i tam czasem chodził na żużel. Zobaczył mój stary motocykl, powspominaliśmy dawne czasy, moją karierę. Potem się uparł, że koniecznie musimy wskrzesić ten sport w Estonii. No to pojechaliśmy do Tabasalu zobaczyć, co zostało z toru. Czy w ogóle coś zostało. A tam... Jaak Soolep, rywal z dzieciństwa szaleje w koparce. Nie widziałem gościa kupę lat, nie dzwoniliśmy do siebie, może nawet nie poznalibyśmy na ulicy... Pytam, co on robi - a on mi mówi, że wpadł na pomysł, żeby reanimować tor. I właśnie się za to zabiera.
This is speedway! Nie ma przypadków.
A wiesz, tak. Może jest coś takiego... Była ruina, sam widziałeś. Chaszcze, badyle, rdza i melancholia. Za własne pieniądze i we własnym zakresie Jaak przywrócił Tabasalu do życia. Ale już nie z myślą o sobie, ale o tym aby szkolić dzieci, pracować z młodzieżą.
Dobra, dobra. A mistrzostwa Estonii w 2012, to co? To nie była nagroda za ten wysiłek? Wskrzesiliście tor, żeby się pobawić. Wygrałeś, tak samo jak w 1998 roku.
Stara dobra gwardia wróciła. Jaak Soolep, Margus Mandre, Martin Kimmel, Vaino Haab. Nie powiem, że nie sprawiliśmy sobie zabawki na stare lata, to prawda. Ale nadrzędnym celem było szkolenie.
No składa mi się to w całość. Po świecie pełzał już Frido Ving, najmłodszy z klanu.
On nie pełzał! On już miał motorek. Tata wystrugał (śmiech).
Historia zatoczyła koło. Uczysz go jeździć, tak jak Reino uczył Ciebie. Ale wszechstronność wam spada.
Co masz na myśli?
Popatrz - twój tato jeździł właściwie na wszystkim co miało dwa koła. Albo i trzy, kiedy ścigał się z wózkiem. Długi tor, ice speedway - co mu podstawili pod tyłek, na tym zasuwał. Ty zaczynałeś od 125ccm, potem klasyczna pięćsetka, poza tym jeszcze długi tor. Młody...
Czekaj, czekaj! Młody to niech na razie się na pięćsetkę płynnie przesiądzie.
No ja właśnie o tym mówię. Robi się ten speedway bardzo hermetyczny. Jest albo to, albo to. Twoje pokolenie, łączące klasyk z długim torem, chyba było ostatnim, które tak jeździło.
Niby to samo, ale to są dwa różne sporty. I powiem ci coś. Klasyczny żużel to w sumie nudny jest.
I to mówi gość absolutnie sfiksowany na punkcie żużla?!
Jak przy 180 km/h złożysz się w wiraż na długim torze, to uwierz mi - nic już później nie jest takie samo. Długi tor to jest obłęd, oczy wychodzą z orbit i adrenalina podnosi kask. Absolutny odjazd. Potem jak wracasz na klasyczny tor, to ok, coś tam się niby dzieje, ot ziewniesz sobie między jednym a drugim wirażem (śmiech).
Tej zimy zrobiliście pokazowe jazdy na tallińskim hipodromie, przy okazji imprezy motocyklowej. Dziadek pomagał, a ojciec z synem pojeździli. Młodemu się podobało?
Bardzo. Inny wymiar. Ale to była tylko jazda pokazowa, używaliśmy motocykli do klasycznego speedwaya. Myślę, że nikt w Estonii nie ma już fury do longtracka. Dawno nie było zawodów i raczej już nie będzie. Zamknięty rozdział.
Tak jak twoja kariera? Będziesz jeszcze kiedyś ziewał na torze?
Będę. Mam jeszcze jedną sprawę do załatwienia, potem mogę zawiesić kevlar na kołek.
Jakiś ambicjonalny temat?
Mam taki jeden puchar... To wyjątkowe trofeum. Ufundowane dla pierwszego zwycięzcy mistrzostw Estonii na długim torze, jakie rozegrano po II Wojnie Światowej, w 1945 roku. Zwyciężył Erich Tomson. I zrobił coś niezwykłego - zadecydował, że puchar który dostał w nagrodę, uczyni przechodnim. Każdy, w tym mój ojciec, kto zostawał mistrzem Estonii na długim torze otrzymywał go na własność i przekazywał następcy, gdy został pokonany. Ja byłem ostatnim mistrzem, w 1997 roku. Chcę go komuś przekazać. Wtedy mogę skończyć ze ściganiem.
Piękna historia. Chyba domyślam się jej końca. A tak przyziemnie? Czym zajmuje się na co dzień Ken Viidas?
Ukończyłem Wyższą Szkołę Budownictwa i Inżynierii Mechanicznej w Tallinie, na kierunku obróbka skrawaniem metali. Obsługuję frezarki i obrabiarki CNC. Mam swoją firmę i jestem podwykonawcą świadczącym usługi dla armatorów. Lecę na kontrakt gdzieś na koniec świata, gdzie jakiś statek akurat przechodzi serwis i obsługuje go w tym zakresie. Lubię tę robotę - mam dwa, trzy tygodnie i milion technicznych łamigłówek do wykonania. Jest intensywnie, jest presja, czujesz że żyjesz. A potem wracam i mam czas dla rodziny. Wtedy mogę się poświecić karierze syna.
Jesteś spełnionym facetem?
Jestem szczęśliwym facetem. Mam cudowną żonę, wspaniałe dzieci, szczęśliwą rodzinę. Jestem zdrowy, mam z czego żyć, a dzięki karierze Frido mogę być blisko żużla - największej pasji mojego życia. Można chcieć więcej?
Można! Można na przykład chcieć dowiedzieć się, czy Frido jest tego samego zdania. Na rozmowę z najmłodszym z klanu zapraszamy już niebawem.
Zdjęcia wykorzystane w artykule pochodzą z profilu Facebook MK Ranna Speedway, domowego archiwum rodziny Viidas, oraz od autora.
Zobacz także:
- Po bandzie: Ależ Zagar ma silną psychikę!
- Wielka sprawa dla żużla na Słowacji. Telewizja publiczna z pełnym dostępem do Grand Prix