Żużel. Choroba przerwała wszystko. Rob Woffinden nie doczekał sukcesów syna

WP SportoweFakty / Michał Krupa / Na zdjęciu: Tai Woffinden
WP SportoweFakty / Michał Krupa / Na zdjęciu: Tai Woffinden

Rob Woffinden sam wielkich sukcesów na żużlu nie odnosił. Robił jednak wszystko, by jego syn Tai był na szczycie. Nawet gdy ciężko chorował na raka, dbał o rozwój potomka. Wielkich chwil nie doczekał. Gdyby żył, obchodziłby właśnie 61. urodziny.

W tym artykule dowiesz się o:

Żużel to u rodziny Woffindenów rodzinna pasja. Sport ten uprawiał Rob Woffinden, który przez 15 lat ścigał się na Wyspach Brytyjskich. Wielkich sukcesów nie odnosił, ale był solidnym ligowcem, cenionym przez promotorów. Karierę zakończył w 1994 roku, kiedy Tai Woffinden miał zaledwie cztery lata. Rob widział dla swojego syna jedno drogę: chciał, by ten także został żużlowcem.

Nie wiedział, że ojciec był żużlowcem

Co ciekawe, Tai nie wiedział, że jego ojciec jeździł na żużlu. - Nie wiedziałem o tym, że ojciec sam ścigał się na żużlu. Nigdy nie poruszano tego tematu w domu. Nawet gdy sam zacząłem uprawiać ten sport, nie miałem o tym pojęcia. Dopiero w Scunthorpe usłyszałem, że jeżdżę niczym ojciec, a ja pytałem "o co wam chodzi?" - wspominał Tai.

Początkowo wszystko przebiegało zgodnie z planem Roba Woffindena. Jego syn kochał speedway, robił duże postępy i szybko został dostrzeżony przez brytyjskie kluby. W ligowych rozgrywkach startował już jako 16-latek, a dwa lata później został najlepszym juniorem Wielkiej Brytanii. Wtedy też podpisał kontrakt z Włókniarzem Częstochowa. To był transferowy strzał w dziesiątkę ówczesnego prezesa Lwów, Mariana Maślanki.

- Przyjechali busem, który nawet nie był przystosowany do transportu motocykli. Przywieźli ze sobą jedną "jawkę", na której Tai chciał się nam zaprezentować, ale nie bardzo to jechało. Wyciągnęliśmy więc klubowy najwolniejszy GM, na którym nikt nie chciał jeździć. Tymczasem Tai dokonywał na nim cudów. Jeździł na tym motocyklu przy samej bandzie, wszystkim zapierało dech w piersiach. To był przecież jego pierwszy kontakt z częstochowskim torem w życiu. Coś nieprawdopodobnego! Patrzyłem na Roba, a on był jednocześnie zachwycony i dumny. Powtarzał w kółko: "to jest mój syn!" - wspominał Maślanka.

ZOBACZ WIDEO: Żużel. Magazyn PGE Ekstraligi. Glazik, Sajfutdinow i Fajfer gośćmi Musiała

Choroba zmieniła wszystko

Rob Woffinden był dumny ze swojego syna, a ten w światowym żużlu znaczył coraz więcej. Eksperci wskazywali, że Tai Woffinden może zostać przyszłym mistrzem świata. Sielanka nie trwała długo. W 2009 roku Rob Woffinden usłyszał od lekarzy diagnozę, która brzmiała niczym wyrok: rak trzustki.

Dla Taia Woffindena była to dramatyczna wiadomość. Jak wspomina w swojej autobiografii, wyszedł przed dom i wyładował frustrację uderzając pięścią w samochód. Rob był dla niego nie tylko ojcem, ale i przyjacielem.

- Kiedy tata zachorował, szykowałem się na jego śmierć. Grzebałem go w myślach sto razy. W mojej głowie umarł wielokrotnie. Wyobrażałem sobie wizyty w szpitalu czy domu pogrzebowym, kremację jego ciała. Leżałem w łóżku i myślałem nad tym, co zrobię jak on umrze, jak niosę jego trumnę, jak przemawiam na pogrzebie - dodawał Woffinden w "The Telegraph".

Mimo wytrwałej walki, tata Taia Woffindena nie wygrał z chorobą. Zmarł w styczniu 2010 roku.

Całe życie poświęcił synowi

- Rozmawialiśmy często i długo. Rob całe swoje życie poświęcił Taiowi. Opowiadał mi, że Tai od małego dziecka był niesłychanie ruchliwy, aktywny, ciągle trzeba było go pilnować. Rob nad nim czuwał.  To był skromny człowiek. Nigdy nie wtrącił się ani szkoleniowcowi drużyny, ani mnie. Szanował każdą decyzję klubu. Nigdy na nic nie naciskał, nie próbował wywierać presji by Tai np. otrzymał korzystniejszy numer. Tam gdzie był przypisany, tam miał jechać - dodawał Maślanka.

W 2010 roku Tai Woffinden dostał stałą dziką kartę na starty w cyklu Grand Prix. Pierwszych startów w elicie jego ojciec już nie doczekał. Dla syna był to koszmar. - Kiedy mój ojciec zmarł w roku 2010, startowałem w Grand Prix. Nie miałem jego wsparcia, brakowało mi frajdy. Nie byłem gotowy psychicznie, fizycznie i sprzętowo na mistrzostwa świata. To był dla mnie trudny rok. Wróciłem do Australii pozbawiony sensu i imprezowałem przez trzy miesiące - wspominał Woffinden.

Zastanawiał się nawet nad porzuceniem żużla. Ostatecznie został przy sporcie. Przez dwa lata odbudowywał się, a w 2013 roku po raz pierwszy został Indywidualnym Mistrzem Świata. Ojciec byłby z niego dumny. Sukces ten Tai powtórzył jeszcze dwukrotnie.

Rob Woffinden był bardzo ważny dla Taia. Ten na plecach wytatuował sobie jego portret, a także fragment listu, który ojciec napisał do niego przed śmiercią. Rob zmarł 30 stycznia 2010 roku. Miał 47 lat.

Czytaj także:
W Rzeszowie odjechali trening punktowany. Fatalny występ byłego zawodnika Włókniarza
Apator pokonał mistrza Polski. Bartosz Zmarzlik i Dominik Kubera nieuchwytni dla rywali

Komentarze (0)